1/7
Żołnierze 5 Wileńskiej Brygady AK. Stoją od lewej: ppor....
fot. IPN/Domena publiczna

Żołnierze 5 Wileńskiej Brygady AK. Stoją od lewej: ppor. Henryk Wieliczko „Lufa”, por. Marian Pluciński „Mścisław”, mjr Zygmunt Szendzielarz „Łupaszko”, wachm. Jerzy Lejkowski „Szpagat”, por. Zdzisław Badocha „Żelazny”. ZOBACZ PIERWSZY SLAJD Z OPISEM

2/7
Oddziały NZW „Ojca Jana” w marszu na koncentrację, maj 1945...
fot. IPN

Bitwa pod Kuryłówką

Oddziały NZW „Ojca Jana” w marszu na koncentrację, maj 1945 r.

W 1944 r. podziemie akowskie na Rzeszowszczyźnie zostało mocno zdziesiątkowane przez sowiecki terror i aresztowania. Dlatego też miejscowy komendant zrzeszonej z AK Narodowej Organizacji Wojskowej, Kazimierz Mirecki ps. Żmuda, postanowił wyprowadzić swoich ludzi z tej formacji i przystąpić do powstającego Narodowego Zjednoczenia Wojskowego (NZW).
W pierwszych miesiącach 1945 r. na Zasaniu, północnej części Podkarpacia, zaczęła powstawać silna partyzantka powiązana z ruchem narodowym. Komendantami największych oddziałów byli Stanisław Pelczar ps. „Majka”, Bronisław Gliniak ps. „Radwan” i Józef Zdzierski ps. „Wołyniak”. Ten ostatni był szczególnie cięty na komunistów. Latem 1944 r., działając zgodnie z linią AK, pomagał czerwonoarmistom wyzwalać Leżajsk z rąk Niemców. W „nagrodę” został przez NKWD aresztowany i zapakowany do pociągu, którym razem z innymi sobie podobnymi nieszczęśnikami miał zostać wywieziony na wschód. Udało mu się jednak przemycić do wagonu gwóźdź. Przy jego pomocy wydłubał w podłodze dziurę, przez którą wysunął się na tory, pod pędzący pociąg. Szczęśliwie, ostatkami się, udało mu się wrócić do swoich.

Partyzanci NZW prowadzili akcje głównie przeciwko komunistycznej administracji, milicji i mniejszościom narodowym. Żydów zabijano, ponieważ uznawano, że w większości są oni silnie zaangażowani we wspierani okupanta i nowej władzy. Ukraińców mordowano w ramach odpowiedzialności zbiorowej za zbrodnie UPA. Szczególnie krwawy był kwiecień 1945 r. 17-go oddział Iwana Szpontaka ps. „Zalizniak” zaatakował nad ranem zamieszkaną przez Polaków Wiązownicę. W rzezi zginęło ok. 80 cywilów. W odwecie 200-osobowa grupa „Wołyniaka” napadła na ukraińską wioskę Piskorowice. Rozstrzelano ok. 100 ludzi, a wieś puszczono z dymem.

CZYTAJ TAKŻE: Żołnierze Wyklęci w Podlaskiem. Ujawniono tajny raport agenta CIA w Polsce

Brutalność i rozprzężenie w szeregach bojowników NZW budziły niepokój Mireckiego. Dlatego też zaproponował dowodzenie swoimi ludźmi Franciszkowi Przysiężniakowi ps. Ojciec Jan - weteranowi NOW, który parę miesięcy wcześniej wycofał się do cywila. Ten, po namyśle, przyjął ofertę „Żmudy”. Nie bez wpływu na jego decyzję miała z pewnością tragiczna śmierć żony, Janiny ps. „Jaga”. W marcu 1945 została aresztowana przez UB. Była w siódmym miesiącu ciąży, a mimo to przesłuchiwano ją całą noc i bito. W Wielki Piątek oprawcy odwieźli ją do domu tylko po to, by zastrzelić ją na oczach rodziców.

