

ZNÓW MECZ Z CZOŁÓWKĄ, ZNÓW PORAŻKA
Gdy Wisła wygrywała na początku ligowej wiosny mecz za meczem, nie brakowało opinii, że nie jest to wielki wyczyn, bo gra z drużynami słabszymi w I lidze, a jedynym wyjątkiem miała być Arka Gdynia. Prawdziwym testem dla „Białej Gwiazdy” miały być mecze z czołówką. I na razie te testy Wisła oblewa. Grała z Puszczą Niepołomice - przegrała. Pojechała na mecz z Ruchem Chorzów - to samo. I teraz szczera prawda - albo się wiślacy nauczą wygrywać w takich meczach i to błyskawicznie, albo z awansu do ekstraklasy będą nici. Bo wystarczy spojrzeć w terminarz, żeby zobaczyć jak to będzie do końca sezonu wyglądało.

FIZYCZNIE PODEPTANI…
Praktycznie we wszystkich meczach w tym roku Wisła wyglądała lepiej fizycznie od rywali. Nawet w Niepołomicach, gdy potrafiła docisnąć w drugiej połowie Puszczę bardzo mocno i tak naprawdę powinna ten mecz wtedy choćby zremisować. No, ale w Gliwicach to Ruch Wisłę fizycznie wręcz podeptał. Nie chodzi o przebiegnięte kilometry, o posiadanie piłki. Bardziej o to jak wręcz metodycznie „Niebiescy” wybijali wiślakom ochotę do gry. Czasami faulem, czasami po prostu doskokiem, agresją nawet ocierającą się o brutalność. A to wszystko na dużej dozie intensywności. Zastanawialiśmy się nawet w trakcie gry, czy Ruch to wytrzyma. Wytrzymał. Wisła nie potrafiła odpowiedzieć.

KOMPLETNY BRAK REALIZACJI ZAŁOŻEŃ
Wisła na pewno miała na ten mecz swój plan. Na pewno chciała znów atakować skrzydłami, grać jeden na jednego. Przyspieszać akcje, strzelać, pressować. Wykonanie w sobotę było jednak beznadziejne. Nie dziwią słowa trenera Radosława Sobolewskiego, który powiedział: - Nie zrealizowaliśmy niczego, co sobie założyliśmy przed meczem…
Nic dodać, nić ująć.