
Wcielający się w poprzedniego Hellboya Ron Perlman potrafił (ale i miał ku temu materiał) nadać swojej postaci rys przewrotności, buńczucznego sarkazmu, outsidera o wielkim sercu, pomiotu szatana, który bywał bardziej ludzki niż towarzyszący mu przedstawiciele naszego gatunku. David Harbour miał dużo mniejsze szanse w tej konfrontacji, bo mimo że jego Hellboy zdaje się bardziej zblazowany, tożsamościowo zagubiony, zmęczony i doświadczony pobytem na powierzchni globu niż jego wcześniejsza uosobienie (co ma potencjał), to żarty dostał przaśne, dialogi drętwe, a osobowości tyle, co w ułamanym rogu. Słabo są też poukładane jego relacje z ekranowymi partnerami, właściwie jedynie z Sashą Lane w roli Alice udaje mu się stworzyć iskrzący energią aktorski związek. O antagonistach szkoda nawet mówić - Królowa Nimue to postać po wielokroć płytsza niż umiejętności aktorskie odtwarzającej ją Milli Jovovich. W jednej ze scen Hellboy dostaje od ojca pokaźny rewolwer: i chyba nie zrozumiał po co - realizatorzy zasugerowali bowiem kontynuację...

Najciekawszy pozostaje zatem sam główny bohater. Przybysz ze świata mroku i podziemi, obdarzony mocami, które- przeciwnie niż większość superbohaterów - chce niwelować i jak najbardziej się „uczłowieczać”. Piekielnik, który stanął po naszej stronie. Tymczasem rozglądając się po człowieczym świecie, można odnieść wrażenie, że ten, który stanął na Ziemi i naprawdę nas zobaczył, wkurzył się lub rozczarował. Bo na pewno nie jest za nami.
Hellboy USA fantasy, reż. Neil Marshall, wyst. David Harbour, Milla Jovovich, Sasha Lane | OCENA ★★☆☆☆☆

Nowa odsłona „Hellboya” jest jednak dowodem na to, że bezkresność doznań i ich nieokiełznane serwowanie, prowadzą do znudzenia.

Nowa odsłona „Hellboya” jest jednak dowodem na to, że bezkresność doznań i ich nieokiełznane serwowanie, prowadzą do znudzenia.