Lato 2002 r. stało pod znakiem mody na senegalskich piłkarzy. Reprezentacja prowadzona przez Bruno Metsu dotarła aż do ćwierćfinału mistrzostw świata w Korei i Japonii, a starcie o półfinał przegrała z Turcją dopiero po dogrywce. Gwiazdami tamtej ekipy byli El Hadji Diouf i Salif Diao. Obaj latem zamienili Ligue 1 na Liverpool, a klub z Anfield Road zapłacił za nich razem 23 mln funtów. Ponad dekadę później pojawił się tam kolejny Lew Terangi.
Sadio Mane w 2002 r. miał dopiero dziesięć lat i przed sobą dopiero wejście w futbol. Urodził się w maleńkiej miejscowości Banbali na południu Senegalu, a jako piętnastolatek zaczął uczęszczać do szkoły AS Generation Foot, w miejscu położonym daleko od centrum Dakaru. Zero uciech, pokus, rozrywek - tylko piłka. Sadio nie słuchał rodziców i nie chciał być lekarzem czy prawnikiem. Chciał zachwycać świat jak jego idole, którzy w 2002 r. podbili Azję. Albo jak Ronaldinho, ulubiony piłkarz Mane.
- Gdy byłem dzieciakiem, to chodziłem na mecze reprezentacji. Diouf, Diao, Diop i inni byli bohaterami. Wyobrażałem sobie wtedy siebie na ich miejscu. Myślałem o tym, że kiedyś to ja będę inspiracją dla tych wszystkich dzieci - wspomina.
Przed laty krążyła anegdotka, że Ronaldinho swoją piłkarską technikę kształtował, bawiąc się z psem. Sadio Mane pierwsze lekcje z piłką nożną zaliczał nagą stopą, w otoczeniu pustynnego piasku w Sedhiou, mieście nieopodal Banbali, a raczej w pustynnym w centrum Senegalu.
- Pierwsze, co pamiętam, to piłka. Zaczynałem na ulicach, jak miałem może trzy lata. Zobaczyłem dzieci, które bawią się piłką, i instynktownie do nich dołączyłem. Od tamtej pory myślałem już tylko o futbolu - mówił Mane w wywiadzie dla Goal.com.
Zawsze skromny. Gdy pokonał 800 km z Sedhiou do Dakaru, by pokazać się skautom w AS Generation Foot, albo gdy bał się śniegu w Metz, z którym to senegalska szkółka współpracuje od lat. Teraz w Liverpoolu jest jednym z ulubieńców Jürgena Kloppa, trenera (menedżera) klubu z Anfield.
Niemiecki szkoleniowiec pierwszy raz zachwycił się Mane już cztery lata temu. Ten spędził w Metz rok i mimo że jego talent w stolicy Lotaryngii nie eksplodował, to kupił go Salzburg. I to właśnie wtedy Klopp docenił jego potencjał. Piekielnie szybki Senegalczyk zagrał w Austrii 87 spotkań, w których strzelił 45 goli. Do tego dołożył aż 32 asysty. Ostatecznie Klopp i Salzburg się nie dogadali, choć było blisko, by Mane zastąpił w Borussii Roberta Lewandowskiego, który w tym samym czasie odchodził do Bayernu Monachium.
Sadio Mane ostatecznie trafił do Southampton. By nie rozpisywać się o kolejnej eksplozji formy Senegalczyka, wystarczy opisać mecz z Aston Villą. Święci wygrali 6:1, a Mane w dwie minuty i 56 sekund skompletował hat tricka. Pobił rekord Robbiego Fowlera, legendy Liverpoolu (4 min 33 s). Następny krok był więc nieunikniony. W 2016 r. o Mane przypomniał sobie Klopp i za prawie 40 mln funtów kupił go do Liverpoolu.
W pierwszym sezonie na Anfield był niekwestionowaną gwiazdą. W minionym miał wzloty i upadki. Przyćmili go Mohamed Salah i Roberto Firmino, ale on nie marudził. Wciąż był spokojny. A forma przyszła w najlepszym momencie. Mane zagrał wielki mecz w finale Ligi Mistrzów z Realem, strzelił honorowego gola dla Liverpoolu. Przy okazji pamiętał, by przed starciem w Kijowie przesłać do swojej senegalskiej wioski kilkaset koszulek klubu z Anfield, by mieszkańcy mogli go wspierać.
W reprezentacji to Mane ma na barkach cały zespół. We wtorek ma być najgroźniejszym Lwem Terangi. - Nie czuję się supergwiazdą. Nie chcę nią być. Chcę napisać swoją historię, jak zrobili to piłkarze w 2002 r. Im nikt już tego nie zabierze. My mamy równie dużo talentu. Superofensywę. Nie powiem, że mierzymy w finał, ale nie wyobrażam sobie, byśmy nie wygrali z Polską - mówi.
Kogo boją się Senegalczycy i czyi kibice piją więcej oglądając mecz? Magazyn Sportowy mundial na mecz Polska - Senegal: