
Autorem takiej tezy był m.in. Paweł Zarzeczny, który po wypadku w Rajdzie du Var we Francji (w listopadzie 2012 roku), w jednym ze swoich słynnych felietonów zasugerował, że Kubicy powinno się odebrać prawo jazdy. "Mogło się zdarzyć każdemu, ale zawsze zdarza się jemu. To oczywiście o Robercie Kubicy, o którym od lat piszę, że nie potrafi jeździć autem, że w Polsce miałby odebraną nawet licencję na taksówkę, a żadna firma nie chciałaby mu ubezpieczyć autocasco" - napisał Zarzeczny.

Pierwsze poważny wypadek przydarzył się jednak Kubicy znacznie wcześniej. 10 czerwca 2007 roku podczas GP Kanady Formuły 1 najszybszy polski kierowca wypadł z toru. Jego bolid pędząc prędkością 230 km/h wypadł z toru i uderzył w bandę. Całe zdarzenie wyglądało makabrycznie. Na strachu się jednak skończyło, bo po późniejszych badaniach okazało się, że Kubica doznał tylko wstrząśnienia mózgu i skręcił kostkę.

Dwa lata później znów miał pecha. 29 marca 2009 roku podczas GP Australii na trzy okrążenia przed metą Kubica próbował zaatakować Sebastiana Vettela. Po jednej z takich prób między dwoma bolidami doszło do kontaktu. Kubica jadący w barwach BMW Sauber stracił przednie skrzydło, a chwilę później wypadł z toru i rozbił bolid. Skończyło się jednak tylko na stracie kilku punktów w klasyfikacji mistrzostw świata.

Jego karierę w Formule 1 zatrzymał Rajd Ronde di Andora (6 lutego 2011 roku). Jadąc Skodą Fabią w barwach zespołu DP Autosport, Kubica uderzył w barierę, kasując przy tym samochód. Aby wydobyć Kubicę z rozbitego auta, trzeba było rozciąć karoserię. Polak z licznymi obrażeniami natychmiast został przetransportowany śmigłowcem do szpitala. Doznał wielomiejscowych złamań prawej ręki i nogi oraz uszkodzenia kości dłoni. Jego dalsza kariera stanęła pod znakiem zapytania, a na powrót do Formuły 1 nikt nie dawał mu szans.