
Podczas gdy większość Europy szczyt epidemii ma już za sobą, w Polsce przyrost zachorowań nadal jest na stałym poziomie. Co to oznacza? Pytamy ekspertów z Poznania.

- Niewykryte zakażenia, a raczej ich ogniska, w różnych skupiskach ludzkich ujawniają się stopniowo, co nie pozwala zbiorczo ocenić sytuacji całego kraju. Stąd płaski kształt linii wzrostu może utrzymywać się długo i sukcesywnie manifestować. Zobaczymy jednak co będzie się działo w miarę zluzowania restrykcji i posyłania dzieci do zakładów opiekuńczych - uważa prof. Iwona Mozer-Lisewska, ordynator Oddziału Zakaźnego w szpitalu miejskim przy ul. Szwajcarskiej w Poznaniu.

Brak spadku zakażeń w Polsce nie dziwi prof. Jacka Wysockiego, byłego rektora Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu i specjalisty chorób zakaźnych: - Kraje, które odnotowały nagły wzrost zachorowań, musiały osiągnąć szczyt, a następnie zauważalny spadek. W Polsce krzywa zachorowań została spłaszczona, a rozwój epidemii spowolniony, stąd logiczne, że będzie ona trwała dłużej. Podkreślam - epidemia nadal trwa. Na razie nie narasta i nie spada, a utrzymuje się na określonym poziomie - mówi.

Na to, że polska krzywa zachorowań jest zupełnie inna niż w większości państw i trudno z kimkolwiek się porównywać, zwraca uwagę dr Tomasz Ozorowski, mikrobiolog i były prezes Stowarzyszenia Epidemiologii Szpitalnej. Prognozuje on, że Polska ma szczyt zachorowań przed sobą i znacznego wzrostu spodziewa się właśnie wraz z poluzowaniem zasad izolacji.
- Trudno oczekiwać, żeby efekty pandemii nas ominęły. Myślę, że liczba zakażeń i zgonów będzie taka sama jak w innych krajach, ale rozłożona w czasie. Inni mają szczyt za sobą, my jesteśmy przed nim - podkreśla dr Ozorowski.