Tragedia rozegrała się 2 maja 2011 r. Tydzień wcześniej 28-letni Krystian Pietrzyk przyjechał do domu z Niemiec, gdzie pracował. To miał być krótki urlop spędzony w gronie najbliższej rodziny. Po południu mężczyzna, który był też strażakiem ochotnikiem, poszedł do remizy na spotkanie organizacyjne przed dniem św. Floriana.
- Chłopcy ustalali szczegóły mszy, która miała być odprawiona z okazji ich święta. Potem zostali, żeby wspólnie napić się piwa. Syn planował pójść też wieczorem na dyskotekę do sąsiedniej wsi - wspomina Krystyna Pietrzyk.
Na potańcówkę jednak nie dotarł. Około godz. 23 śpiącą wieś obudziły policyjne syreny. Na wjeździe do jednej z posesji znaleziono bowiem zmasakrowane zwłoki mężczyzny. Ciała Krystiana nie rozpoznali nawet najbliżsi sąsiedzi. To, kto leży na ziemi, wyjaśnił dopiero kierowca samochodu, który doprowadził do śmierci mężczyzny.
Arkadiusz B., 18-letni wtedy mieszkaniec Moczydeł, pojawił się chwilę po znalezieniu ciała. Opowiedział, że wieczorem siedział z kolegą w swoim polonezie i pił piwo. Wtedy podszedł do nich Krystian. Był pijany i agresywny. Arkadiusz próbował uciec, ale dostał cios przez okno. Uruchomił silnik i ruszył. Jak wynika z jego relacji, Krystian jedną ręką chwycił się auta, drugą bił kierowcę i łapał za kierownicę. Po jednym z takich szarpnięć auto wypadło na pobocze i uderzyło w ogrodzenie. Potem przejechało jeszcze 20 m, zanim zakopało się na pobliskiej działce.
- Syn nie wiedział, że Krystian uderzył w ogrodzenie. Dlatego przyszedł do domu po traktor, żeby wyciągnąć poloneza. Dopiero jak wrócił po auto, dowiedział się, że chłopak zginął - mówi pani Zofia, matka Arkadiusza. - To był okropny wypadek. Syn wciąż bardzo go przeżywa.
- W tej sprawie nic się nie zgadza. Ktoś próbuje ukryć, że mój syn został zamordowany. Potwierdził to nawet jasnowidz - przekonuje Krystyna Pietrzyk.
A mieszkańcy wsi są podzieleni między dwie cierpiące matki...
Rodzina Krystiana ma wiele wątpliwości
Rodzina Krystiana nie wierzy w wersję wydarzeń przedstawioną przez Arkadiusza B. Są przekonani, że w remizie, w której pili mężczyźni, doszło do pobicia. - We wsi mówią, że pod remizą Krystian był bity. Ale ci, którzy byli w remizie - milczą. Najlepszy przyjaciel brata, który był z nim niemal do końca, twierdzi, że nic nie pamięta, bo był pijany - denerwuje się Sylwia Sobótka, siostra Krystiana.
Rodzina twierdzi, że tajemnicę jego śmierci można by było rozwiązać bez trudu, gdyby prowadzący śledztwo - zamiast ślepo wierzyć Arkadiuszowi B. - zajęli się szukaniem dowodów.
- Nie zbadali od razu trzeźwości kierowcy. Nie szukali na polonezie odcisków palców syna. Pozwolili, by tuż po znalezieniu ciała, kierowca i jego pasażer siedzieli w jednym radiowozie i mogli uzgodnić zeznania - wylicza pani Krystyna.
Kobieta wyciąga album ze zdjęciami mierzącego blisko dwa metry syna. I pyta: jak to możliwe, że śledczy uwierzyli, że Krystian nie był ciągnięty przez samochód przez pół wsi, tylko biegł przy nim i jednocześnie zadawał ciosy?
- Kierowca zeznał, że cały czas widział twarz Krystiana w szybie. Czyli syn biegł przy samochodzie kucając? - pyta matka. - Skoro swobodnie biegł obok auta, to jak porwał sznurówki, których fragmenty znaleziono na drodze.
Mówi też o innych zaniedbaniach. Na przykład, że policja nie zabezpieczyła miejsca wypadku i przez całą noc jeździły tamtędy samochody, że krew z chodnika spłukiwał sąsiad. Na drugi dzień rodzina sama zbierała z pobocza w siatkę fragmenty ciała Krystiana.
Zarówno sąd pierwszej, jak i drugiej instancji nie wziął jednak pod uwagę tych wątpliwości. Uznano, że Arkadiusz B. naruszył zasady bezpieczeństwa w ruchu lądowym i skazał go na dwa lata więzieniu w zawieszeniu na cztery lata.
- Współczuję tamtej matce i rozumiem jej żal, ale to nie było morderstwo, tylko wypadek - nie ma wątpliwości paniZofia, matka Arkadiusza. - Krystian już wcześniej był agresywny. Kiedyś pobili go za to na jakiejś dyskotece tak bardzo, że aż był w szpitalu.
Inni mieszkańcy wsi sugerują, że jednak mogło chodzić o rozliczenia finansowe. Krystian pożyczał kolegom duże pieniądze. Nie wszyscy mogli mu je później oddać. Żeby dowiedzieć się, jak było naprawdę, rodzina Krystiana zwróciła się o pomoc do znanego jasnowidza Krzysztofa Jackowskiego. Ten stwierdził, że mężczyzna został napadnięty przez trzech mieszkańców tej samej wsi i dwukrotnie pobity. Jasnowidz sugeruje, że sprawcami było dwóch mężczyzn, którzy siedzieli w polonezie oraz najlepszy kolega mężczyzny, który go oszukał. - Ale sąd uznał, że to nie jest dowód - denerwuje się paniSylwia. - Nikt nas nie słucha. Nasz adwokat złożył apelację. Chciał, żeby sprawą zajął się lubelski sąd okręgowy i rozpatrzył ją pod kątem zabójstwa. Nie zgodzono się nawet na to.
8 listopada proces ruszy jednak ponownie. Stanie się tak, bo uznano apelację Arkadiusza B., który tłumaczy swoje działanie obroną konieczną.