Na przełomie kwietnia i maja dwa bataliony Wojsk Wewnętrznych uciekły z Biłgoraja do okolicznych lasów. Dezerterzy zabierali ze sobą broń i amunicję, a nawet rusznice przeciwpancerne. Wielu z nich trafiło do oddziałów NZW dowodzonych przez „Ojca Jana”.
Taka wolta żołnierzy, którzy mieli być pretorianami władz PRL, musiała spowodować stanowczą reakcję sowietów. W teren wysłano pułk NKWD, który miał dopaść dezerterów i rozbić siły narodowców.

UB dowiedziało się, że w Kuryłówce stacjonuje część zgrupowania NZW. 5 maja dwie tankietki zwiadu NKWD dotarły do miejscowości, by zweryfikować te informację. Doszło do strzelaniny, w której zginął jeden Polak. W obliczu przewagi przeciwnika, Rosjanie wycofali się.

Stacjonujący we wsi „Ojciec Jan” chciał się wycofać – obawiał się ataku dużych sił sowieckich. Jednak odwiódł go od tego oficer polityczny, Tadeusz Koczarba ps. Tatar, który wyraźnie parł do walnej bitwy. Był pewien, że narodowców jest wystarczająco wielu, by stawić czoło nawet większym jednostkom nieprzyjaciela. Rażące błędy sowietów sprawiły, że nie pomylił się.

Otrzymawszy dane od zwiadu, enkawudziści zdecydowali się uderzyć na Kuryłówkę z dwóch stron. Jedno skrzydło obławy liczyło dwustu ludzi, a drugie stu osiemdziesięciu. Wyruszyły na akcję w nocy z 5 na 6 maja. Po drodze większy oddział NKWD napotkał w pobliżu wsi Szegdy niezidentyfikowanych partyzantów. W gwałtownej strzelaninie zginął jeden z czekistów. Na dowódcy tego zgrupowania zrobiło to na tyle duże wrażenie, że zaniechał dalszego marszu i okopał się ze swoimi ludźmi w jednej z wsi.

Tymczasem drugie, mniejsze, skrzydło nad ranem 6 maja dotarło do Kuryłówki. Enkawudziści podzielili swoje siły na kilka mniejszych podgrup i natarli na wieś. Najpierw napotkali patrol Pelczara „Majki”. Rozpoczęła się strzelanina. Odgłosy starcia zaalarmowały kwaterujących w miejscowości żołnierzy „Radwana”. Ci początkowo chcieli się wycofać, ale powstrzymał ich „Ojciec Jan”. Zorganizował efektywną obronę. Najcięższe walki toczyły się w okolicach szkoły i budynku gminy. Jednak gdy „Majka” wrócił z sąsiedniego Tarnowca z posiłkami, enkawudziści wycofali się z miejscowości. Nie na długo jednak. Przegrupowawszy się przystąpili do kolejnego szturmu.

- Pętla ruskich zacisnęła się na Kuryłówce – wspominał po latach Aleksander Pityński ps. Kula – kocioł, zrobiło się gorąco, za plecami płonęła wieś, pękały granaty, przed nami seria broni maszynowej i ryk ruskich idących do ataku.

W tym momencie od strony Ożanny nadeszła grupa „Wołyniaka”. Polacy uzyskali przewagę liczebną i wzięli sowietów w krzyżowy ogień. Enkawudziści zaczęli uciekać w stronę Sanu. Wtedy narodowcy ruszyli do brawurowego ataku.

- Atak! Hura! Hura! - poszło po wszystkich liniach otaczających Kuryłówkę, jak gdyby ta mała płonąca wioska rzuciła się do kontrataku – opisywał „Kula” - Kilkadziesiąt koni (kawaleria NZW – red.) śmignęło nad okopem i szło szarżą jak wicher w kierunku Sanu, odcinając ruskim drogę do rzeki. Wyskoczyliśmy z okopów, bezładnie pędząc przed siebie, bijąc z rkm-ów, wśród wybuchów granatów, świstu kul parliśmy do przodu.

Rozpoczęła się rzeź enkawudzistów. Jeńców w tym starciu nie brano.

