
- Nie dostaliśmy żadnych środków ochrony przed promieniowaniem, poza tabletkami jodu. Byłem członkiem wojskowej ochrony, a ta z zasady nie miała żadnego zabezpieczenia. Ekipy bezpośrednio pracujące przy reaktorze czwartym z powodu ogromnego promieniowania mogły tam przebywać tylko minutę. Ubrani w kombinezony ochronne wrzucali na łopatę kamień czy cegłę i szybko uciekali. Specjalny japoński robot do prac w terenie skażonym zepsuł się po 40 minutach - tak ciężkie panowały tam warunki. Największą dawkę promieniowania otrzymali jednak strażacy, którzy jako pierwsi byli przy reaktorze i gasili pożar bez żadnych zabezpieczeń. Wielu z nich szybko zmarło, a potem ich ciała pochowano w Moskwie w specjalnie zabezpieczonym grobie, bo zwłoki zostały tak silnie napromieniowane. Pierwszą ofiarą katastrofy był jednak nie strażak, ale pracownik obsługi reaktora Valery Hadiemczuk.

W ciągu zaledwie 8 godzin najbardziej zagrożone promieniowaniem miasto - Prypeć, zostało ewakuowane, zamieniając się w miasto duchów...