"Jako w niebie, tak i w Komańczy" to nawiązanie do słów, którymi często modlił się kardynał podczas internowania w Bieszczadach.
- Komuniści przewieźli go tutaj, bo po pobycie w więzieniach ciężko chorował na płuca - opowiada Miszczak. - Bali się, że umrze.
Komańcza, przedwojenny kurort, słynęła wówczas z wyjątkowego mikroklimatu. Kardynał zamieszkał w klasztorze na rok.
- Był bardziej traktowany jako pensjonariusz, nie jak więzień. Mógł spacerować wokół miejscowości, tworzyć, pisać, ale nie wolno mu było stamtąd wyjeżdżać - opowiada Miszczak. I dodaje, że ta opowieść jest dla niego ważna, bo Komańcza i 56 rok traktuje jako początek tego, co potem nastąpiło w Polsce.
Filmowcy chcieli pokazać klimat, otoczenie i warunki, w jakich powstawały słynne Śluby Jasnogórskie odczytane później w Częstochowie.