Pomiędzy godziną czternastą a piętnastą do Kuryłówki dotarły kolejne sowieckie oddziały – pięćdziesięciu enkawudzistów pod dowództwem st. lejtn, Tatyżskiego. Ruszyły do szturmu na wieś, który dość szybko załamał się w celnym ogniu partyzantów NZW. Wobec tego sowieci postanowili się wycofać i czekać na posiłki. Myśleli, że mają do czynienia ze zgrupowaniem liczącym ponad tysiąc ludzi. W rzeczywistości Polaków było jedynie stu siedemdziesięciu.

Pomimo zwycięstwa „Ojciec Jan” zdecydował o wycofaniu się z Kuryłówki. By utrudnić komunistom akcję pościgową, każdy pododdział skierował NZW skierował się w inną stronę.
7 maja duże siły NKWD wkroczyły do wsi. Z zemsty za zabitych kolegów zastrzelono siedmiu Polaków.

Bój pod Kuryłówką uznaje się za jedno z dwóch, obok Lasu Stockiego, największych zwycięstw Żołnierzy Wyklętych z siłami komunistycznymi. Spory dotyczą tylko jego skali, mierzonej ilością poległych sowietów. Część historyków, powołując się na dane UB i MO, podaje, że zginęło ich od 57 do nawet 70. Jednak Grzegorz Motyka, powołując się na dane płk Starycyna, dowodzącego akcją antypartyzancką, uważa, że było ich tylko 26. Podobnej dyskusji nie ma wokół strat NZW. Poległo tylko siedmiu żołnierzy.

(Na zdjęciu: żołnierze "Ojca Jana" w czasie marszu na koncentrację)

3/7
Partyzantem, który także dał się we znaki czerwonej władzy,...
fot. Wikipedia/domena publiczna

Bitwa w Lesie Stockim. Masakra w wąwozie

Partyzantem, który także dał się we znaki czerwonej władzy, był Marian Bernaciak ps. „Orlik”. Urodzony w 1917 r., przed wojną był skromnym urzędnikiem pocztowym w Sobolewie nieopodal Dęblina. Podczas okupacji należał do ZWZ-AK. Najpierw był szefem Kedywu Podobwodu A (Dęblin-Ryki) w Obwodzie AK Puławy. W 1943 r. utworzył własny oddział leśny, który mógł pochwalić się dwudziestoma większymi akcjami przeciwko Niemcom. W czasie „Burzy” jego 200-osobowa grupa zajęła Ryki bez pomocy sowietów. Następnie „Orlik” próbował przebić się ku walczącej Warszawie, jednak jego pochód zablokowali czerwonoarmiści. W tej sytuacji partyzant zdemobilizował swoich ludzi i wrócił do cywila.

Nie wytrzymał jednak długo. Nie mógł obojętnie patrzeć na podstępne aresztowanie przywódców Państwa Podziemnego, nasilający się terror nowej władzy wobec dawnych akowców, a także szerzący się bandytyzm. W marcu 1945 wrócił do lasu. Liczebność jego nowego oddziału, podporządkowanego Delegaturze Sił Zbrojnych na Kraj, rosła w szybkim tempie. Zasilali go głównie rozbitkowie z rozformowanych grup podziemia, dezerterzy z LWP, a także akowcy, którzy uciekli z więzień UB. W krótkim czasie „Orlik” znów zebrał pod swoją komendą 200 żołnierzy.

Grupa Bernaciaka miała na swoim koncie kilka spektakularnych akcji. 24 kwietnia zdobili gmach PUBP w Puławach uwalniając 107 więźniów i zabijając kilku ubeków. 1 maja, podczas obchodów Święta Pracy, zajęli Kock i urządzili tam antykomunistyczny wiec. Tego samego dnia „orlikowcy” starli się z większą grupą funkcjonariuszy UB, kładąc trupem dwunastu z nich. „Utrwalacze władzy ludowej” chcieli ich dopaść za wszelką cenę.

CZYTAJ TAKŻE: Żołnierze Wyklęci w Podlaskiem. Ujawniono tajny raport agenta CIA w Polsce

24 maja w miejscowości Las Stocki, położonej kilka kilometrów na wschód od drogi Kazimierz Dolny-Puławy, około stuosobowy oddział „Orlika” odpoczywał po wyczerpującym marszu. Po paru godzinach dołączyła do nich kilkudziesięcioosobowa grupa partyzantów por. Czesława Szlendaka ps. Maks.

