
Szpital w Piotrkowie wypisał do domu pacjentkę z covidem. Zmarła po kilku godzinach. W dokumentacji z leczenia szpitalnego jest błąd na błędzie.
>>Dalej>>

Pani Anna chorowała na POChP (przewlekła obturacyjna choroba płuc) i niemal każda infekcja kończyła się dla niej pobytem w szpitalu i tlenoterapią. We wtorek, 16 listopada, miała narastające duszności i gorączkę. Test na covid w karetce wyszedł niejednoznaczny, ale w szpitalu potwierdzono zakażenie koronawirusem. Kobieta trafiła do izolatorium.
- Dodzwoniłam się do izolatorium następnego dnia rano i pani pielęgniarka, ponieważ nie mogła mi udzielić informacji o stanie pacjenta, otworzyła drzwi i mówi: "Dzwoni córka. Chce pani jej coś powiedzieć?" Mama odpowiedziała tylko: "Nie jest źle, jest ok" - relacjonuje Joanna Hauser-Mirowska, córka zmarłej.
>>Dalej>>

Od tego momentu rodzina straciła kontakt z panią Anną. 71-latka nie odbierała telefonu, który miała przy sobie. Jedyny kontakt był z lekarzem prowadzącym.
- Twierdził, że nie jest źle. Mówił, że jest covid, zaostrzenie choroby, ostra niewydolność krążeniowa oraz cukrzyca, którą byłam zdziwiona, bo mama na nią nie chorowała - opowiada pani Joanna. - Po konsultacjach z innymi lekarzami wiem, że podwyższona glukoza mogła wynikać z tego, że podali mamie wcześniej sterydy.
>>Dalej>>

5 dni później, w poniedziałek 22 listopada, zadzwonił lekarz z informacją, że wypisuje panią Annę ze szpitala - tak jak zapowiadał przy pierwszej rozmowie.
- Pan doktor może ma szklaną kulę, że wie, jak pacjent będzie wyglądał za parę dni i czy będzie w stanie go wypisać - zastanawia się córka zmarłej. - Lekarz dodał, że jedyny mankament to fakt, że mama ma zespół otępienny. Myślałam, że może jest słaba, może nie chce z nikim rozmawiać, może strzeliła przysłowiowego focha.
>>Dalej>>