
Franciszek Kotulski, adwokat:
Polska nie była inicjatorem spisu w 2011 roku, tylko Unia Europejska. Spisy nie robi się po to, żeby dowiedzieć się, jak ktoś dojeżdża do pracy tylko dla celów podatkowych, ile jeszcze ludziom uda się śruby przykręcić. Nie jestem przekonany, że statystyka otrzymała nowe informacje. Czy z tego, że tak liczna grupa określiła się po raz pierwszy jako narodowość śląska, coś wynika? Mniejszości narodowe mają swoje prawa wynikające wprost z ustawy. Czy w związku z tym ten wynik przełoży się na to? Ta mniejszość będzie miała m.in. prawo do nauki języka, rozwoju kultury oraz preferencji wyborczych? Powątpiewam.

Dr hab. Tomasz Nawrocki, socjolog UŚ:
Wyniki spisu znamy na wysokim poziomie uogólnienia, bo raport urząd statystyczny opublikuje dopiero na przełomie czerwca i lipca br. Zbyt dużo jest jeszcze niewiadomych. Co wynika z tego, że śląską identyfikację narodowo-etniczną zadeklarowało 809 tys. respondentów. To mało, czy dużo? Rację ma Kazimierz Kutz mówiąc, że to koniec dupowatości Ślązaków czy prof. Marek Szczepański, że ten kapitał społeczny jest niewielki? Ku przestrodze można przytoczyć dane dotyczące mniejszości niemieckiej. W 2002 roku podczas spisu przynależność do niej deklarowało 150 tys. mieszkańców, a w 2011 - tylko 109 tys.

Prof. Jerzy Runge, demograf z UŚ:
Jeśli spojrzymy na statystykę międzynarodową i standardy opisane już w 1846 roku przez Belga A. Queteleta, to spis powszechny ma być: powszechny, jednoczesny, bezpośredni, imienny. Nasz spis z 2011 roku zapełnia tylko jedno z tych kryteriów. Był imienny. Pytanie w tzw. samospisie: czy odczuwasz przynależność do innego narodu, było pytaniem o tożsamość. Nie można odczuwać narodowości, bo ona jest albo jej nie ma. Pomieszano w tych pytaniach narodowość z grupą etniczną i z przynależnością plemienną. Zwracaliśmy uwagę na nieprecyzyjność tych pytań, ale bez skutku.