Tymczasem w oddalonym o kilka kilometrów na południe Wierzchoniowie pojawiła się zmotoryzowana grupa operacyjna UB i NKWD, która jechała na akcję w okolice Kazimierza Dolnego. Tam spotkali ojca jednego z milicjantów, który doniósł im o popasających w Lesie Stockim polskich żołnierzach. Bezpieczniacy postanowili zaatakować wieś. Było ich ponad osiemdziesięciu (52 z NKWD, 30 z UB), byli świetne uzbrojeni, a do tego mieli ze sobą samochód pancerny.

Przed godz. 19:00 enkawudziści i ubecy podzielili się na cztery mniej więcej równe grupki, które zablokowały partyzantom wszelkie możliwe drogi odwrotu ze wsi. Po tych przygotowaniach jedna z nich ruszyła do natarcia wspierana ogniem z tankietki. Od pocisków zajęły się strzechy domów. Rozpoczęła się chaotyczna strzelanina. Padło kilku partyzantów. Początkowo zaskoczeni polscy żołnierze chcieli się wycofać, ale gdy zrozumieli, że są otoczeni, przystąpili do obrony. Otrząsnąwszy się z pierwszego szoku, ludzie „Orlika” przeszli do prowadzonego w małych grupach kontrnatarcia. Walki przeniosły się na peryferia miejscowości i do pobliskich wąwozów, porośniętych lasem. Oto jak wspominał jeden z epizodów bitwy Jerzy Skolimowski ps. Znicz:

„Orlik” nakazał mnie i „Płonce” rozstawić lotnicze kaemy nad wąwozem, gdzie wycofali się się nasi ludzie. Czekaliśmy na wroga. Po pewnym czasie nadjechał transporter z kilkunastoma Rosjanami, który kierował się w stronę wąwozu, chcąc nam prawdopodobnie odciąć drogę odwrotu. Wszyscy strzelali na oślep po zaroślach i krzyczeli: smiert lachom, smiert lachom. Kiedy pojazd zbliżył się na dogodną odległość, zaterkotały nasze kaemy. Niebieski oślepiający ogień kul zapalających przeleciał po burcie pojazdu. Ruscy spostrzegli, że są w potrzasku, przestali krzyczeć i zaczęli podnosić ręce do góry. Po następnych celnych seriach niebieski ogień pojawił się na ich mundurach. Nikt nie uszedł z życiem.

W innym miejscu partyzanci „Orlika” osaczyli w jarze kolejną grupę komunistycznych funkcjonariuszy. Oto relacja Stanisława Królika ps. Sosna:

W wąwozie zawrzało jak w ulu, słychać było jazgot broni maszynowej, wybuchy granatów oraz krzyki i nawoływania dowódców. Zażarta walka toczyła się o każdy metr terenu. Mijały godziny, przeciwnik słabł i cofał się, aż w końcu został zepchnięty do bardzo głębokiej końcowej części wąwozu. Otoczony ze wszystkich stron, oddawał resztki swoich sił. Naraz słychać było żałosne: „Panowie nie strzelajcie, my milicja”. „Przerwać ogień”, pada rozkaz dowódców i wezwanie: „wychodzić”. Po chwili ciszy dochodzi głos oficera NKWD: „job waszu mat, nie poddajsa, strielaj”. Znów piekło zaczynało się na nowo.

Około godz. 22, gdy zapadł zmrok, bitwa powoli dogasała. Do „Orlika” dotarła wieść, że od strony Puław zbliża się z odsieczą duża kolumna samochodowa. Wtedy też zarządził odwrót. Partyzanci udali się najpierw na południowy wschód, a potem skręcili na północ. W kilka dni później oddział Bernaciaka przeprawił się promem przez Wisłę na teren dawnego przyczółka warecko-magnuszewskiego. Tam był chwilowo bezpieczny.

W walkach o Las Stocki zginęło, i tu badacze są bardziej zgodni, od 30 do 40 bezpieczniaków. W tej liczbie znajdowało się od 20 do 28 sowietów i od 9 do 12 funkcjonariuszy UB i MO. Wśród zabitych znaleźli się kpt. Henryk Deresiewicz, naczelnik Wydziału do Walki z Bandytyzmem WUBP w Lublinie, i Aleksander Ligęza, zastępca szefa PUBP w Puławach. Po stronie „orlikowców” zginęło tylko ośmiu ludzi. Według znanego historyka Grzegorza Motyki, było to „największe zwycięstwo żołnierzy z AK-WiN odniesione nad wojskami NKWD-UB w historii polskiego antykomunistycznego podziemia”.

