
Tylko w ciągu pierwszego wojennego weekendu do regionu dotarło około 10 tys. uchodźców. Teraz jest ich już kilka razy więcej. Wielu z nich nawet po wojnie nie będzie miało dokąd wrócić.
Zdaniem Tomasza Kopytowskiego uchodźcy powinni najpierw trafiać do ośrodków, a dopiero potem do lokalnej społeczności, która wprowadzi ich w polskie realia i wesprze w organizacji normalnego życia. - Chcemy oprzeć taką pomoc na sieci parafii – mówi Kopytowski. - Zależy na tym, żeby stanęła za tymi rodzinami wspólnota parafialna. Wtedy łatwiej będzie rozwiązywać codzienne problemy, złożyć na potrzebne zakupy, czy zaopiekować dziećmi – wyjaśnia. Taką długofalową i kompleksową pomoc w skali całej diecezji ma wesprzeć komitet pomocowy arcybiskupa Grzegorza Rysia.
CZYTAJ DALEJ>>>
.

Mechanizmy psychologiczne mówią, że zaangażowanie w zbiórki z czasem się wygasza. - Nawet najfajniejsza akcja pomocowa kiedyś blednie – przyznaje Kopytowski. Dlatego radzi, że w tych dniach warto czasem powstrzymać odruch serca i włączyć chłodną logikę, nawet jeśli to będzie trudne. Podaje przykład kobiety, która w ciągu weekendu otrzymała prośby o pomoc od czterech różnych zbiórek.
Poradziłem jej, żeby w marcu wsparła jedną zbiórkę, w kwietniu drugą, w maju trzecią, a w czerwcu czwartą – mówi.
Bo jedzenie, środki czystości, czy zwykłe wsparcie dla uchodźców będą potrzebne jeszcze bardzo długo. - Nie ma mądrego, który powie dziś, jak sytuacja dalej się rozwinie. Jednak przezorność każe myśleć, że to może być pomoc, która będzie potrzebna latami - mówi Kopytowski.