
– Tam lepiej nie chodzić, bo buty się panu rozpuszczą – mówi spotkany obok składowiska odpadów niebezpiecznych dawnych zakładów chemicznych „Boruta“ zbieracz surowców wtórnych. – Nawet my tam się nie zapuszczamy od czasu jak kolega poparzył sobie nogi...
WIĘCEJ ZDJĘĆ I INFORMACJI - KLIKNIJ DALEJ

O tym, co leży w lesie na tyłach „Boruty“ od dawna krążą po Zgierzu legendy.
Fabryka przez prawie sto lat produkowała barwniki, a odpady poprodukcyjne wylewała do specjalnych zbiorników. Na ich dnie do dziś zalega gruba na kilka metrów warstwa mułów, których skład może przyprawić o zawrót głowy każdego, kto choć liznął trochę chemii w szkole. Kadm, rtęć, ołów, benzen, cyjanki - to wszystko zalega w ziemi za „Borutą“.
Do tego toksyczne (a niektórzy mówią nawet, że radioaktywne) pyły i popioły z fabrycznych pieców, które składowano na osobnym wysypisku. Byłoby je nawet można wykorzystać do utwardzania dróg, gdyby nie zawierały rakotwórczych związków...
>>>

Ale to dopiero początek historii o tym, jak Zgierz zmienił się w polski Czarnobyl. Otóż w latach 90, gdy „Boruta“ tak jak wiele innych zakładów przegrała konkurencję z zachodnimi koncernami i zakończyła działalność, tereny po niej rozparcelowano pomiędzy powstające tam prywatne firmy.
Chętnych nie było tylko na składowiska odpadów, które przejęła specjalnie utworzona spółka „Eko-Boruta“. Miała ona je zrekultywować i sprawić, by zniknęły stąd niebezpieczne chemikalia. Firma dostała na to nawet jakieś dotacje, ale jak się całkiem niedawno okazało niczego nie zrobiła. Poza jednym - przez lata administrowania wielohektarowymi składowiskam przyjmowała tam kolejne transporty niebezpiecznych odpadów, nie tylko z Polski, ale także z zagranicy.
Nikt tego nie kontrolował i nikt się tym za bardzo nie interesował, poza grupką miejskich aktywistów, którzy co jakiś czas podnosili raban widząc jadące w stronę „Boruty“ nocne transporty liczące po kilkanaście tirów.
>>>

Na miejscu zawartość tirów była szybciutko zakopywana w ziemi przez stale obecne na składowisku koparki i spychacze. Teren jest niedostępny, otoczony wałem ziemnym i płotem, toteż mało kto mógł zaobserwować co się tam dzieje. A nawet jeśli ktoś widział, bądź wiedział, to coż miałby z tą wiedzą zrobić, jeśli władze miasta i powiatu nie były tematem zainteresowane?
Dopiero wielki pożar w maju ubiegłego roku spowodował, że mieszkańcy Zgierza uważniej przyjrzeli się temu, co dzieje się w dawnej „Borucie“. Od władz zaczęto żądać zdecydowanych działań i oczyszczenia miasta z trujących odpadów. Przez rok jednak niewiele się działo, poza korespondencją pomiędzy urzędnikami, którzy nie mogli się porozumieć, kto miałby się zająć tą stajnią Augiasza i skąd wziąć na to pieniądze.