Tym bardziej że zamykanie kas nie ma żadnego związku ze spadkiem zainteresowania podróżami po szynach. Po prostu kolejowa spółka matka obraziła się na swoją regionalną spółkę córkę. Ta ostatnia z kolei broni się, że przestała płacić za wynajęcie kas na stacjach, bo nie płacił jej za wożenie Dolnoślązaków marszałek Marek Łapiński. Ten nie zaprzecza, lecz jednocześnie wskazuje, że musiał się miesiącami handryczyć z kolejarzami o poziom tegorocznej dotacji, bo chcieli go puścić z torbami.
Teraz możliwych jest kilka scenariuszy, z których pierwszy jest interesujący dla wrocławian. Marszałek może udostępnić kasy u siebie, czym zapewni pasażerom dodatkową atrakcję w postaci przejazdu przez miasto na trasie: urząd marszałkowski - Dworzec Główny. Nie obawiałbym się komunikacyjnego chaosu, jeśli prezydent Rafał Dutkiewicz wyjdzie naprzeciw klientom PKP i poprowadzi tamtędy nitkę szybkiego tramwaju.
Gdyby kolejarze nie doczekali się inicjatywy marszałka, pozostaje im wydzielić kącik na każdym peronie, gdzie kierownik pociągu będzie mógł ustawić rozkładany stoliczek i postawić na nim podręczną kasę. Sprzedaż biletów z okna przedziału konduktorskiego, choć przecież możliwa, cofałaby nas jednak zbyt głęboko w rozwoju cywilizacyjnym. W ostateczności PKP może ogłosić, że pasażer jest sam sobie winien, skoro pcha się do pociągu bez biletu. I albo zapłaci karę, albo wyleci na najbliższej stacji.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?