
Russell Tice: "Paranoik" z NSA
Czy NSA (Agencja Bezpieczeństwa Narodowego) interesują rozmowy wnuków z babcią i zdjęcia jakie przesyłają sobie kochankowie? Raczej tak.
Według Russella Tice'a "NSA kontroluje faksy, rozmowy telefoniczne i komunikatory elektroniczne wszystkich Amerykanów". - Nieważne czy jesteś w Kansas, czy w zabitej wsi na Alasce i nigdy nie rozmawiałeś z nikim przebywającym zagranicą. NSA monitoruje wszystko - zaznaczył Tice.
Poza nielegalnym podsłuchiwaniem zwykłych obywateli, NSA szczególnie interesuje się działaniami dziennikarzy. Zapewniał, że wszystkie ich rozmowy są nagrywane i digitalizowane. Do czego są wykorzystywane? Tego nie wiedział.
W czerwcu tego roku, Tice ujawnił, że NSA, wbrew konstytucji, szpieguje nawet sędziów, wojskowych i kongresmanów. Były oficer służb ujawnił, że w 2004 roku zlecono podsłuchiwanie rozmów czterdziestoletniego kandydata na senatora ze stanu Illinois. Pięć lat później ten człowiek został prezydentem USA.
NSA uznała Tice'a za parnoika i w końcu go zwolniła. Były oficer co jakiś czas pojawia się w mediach i ujawnia kolejne rewelacje dotyczące inwigilacji obywateli.

Gary Webb: Mroczny Sojusz
W 1996 roku Gary Webb - dziennikarz gazety "San Jose Mercury News" - opublikował serię artykułów o "Mrocznym Sojuszu". Opisywał w nich jak CIA przymykała oko na działalność nikaraguańskich gangów narkotykowych, które zasypywały Los Angeles crackiem przez całe lata osiemdziesiąte XX wieku. Ujawnił też, jak administracja Reagana chroniła dilerów narkotyków przed wymiarem sprawiedliwości.
Według Webba CIA pozwalała przemytnikom dostarczać duże ilości narkotyków na amerykański rynek, ponieważ zyski z całej operacji trafiały w ręce Contras (rebeliantów, którzy walczyli z socjalistycznym rządem Sandinistów w Nikaragui).
Insynuacje, że to amerykański rząd odpowiadał za crackową epidemię w latach osiemdziesiątych, budziły wiele kontrowersji. Tym bardziej, że administracja Reagana była już skompromitowana aferą Iran-Contras. Rząd zlekceważył treść publikacji, a środowisko dziennikarskie zaczęło gardzić Webbem. Dziennikarza wyrzucono z pracy i nikt nie chciał go już więcej nigdzie zatrudnić.
W 2004 roku został znaleziony martwy - miał dwie postrzałowe rany głowy. Oficjalnie uznano jego śmierć za samobójstwo. Podobnie twierdzi jego rodzina. Jednak wielu uważa, że Gary Webb został zamordowany.
Niestety, Gary Webb został zrehabilitowany w swoim środowisku dopiero po śmierci. Wewnętrzne dochodzenia służb i ujawnione dokumenty potwierdziły wiarygodność rewelacji zawartych w serii artykułów o "Mrocznym Sojuszu".

Bunny Greenhouse: Sprawa kontraktu dla Halliburtona
Bliskie relacje amerykańskiego rządu z naftową firmą Halliburton zawsze wydawały się podejrzane. W 2003 roku prawdę o tej współpracy obnażyła Bunny Greenhouse - szefowa odpowiedzialna za przetargi w Korpusie Inżynierów US Army. Powiedziała wprost - Halliburton w nie całkiem uczciwy sposób otrzymał od rządu kontrakt na odbudowę instalacji naftowych w Iraku.
O co chodziło? Kontrakt dla Halliburtona został przyznany z pominięciem procedury przetargowej, normalnej w takich sytuacjach. Halliburtona, należący do koncernu Kellogg, Brown i Root (KBR), został przepchnięty przez wszystkie szczeble biurokracji - ani przez chwilę nie brano pod uwagę wyboru innej firmy - otrzymał kontrakt wart siedem miliardów dolarów. Greenhouse była odpowiedzialna za nadzór i zatwierdzanie takich umów. Uważała, że tryb w jakim przyznano firmie lukratywny kontrakt był niesprawiedliwy. Za wygłoszenie takiej opinii "nagrodzono ją" obniżeniem premii motywacyjnej i zabrano jej prawo dostępu do tajnych informacji.
Greenhouse - zniechęcona i coraz mocniej szykanowana - ujawniła całą sprawę. Co więcej, dodała, że Halliburton zawyżał koszty całej operacji jak tylko mógł, przeciążając budżet Pentagonu, na którego czele stał wtedy Donald Rumsfeld.
Pani Greenhouse w końcu wytoczyła proces Korpusowi Inżynierów US Army. W 2011 roku wygrała sprawę - jej pracodawcy wypłacili jej 970 tys. dolarów odszkodowania.

Peter Buxtun: Badanie Tuskgee
Dziś ludzie obruszają się, gdy czytają o masowej inwigilacji obywateli przez słuzby specjalne. Jednak ten problem blednie w porównaniu z tym, co wyprawiała w latach 1932-1972 amerykańska agenda rządowa PHS (Public Health Service) - prowadziła eksperymenty na ludziach.
PHS i Tuskgee Institute (pierwszy uniwersytet dla afroamerykanów w USA) były zainteresowane zbadaniem długotrwałego wpływu syfilisu na ludzkie ciało. W tym celu naukowcy skontaktowali się z 600 biednymi mężczyznami (z których 399 cierpiało na syfilis) i zaoferowało bezpłatną pomoc medyczną (oczywiście nie mówili rekrutowanym o co dokładnie chodzi). Jednakże lekarze nigdy nie leczyli ich z choroby. Mało tego - nigdy nawet nie poinformowano badanych na co cierpią. Zamiast tego wmawiano im, że cierpią na nieznaną chorobę, na którą nie ma jeszcze lekarstwa. Co gorsza, naukowcy oszukiwali ich pomimo tego, że od lat czterdziestych XX wieku wiedzieli czym leczyć syfilis - wystarczyła penicylina. Pomimo tego żaden z nich nie otrzymał tego leku.
Sprawa wyszła na jaw dzięki Peterowi Buxtonowi, 27-letniemu pracownikowi PHS. W 1972 roku Buxton ujawnił informacje o eksperymencie gazecie Washington Star. Zrobił to po tym, jak organizacja nie odpowiedziała na żadne z jego zażaleń w tej sprawie. Niestety, w czasie 40 lat badań wielu badanych mężczyzn zmarło, a chorobą zostali zainfekowani ich bliscy - żony i dzieci.
Za całą sprawę przeprosił prezydent USA Bill Clinton dopiero w 1997 roku.