
Ogień pojawił się około północy w mieszkaniu szczytowym na szóstym piętrze wieżowca przy ulicy Sandomierskiej 10 i strawił doszczętnie cały lokal. Według relacji sąsiadów i świadków, płomienie sięgały aż do dziesiątego piętra, co widać też po okopconych balkonach i tynku.
- Kilka minut przed północą otrzymaliśmy informację o pożarze w jednym z bloków przy ulicy Sandomierskiej. Po dojeździe do miejsca zdarzenia okazało się, iż pożarem objęte jest mieszkanie na szóstym piętrze w dziesięciopiętrowym wieżowcu. Działania strażaków w pierwszej fazie polegały na wprowadzeniu linii gaśniczych do wnętrza mieszkania z równoczesną ewakuacją ludzi znajdujących się na balkonach lokali sąsiednich. Ewakuacja ta była prowadzona przy użyciu drabiny mechanicznej. Po ugaszeniu pożaru i oddymieniu na balkonie mieszkania objętego pożarem odnaleziono mężczyznę, u którego lekarz pogotowia stwierdził zgon. Na skutek podtrucia dymem do szpitala trafiło pięć osób. Cała akcja trwała ponad trzy godziny, a udział w niej brało dziewięć zastępów, w sumie trzydziestu strażaków. Trwa ustalanie przyczyn tego tragicznego zdarzenia - informuje Konrad Neska, rzecznik prasowy Komendy Miejskiej Państwowej Straży Pożarnej w Radomiu.

Wybudzeni ze snu nocą i przerażeni mieszkańcy klatki, szczególnie wyższych kondygnacji, twierdzą zgodnie, że w końcu musiało dojść do tragedii w lokalu, gdzie wybuchł pożar.
- Mieszkała tam około 45-letnia kobieta z około 50-letnim konkubentem i ponad 20-letnim synem. Na balkonie zmarł w płomieniach właśnie ten konkubent. Cała trójka nie stroniła od kieliszka. Od lat musieliśmy znosić różne uciążliwości z ich strony. Ciągle dochodziło do dewastacji na klatce. Wysyłaliśmy pisma do spółdzielni i policji, ale nic to nie pomagało, aż stała się tragedia - mówią zrozpaczeni ludzie, chcący pozostać anonimowi, których czekają teraz kosztowne remonty mieszkań.

Według relacji sąsiadów i świadków, kobieta wraz z synem zdążyła opuścić płonące mieszkanie tuż przed przyjazdem strażaków. Jej konkubent prawdopodobnie już nie zdołał i uciekł na balkon, gdzie znaleziono jego zwłoki. Pożar strawił doszczętnie nie tylko feralny lokal, mocno opalone są również drzwi sąsiednich mieszkań i okopcona klatka schodowa od szóstego piętra wzwyż.

W mieszkaniu, gdzie wybuchł pożar, trwają czynności wyjaśniające pod nadzorem prokuratora.
Sąsiedzi są przekonani, że doszło tam do zaprószenia ognia.
- Nie było słychać żadnego huku, więc pewnie ktoś zasnął z papierosem albo rzucił gdzieś obok i nieszczęście gotowe - przypuszczają, nie mogąc otrząsnąć się jeszcze z nocnych przeżyć.