(Na zdjęciu: Marian Bernaciak ps. "Orlik")

4/7
Tuż po „wyzwoleniu” Polski komuniści przystąpili do...
fot. IPN

Rozbicie więzienia w Kielcach

Tuż po „wyzwoleniu” Polski komuniści przystąpili do ostatecznej rozprawy z wiernym rządowi londyńskiemu podziemiem niepodległościowym. W więzieniach i katowniach UB znalazły się dziesiątki tysięcy byłych akowców i innych działaczy konspiracji.

Żołnierze Wyklęci niejednokrotnie przybywali z pomocą swoim towarzyszom i odbijali ich z rąk oprawców. W latach 1944-1946 przeprowadzono aż 73 ataki na więzienia, areszty, obozy i transporty z zatrzymanymi. W 53 udanych akcjach uwolniono łącznie około 4 tys. więźniów. Najbardziej spektakularną operację tego typu przeprowadził kpt. Antoni Heda ps. „Szary” w sierpniu 1945 r.

Heda pochodził z okolic Iłży, miasteczka położonego 30 km na południe od Radomia. Był weteranem ZWZ-AK, w podziemiu działał od 1940 r. Akcja kielecka nie była jego debiutem w roli „rozbijacza kazamat”. 6 sierpnia 1943 r., jako przywódca podobwodu AK Iłża, zdobył więzienie Starachowicach i uwolnił z niego ok. 80 osób.

W niemal równo dwa lata później „Szary” zdecydował się zdobyć kolejny areszt, tym razem w Kielcach. W jego murach, wśród wielu żołnierzy i działaczy niepodległościowych, znajdowali się bracia Hedy (Stanisław i Jan) oraz dwóch jego szwagrów. Inicjatywa dostała „błogosławieństwo” samego szefa DSZ, płk. Jana Rzepeckiego.

Po trwających kilka tygodni przygotowaniach i rekonesansie, przystąpiono do realizacji precyzyjnego planu obmyślonego przez „Szarego”.

3 sierpnia w lasach delejowskich, w okolicach Skarżyska-Kamiennej, nastąpiła koncentracja oddziałów „Wyklętych” z kieleckiego i ziemi radomskiej, którzy mieli brać udział w akcji. Pod dowództwem Hedy znalazło się ok. 200 ludzi.

CZYTAJ TAKŻE: Żołnierze Wyklęci w Podlaskiem. Ujawniono tajny raport agenta CIA w Polsce

Tymczasem Wacław Borowiec ps. „Niegolewski”, ze swoimi ludźmi, pozorował uderzenie partyzantów na Szydłowiec, miasteczko oddalone o 50 km od Kielc. Partyzanci zakładali w lesie miny i detonowali je cały dzień. Zaniepokojeni komuniści skierowali w ten rejon sporą część żołnierzy i ubeków z kieleckiego garnizonu. I to właśnie Hedzie chodziło. Podczas, gdy oni prowadzili obławę na „duchy”, on mógł swobodniej działać.

4 sierpnia partyzantów dodatkowo uzbrojono, uzupełniono także ich zapasy amunicji i żywności. Od rana grupa Włodzimierza Dalewskiego ps. „Szparag” rekwirowała na drodze Radom-Kielce samochody konieczne do przeprowadzenia akcji. Zebrano ich łącznie 14. Późnym popołudniem cała grupa uderzeniowa wsiadła do wozów i ruszyła na miejsce akcji.

