
3. „Roma”, reż. Alfonso Cuarón, Meksyk, USA
Tytułowa „Roma” to nazwa bogatej, inteligenckiej dzielnicy Mexico City. Tam w jednym domu mieszkają - Sofia, matka gromadki dzieci i usługująca im Cleo. Kobiety żyją w świecie, gdzie klasa i rasa stanowią nieprzekraczalną barierę, jednak kiedy Sofię porzuca mąż, a Cleo zachodzi w ciążę, niespodziewanie zbliżają się do siebie. Obydwie muszą nauczyć się funkcjonować w nowej rzeczywistości. I chodzi tu nie tylko o mikroświat, ale i o wielką politykę. Równolegle do domowej rewolucji, zmienia się bowiem pejzaż polityczny kraju, a telewizja donosi o zmilitaryzowanych oddziałach masakrujących studentów. To kłębowisko emocji Cuarón zmienił w wysmakowaną, poetycka opowieść, która rozwija się powoli i wymaga od widza wielkiej uwagi. Pozornie leniwa fabuła jest bowiem gęsto poprzetykana symbolicznymi scenami, które pozwalają odczytywać „Romę” na zaskakująco wielu poziomach.

2. „Zimna wojna”, reż. Paweł Pawlikowski, Polska
Laur za reżyserię na festiwalu w Cannes, Złote Lwy w Gdyni, Europejska Nagroda Filmowa, nominacje do Nagrody Goya i Critis’ Choice Awards… W połowie stycznia okaże się, czy do tej długiej listy sukcesów „Zimnej wojny” będzie można dodać również nominację do Oscara. Za co krytycy i publiczność pokochali film Pawlikowskiego? Przede wszystkim za uniwersalną historię tragicznych kochanków (obsypani nagrodami Tomasz Kot i Joanna Kulig), której tłem są polskie kompleksy, obsesyjne rozliczenia z historią i tęsknota za życiem na rajskim Zachodzie. Drugą składową sukcesu jest ścieżka dźwiękowa, w której ludowe piosenki Zespołu Mazowsze mieszają się z jazzowymi improwizacjami i muzyką z zadymionych, paryskich barów. A wszystko to w czarno-białych kadrach Łukasza Żala, tak eleganckich, że wiele z nich mogłoby stanowić samodzielne dzieła sztuk

1. „Wieża. Jasny dzień”, reż. Jagoda Szelc, Polska
Po obejrzeniu „Wieży. Jasny dzień”, widz ma wrażenie, jakby obudził się z niepokojącego snu. Trudno mu opowiedzieć o szczegółach, jeszcze trudniej logicznie streścić akcję, jednak uczucie, że przed chwila uczestniczył w czymś niesamowitym pozostaje. Debiutancki film Szelc, za który reżyserka otrzymała nagrodę m.in. na krakowskim festiwalu Netia Off Camera, w warstwie fabularnej jest prostym dramatem obyczajowym. Mamy dwie siostry, z których starsza, Mula, reprezentuje świat fizyczny, zaś młodsza, Kaja, - duchowy. Kobiety, po latach rozłąki spotykają się na Pierwszej Komunii biologicznej córki Kai, wychowywanej przez Mulę. Zaczyna się wyliczanie wzajemnych krzywd i podjazdowa walka o miłość dziecka. W połowie film wykonuje jednak gatunkowy zwrot, zmierzając w stronę metafizycznego horroru. I chociaż o kicz przy takim eksperymencie łatwo, Szelc zręcznie tej pułapki unika. Jej film to świeża, intelektualna i emocjonalna przygoda, jakiej dawno już nie oglądaliśmy w polskim kinie.