
„Deadpool 2” to nadal rozrywka, czarna komedia z wywrotowymi ambicjami, choć z wyłącznie pretekstową anegdotą. Zgodnie z zasadą sequeli, wszystkiego jest tu więcej: żart goni żart, trupy wysypują się z ekranu, kino superbpohaterskie dostaje od Wade’a Wilsona klapsa za klapsem.

Ryan Reynolds nic nie stracił ze swojego uroku - i trzeba przyznać, że w tej roli sprawdza się świetnie, można nawet rzec, iż z Deadpoola uczynił swoją markę, trudno już sobie wyobrazić kogoś innego w tej roli. Jego rozgadany bohater zaś pozostaje radosnym, bezpośrednim pajacem, który potrafi zakpić z każdego, obdarzając sarkazmem wszystkich, bez baczenia na poprawność.

Zdystansowanemu do superbohaterów przedsięwzięciu zabrakło tym razem dystansu do samego siebie. Po triumfie pierwszej części ludzie odpowiedzialni za projekt wpadli w uzasadnione samozadowolenie i to widać na ekranie.

„Deadpool” to oczywiście jazda jednego bohatera i jednego aktora (nie można jednak odebrać Reynoldsowi, że zgrabnie wchodzi w interakcje z dużą paletą ekranowych osobistości), ale całkiem nieźle obok niego radzą sobie Josh Brolin jako Cable i efektowna Zazie Beetz w roli Domino.