WIDEO: Termalica Bruk-Bet Nieciecza w Ekstraklasie
Autor: Wojciech Matusik
ZOBACZ TAKŻE: Termalica Bruk-Bet Nieciecza. Historyczny awans do Ekstraklasy! [ZDJĘCIA]
ZOBACZ TAKŻE: Termalica Bruk-Bet Nieciecza świętuje awans do Ekstraklasy [NOWE ZDJĘCIA, WIDEO]
Krzyś, czyli Krzysztof Witkowski, mówi o sobie, że jest całkiem zwyczajnym człowiekiem. Z jedną różnicą: - Jak się za coś biorę, to uzyskuję zauważalne efekty - mówi właściciel Bruk-Betu.
Sprawy w swoje ręce wziął 29 lat temu. Tuż po studiach na AGH w Krakowie. Kierunek: technologia materiałów budowlanych. Specjalność: beton. Od razu postanowił sam być sobie szefem. - Nie było ciekawych alternatyw, więc założyłem własną działalność. Chciałem pracować w swoim zawodzie, a w owym czasie ciężko było znaleźć zajęcie. To było wyzwanie. W Niecieczy był taki bardzo mały, upadły zakładzik, po spółdzielni kółek rolniczych. Wydzierżawiłem go - opowiada.
Teraz Witkowski to już szef potężnej firmy. Ma zakłady w wielu miastach Polski. Myśli o podboju Europy. - Ale siedziba firmy na pewno pozostanie w Niecieczy. Bruk-Bet to największa firma rodzinna w Polsce - podkreśla Witkowski.
Produkuje 8 mln metrów kwadratowych bruku rocznie. No i też zarabia miliony. - Ale na początku nie było środków. Startowałem od jakiegoś kredytu w GS-ie, inwestowaliśmy w skali mikro. To była mała firma rzemieślnicza. Zatrudniałem dwie osoby, sam też pracowałem fizycznie. Zajęcie nielekkie. Duże ciężary trzeba było nosić i chętnych do takiej pracy wielu nie było - wzrusza ramionami.
Wszystko zaczęło się niepozornie. Od jednej betoniarki. - Proza życia. Trudno powiedzieć, że wtedy ruszyłem z kopyta. Czasy odmienne, ciężko było zdobyć surowiec. Łatwiej było coś sprzedać, niż kupić. Produkowaliśmy przede wszystkim pustaki, płyty chodnikowe, krawężniki. Na potrzeby przedsiębiorstw państwowych. Surowiec? Na początku musiałem wozić żwir z Dunajca. Uzyskiwałem w gminie koncesję na wywóz pewnej ilości w ramach regulacji rzeki. A ta betoniarka? Nie, już jej nie ma. Szkoda, że nie pomyślałem o tym wcześniej. Mogłem zostawić ją na pamiątkę - uśmiecha się.
Stary zakład cały czas za to stoi. - Ale zmodernizowany. Prowadzona jest tam produkcja krótkich serii. Wyrobów niszowych. To praca bardziej artystyczna. Zostawiłem tam ducha pracy ręcznej - wyjaśnia z dumą. Dla wielu ludzi Witkowski jest zagadką. Zarobił wielkie pieniądze, ale nie odgrodził się od ludzi. Dużo robi dla lokalnej społeczności. W Niecieczy uratował przed zamknięciem szkołę. Teraz sam ją utrzymuje.
- Szczególną rolę odegrały w tej historii moja żona i mama. Szkoła miała być zlikwidowana ze względów ekonomicznych. Ciężko było zaakceptować taką sytuację, szczególnie że tutaj szkoła powinna być. Również ze względu na duże tradycje kulturalne tego miejsca - przekonuje.
Kluczowe jest tutaj ostatnie zdanie. Bo Nieciecza nigdy nie była taką pierwszą lepszą wsią. Przed wojną na jej mieszkańców wołano "gazeciarze". - Tutaj zawsze mieszkało dużo ludzi wykształconych - tłumaczy Witkowski.
