Wybrzeże Szkieletowe
Nazwa nie zapowiada niczego dobrego i faktycznie: Wybrzeże Szkieletowe, ciągnące się z południa Angoli na północ Nambii, między rzekami Kuene i Swakop, to bardzo niegościnne miejsce. Jest bardzo wietrzne, gorące i pustynne – praktycznie tu nie pada.
Nazwę nadali mu portugalscy żeglarze, których statki notorycznie rozbijały się tutaj, targane zdradliwymi prądami. Do dziś przy tych brzegach spoczywa ok. tysiąc wraków. Kto rozbił się na Wybrzeżu Szkieletowym, nie mógł go łatwo opuścić, bo prądy spychały łodzie na ląd.
Na łatwy żer czekają tu drapieżniki: lwy, hieny i gepardy, a w wodzie 11 gatunków rekinów. Drapieżniki przybywają tu, by żerować na wyrzuconych na brzeg ciałach wielorybów i fok. Ich walające się wszędzie kości zainspirowały Portugalczyków do nadania okolicy ponurej nazwy.
Majłu-Suu, Kirgistan
W zachodnim Kirgistanie leży miasto Majłu-Suu, w którym do 1968 r. działała kopalnia uranu. Złoża uranu były tak cenne dla Związku Sowieckiego, że kopalnia w Majłu-Suu wraz z całym miastem stanowiły tajemnicę państwową – używano dla nich kryptonimu Skrzynka Pocztowa 200. Po upadku ZSRS z całego przemysłu uranowego zostały w mieście tylko 23 składowiska radioaktywnych odpadów (łącznie ok. 2 mln metrów sześciennych), upchnięte w wąwozach górskich wokół Majłu-Suu.
Jak wszystko w ZSRS, składowiska skonstruowano byle jak i nic dziwnego, że przeciekają. W 1958 r. z jednego ze składowisk wylało się do pobliskiej rzeki 600 tys. metrów sześciennych pulpy radioaktywnej. Nastąpiła prawdziwa radioaktywna powódź błotna, która zatruła pobliskie pola ryżowe w pasie długim na kilkadziesiąt kilometrów. W 1994 r. doszło do kolejnego wycieku.
Zagrożenie katastrofą nadal jest wysokie.
Zdjęcie na licencji CC BY-SA 2.0.
Wittenoom w Australii
Słyszeliście o miasteczku Wittenoom w zachodniej Australii? Nie? Nic dziwnego – australijski rząd robi wszystko, by świat zapomniał o istnieniu tego miejsca. W 2007 r. usunięto je z map, grożą też wysokie mandaty za samo zbliżanie się do Wittenoom.
Czym tak zawiniło Wittenoom? Otóż jest to miasteczko wyrosłe w latach 40. XX w. wokół kopalni azbestu, dziś już nieczynnej. Cała okolica jest niebezpieczna z powodu odsłoniętych pokładów azbestu i pyłu azbestowego, unoszącego się w powietrzu i zatruwającego wodę i glebę. Ostatni mieszkańcy opuścili Wittenoom wiele lat temu i dziś to miasto duchów. W przeciwieństwie jednak do wielu innych miast duchów, tu grozi wam prawdziwe niebezpieczeństwo – choroby i nowotwory spowodowane przez toksyczny azbest.
Droga śmierci w Boliwii
Między La Paz i Yungas w Boliwii rozciąga się szosa nazywana Drogą Śmierci. Ma 69 km długości i ok. 3 m szerokości. Wije się serpentynami po stromych zboczach Andów, nad przepaścią głęboką na ok. 600 m. Jest tu wszystko: ostre zakręty, na których nie widać, czy ktoś nie nadjeżdża z drugiej strony (i tak trudno się minąć na trzech metrach szerokości), wodospady lejące się wprost na drogę, osuwiska skalne i błotne, nieustanne deszcze, poranne i wieczorne mgły. Czego nie ma? Barierek bezpieczeństwa.
Droga Śmierci zyskała sobie ponurą nazwę nie bez przyczyny. Z powodu komicznego wręcz nagromadzenia niebezpieczeństw praktycznie codziennie ktoś tu ginął – w połowie lat 90. XX w. naliczano ok. 300 śmierci na drodze każdego roku. Obecnie wypadków jest mniej, bo ruch się zmniejszył: od 2006 r. do La Paz prowadzi nowa, bezpieczniejsza trasa, a boliwijska Droga Śmierci stanowi dziś jedną z atrakcji dla miłośników turystyki ekstremalnej.