Kolumna „Wyklętych” dotarła do pogrążonych we śnie Kielc około północy. Najpierw, w zupełniej ciszy, rozbrojono wartowników na rogatkach miasta. Potem swoje z góry wyznaczone pozycje zajęły, liczące po kilkudziesięciu bojowników, oddziały osłonowe Henryka Podkowińskiego ps. „Ostrolot”, Stefana Bembińskiego ps. „Harnaś, Henryka Wojciechowskiego ps. „Sęk” i Zygmunta Kiepasa ps. „Zygmunt”. Miały one zabezpieczać partyzantom drogę ucieczki, a także powstrzymywać ewentualną odsiecz idącą na pomoc obleganym. Do szturmu na więzienie przystąpiła grupa ok. 40 bojowników pod bezpośrednim dowództwem „Szarego” i „Szparaga”. Tak opisał ich atak sierżant MO Jan Rzeźnik:

Warta pełniąca służbę na zewnątrz została obrzucona ogniem karabinów maszynowych. Dwóch wartowników zostało rannych. Wartownik przy bramie wewnętrznej Piotrowski chciał telefonować [po pomoc-red.], ale telefon był nieczynny. W tym czasie padło jeszcze kilka pocisków w bramę, które zrobiły wyłom, od dołu drzwi były założone materiałem wybuchowym, który eksplodując, wyrwał blachę o powierzchni 1 mkw. Prze otwór napastnicy wdarli się do wnętrza więzienia. W więzieniu powstała strzelanina, straże więzienne teraz ostrzeliwały z okien wieży obserwacyjnej i zza muru, lecz na skutek przeważającej siły reakcjonistów musieli zamilknąć.

W międzyczasie oddziały ubezpieczające wysadziły miny założone wokół kwater i posterunków UB i MO. Budynki te także, na postrach, ostrzelano. Ta demonstracja siły okazała się skuteczna. Nikt nie palił się do pomocy załodze więzienia, choć w pobliżu stacjonował cały pułk żołnierzy KBW.

Tymczasem ludzie „Szarego” i „Szparaga” przystąpili do uwalniania więźniów. Partyzanci nie zdobyli kluczy, więc albo wyłamywali zamki, albo wysadzali je. Trzeba było przy tym uważać. Oto jak wspominał te chwile sam Heda:

Robota z wysadzaniem cel odbywała się powoli, gdyż trzeba było zachować dużą ostrożność, żeby nie ucierpieli uwalniani. Musieli oni zabezpieczyć się od wybuchów przez osłonięcie głowy kocami czy siennikami. Zdarzało się, że znajdującym się w celach naszym kolegom wrzucaliśmy prze okno ładunek, żeby sami od wewnątrz wysadzali zamki w drzwiach.

Około godziny trzeciej nad ranem „Szary” wydał rozkaz wycofania się z miasta. Partyzanci „rozpłynęli się” w świętokrzyskich lasach. Ich akcja zakończyła się pełnym sukcesem. Uwolnili co najmniej 354 więźniów (dane UB), tracąc w akcji tylko jednego żołnierza i kładąc trupem dwóch komunistów.

Niestety wśród wyzwolonych nie było braci Antoniego Hedy. Stanisław i Jan zostali zamordowani przez komunistycznych zbrodniarzy jakiś czas przed rozbiciem kieleckiego więzienia.

(Na zdjęciu: oddział Stefana Bembińskiego „Harnasia” przed akcją rozbicia więzienia w Kielcach)

Kontynuuj przeglądanie galerii
Dalej

Polecamy

Te chwasty można jeść! To bomba witaminowa na wiosnę. Zobacz, które zbierać

Te chwasty można jeść! To bomba witaminowa na wiosnę. Zobacz, które zbierać

Volkswagen Passat Variant 1.5 eTSI 150 KM. Wrażenia z jazdy, dane techniczne, ceny

Volkswagen Passat Variant 1.5 eTSI 150 KM. Wrażenia z jazdy, dane techniczne, ceny

Ważne spotkanie. Czego dotyczyły rozmowy rządów Polski i Ukrainy?

AKTUALIZACJA
Ważne spotkanie. Czego dotyczyły rozmowy rządów Polski i Ukrainy?

Zobacz również

Szokujący film policji z pomorskich dróg. Milimetry od tragedii

Szokujący film policji z pomorskich dróg. Milimetry od tragedii

Ważne spotkanie. Czego dotyczyły rozmowy rządów Polski i Ukrainy?

AKTUALIZACJA
Ważne spotkanie. Czego dotyczyły rozmowy rządów Polski i Ukrainy?