Społecznikowskiego ducha zaszczepili w nim rodzice. - W Niecieczy uczestniczyli w rozwoju teatru amatorskiego, który ma swój początek w 1916 roku. Ojciec jeździł na kursy reżyserskie do Lwowa, od najmłodszych lat pamiętam też zapach farb olejnych wykorzystywanych przy tworzeniu scenografii, rozmowy o teatrze - opowiada.
On sam raczej nie był artystyczną duszą. Umysł ścisły. W niecieczańskim teatrze zagrał tylko raz. - Kiedyś rozchorował się aktor. Ojciec jako reżyser poprosił mnie, żebym za niego wystąpił. Na początku nie bardzo mi to pasowało. Byłem już dorosły, prowadziłem firmę - przypomina. - W końcu zgodziłem się i to było duże przeżycie. Bardzo mi się spodobało. Atmosfera, możliwość uzewnętrznienia się. To coś wspaniałego. To była rola mecenasa w "Ślubach Rybackich" Krumłowskiego. Dalszego ciągu nie było, musiałem zająć się firmą. Gdybym więc znów miał wybierać kierunek studiów, to nadal byłaby to uczelnia techniczna - śmieje się.
Stworzył idealną symbiozę biznesu i normalnego życia. Stadion, zakład, szkoła. W siedzibie firmy znalazło się miejsce na salę teatralną i kino 5D, najnowocześniejsze w Polsce. Podczas seansu mogą ruszać się fotele, a widz poczuje wiatr na twarzy. Przekonuje, że to nie ekstrawagancja znudzonego milionera.
- Raczej dobre zrozumienie sytuacji. Teatr czy chór muszą dostać wsparcie. Tutaj jest mnóstwo aktorów, których trudno byłoby nazwać amatorami, bo ich poziom i doświadczenie są wysokie. A kino 5D? Czasy się zmieniają. Ważna jest jakość. Uznaliśmy, że skoro chcemy zbudować salę kinową, to trzeba to zrobić z użyciem najnowszych technologii - twierdzi.
Kino nie jest inwestycją komercyjną. To raczej taki prezent dla mieszkańców. Podobnie jak drużyna piłkarska, która od dwóch sezonów puka do ekstraklasy. To zresztą dzięki niej o Witkowskich i Niecieczy zrobiło się głośno. Wszyscy teraz wiedzą, że symbolem wsi - a jednocześnie firmy - jest słoń.
- Nikt tak do końca nie wie, skąd się wziął na pieczęci Niecieczy, ale znak ze słoniem pojawiał się już w 1870 roku - mówi Witkowski. - Inne rolnicze miejscowości wybierały sobie takie oczywiste znaki, jak kłos czy koniczyna, a Nieciecza wybrała słonia. Prawdopodobnie było to związane z potrzebą jedności siły.
Witkowski ze swoją idée fix idealnie się więc wpisał w historię tego nietypowego miejsca. - Nie wiem, czy jest wielu podobnych do mnie. Nie szukałem - przyznaje. Po chwili namysłu jednak dodaje: - Ale pewnie za wielu nie ma.
Mało kto to pamięta, ale Witkowski zaliczył też epizod w polityce. Piastował urząd burmistrza gminy Żabno. - Nie był to długi okres, półtora roku. Tuż po przemianach w Polsce. Czy teraz polityka mnie kusi? Propozycje pojawiały się różne, parlamentarne i inne, natomiast ja jestem zajęty biznesem. Pomysłów mam dużo, cały czas myślę o rozwoju - zapewnia.
W życiu dokonał też innej wielkie sztuki. Jest szczęśliwy. - A mieć to niekoniecznie znaczy być szczęśliwym.
I przypomina, że nie działa sam. - Mama zajmuje się kulturą i pomocą charytatywną, żona przede wszystkim sportem, a ja to wszystko błogosławię - śmieje się.
Reportaż ukazał się w "Dzienniku Polskim" 21.06.2013 roku.