Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dlaczego krakowianie mówią, że wychodzą na pole

Marek Lubaś-Harny
Paweł Relikowski
Przez długi czas dla mnie powiedzieć 'ty bucu" znaczyło mniej więcej tle, co "ty bufonie" czy "ty bubku nadęty". Na szczęście, wytłumaczono mi, że w Krakowie raczej nie powinienem się tak wyrażać. Regionalizmy warto więc poznawać również po to, aby nie narazić się na nieprzyjemności - mówi językoznawca profesor Jerzy Bralczyk.

Panie Profesorze, czy to prawda, że warszawiacy są szczególnie wyczuleni na krakowską mowę i brzmi ona dla nich komicznie?
Myślę, że taki mamy stereotyp i staramy się go potwierdzać. Gdyby w Warszawie na ulicy taką krakowską mowę usłyszeć, być może większość warszawiaków w ogóle nie zauważyłaby różnicy, a nawet jeśli, to nie rozpoznałaby w mówiącym krakowianina. Natomiast jeśli wiemy, że to krakowianin, no to wtedy rozpoznajemy. Wydaje mi się, że najbardziej to jest słyszalne w tym uproszczeniu "trz" na "cz", to krakowskie "czeba" zamiast "trzeba", albo "czy" zamiast "trzy".

Przyznam się Panu, że ja tego zupełnie nie słyszę.
No widzi pan, a ja, choć parę lat w Krakowie mieszkałem, słyszę. Jeśli chodzi o regionalizmy fleksyjne typu "spaźniać się", albo "zaglądnąć", to może są jeszcze odbierane, ale już nie tak, jak dawniej.

Jeśli są odbierane, to jak? Jako mówienie niepoprawne, wsiowe czy choćby prowincjonalne?
Według mnie "zaglądnąć" jest poprawne, "spaźniać się" także. Kiedy ktoś mnie o to pyta, podkreślam, że tak, że to jest poprawne, regionalne, ale poprawne i dobrze byłoby taką lokalną specyfikę utrzymywać. Jeśli chodzi o słownictwo, to wszystkie te "borówki" na określenie czarnych jagód, "grysik" zamiast kaszy manny czy "sznycel" jako kotlet mielony, już tak nie rażą.

Swoją drogą z tym "sznyclem" to dziwna sprawa. Moja babcia na przykład była Austriaczką, więc powinna dokładnie wiedzieć, co to jest "Schnitzel", a mimo to określała tak wyłącznie mielone, zgodnie z obyczajem małopolskim.
Mnie to nie dziwi. W końcu "kotlet" oznacza po francusku żeberko, a określamy tym słowem potrawy, które z żeberkami nie mają nic wspólnego. Zwłaszcza, że jeśli chodzi o jedzenie, to teraz w restauracjach wymyśla się rozmaite wyszukane nazwy czasem dla całkiem prostych potraw, tak że inwencja językowa w tej dziedzinie już nas nie zaskakuje.

A co ze wychodzeniem "na pole", zamiast po warszawsku "na dwór"? Czy nadal warszawiaków śmieszy?
Myślę, że dziś oba te określenia wydają się nielogiczne, bo ani tam pole, ani tam dwór. Spotkałem się już z taką sytuacją, że dziecko wychowane w rodzinie mieszanej, krakowsko-warszawskiej, mówiło, że wychodzi "na dwór na pole", żeby nikogo nie urazić.

Zgodzi się Pan na interpretację krakowską, że "na pole" idą mieszkańcy dworu, a "na dwór" idą ci, co mieszkają w polu i zmierzają do dworu na odrobek?
Byłoby tak, gdyby nie to, że częściej się "wychodzi" niż "idzie", a trudno mówić o kimś z czworaków, że "wychodzi na dwór" w sensie dworu pańskiego. Wiadomo, że kiedyś "dwór" oznaczał po prostu podwórze. Jakkolwiek było, myślę, że akurat to rozróżnienie ma jeszcze przed sobą dalsze życie.

A zna Pan słowa pochodzące z dialektu krakowskiego, które przyjęły się w całej Polsce?
Słownictwo było tworzone we wszystkich regionach. Są różne koncepcje źródeł języka polskiego. Jedni uważali, że jest on raczej pochodzenia wielkopolskiego, inni, że małopolskiego, a jak było naprawdę, do końca nie wiadomo. Na pewno wielka część słów była najpierw używana na południu Polski i ten proces trwa. O konkretne przykłady tak na poczekaniu trudno, bo to wszystko jest płynne.

Zgodziłby się Pan, że przez Małopolskę docierało dalej słownictwo niemieckie, związane głównie z rzemiosłem, a dziś już zanikające, typu "majzel", "laubzega" czy "waserwaga"?
Wie pan, że chyba nie. Ja jestem z Mazowsza, a zawsze jadałem "kartofle", a tymczasem w Krakowie jada się "ziemniaki", prawda? Trudno powiedzieć, skąd i którędy to przenikało. Wpływy niemieckie były w różnych miastach na długo przed zaborami. Przecież mieszczaństwo w całej Polsce, rzemieślnicy, kupcy, w znacznej mierze było pochodzenia niemieckiego.

Pana zdaniem, używanie regionalizmów w mowie oficjalnej, np. przez polityków, jest zgodne z dobrym mówieniem, czy nie jest?
To jest rzecz pewnego gustu. Mnie regionalizmy na ogół cieszą i jeśli znajdę u kogoś, na przykład u jakiegoś zacnego profesora, jakąś dawną formę, jak choćby wspomniane "oglądnąć", to się cieszę, że ktoś kultywuje taką formę. Mnie się to kojarzy z czymś dawniejszym, a im dłużej żyję, tym bardziej cenię takie wyrażenia, które kiedyś były, a o których później zapomnieliśmy. Lubię to po prostu. Ale też zależy, o jakich regionalizmach mówimy.

No właśnie. Jest takie krakowskie słówko "buc", które wielu warszawiakom wydaje się dość niewinne
O tak, w Krakowie jest to o wiele bardziej obraźliwe niż na Mazowszu. Przyznam się, że przez długi czas także dla mnie powiedzieć komuś "ty bucu" znaczyło mniej więcej tyle, co "ty bufonie" czy "ty bubku nadęty", bez żadnych odniesień seksualnych. Na szczęście, wytłumaczono mi, że w Krakowie raczej nie powinienem się tak wyrażać. Regionalizmy warto więc poznawać również po to, aby się nie narazić na nieprzyjemności.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska