
Chodził ksiądz po kolędzie, a już zmęczony był. Pod lasem stoi domek, z piętnaście minut drogi, a tu nieodśnieżone. Ale idzie dym z komina, więc wdowa jest w domu (bo proboszcz wiedział, że tam starsza, samotna pani mieszkała).
„No, ojej… Iść, nie iść. No ale ona czeka. Jeśli jej nie odwiedzę, będę miał wyrzuty sumienia”.
Koniec końców poszedł. Wtarabanił się do izby i mówi zdyszany:
– Szczęść Boże! No, ale pani docenia, że ja tu piętnaście minut szedłem po nieodśnieżonej drodze, żeby pani błogosławieństwo przynieść!
– Rozumiem księdza… Przecież każdy grosz się liczy…
Zobacz teksty, które padły podczas kolędy --->

Wiejska parafia.
– Szczęść Boże, gospodyni. A gdzie mąż?
– A, proszę księdza, mąż musiał iść do obory, zrobić obrządek, tam kury, świnie, krowy, konie. Jak ksiądz chce się z nim spotkać, to niech ksiądz idzie do obory, pozna go ksiądz po kapeluszu…