Welon z orchidei

Anna Tomiak
Kto od białego welonu i tłumu gości woli kąpiel w ciepłym morzu i widok palm, pakuje walizki i pobiera się na Hawajach! Śluby w tropikach kuszą coraz więcej Polaków.

Tak właśnie zrobili Izabella i Dominik Damaziakowie. - Wesele od początku nie wchodziło w grę - mówi Iza. Jej zdaniem, wesele to żadna przyjemność. Po prostu męcząca impreza dla gości, których trzeba zabawiać do białego rana. Iza i Dominik chętnie zrezygnowali z przyjęcia i tańców, żeby zamiast tego wyjechać, odpocząć i pozwiedzać.

- Pomyśleliśmy, że jeśli mamy wziąć ślub, to tylko w jakimś egzotycznym kraju - wspominają. Byli parą od dawna, mieli już dziecko. Ich ślub nie był początkiem nowej drogi, nie oznaczał połączenia rodzin, a jedynie przypieczętowanie związku. "Tym bardziej nie musi być tradycyjnie" - pomyśleli.

- Zawsze chciałam wziąć ślub na plaży - przyznaje Iza. - Widziałam takie ceremonie na filmach, ale nie przypuszczałam, że w życiu też są możliwe. Przypadkiem usłyszała, że istnieją biura podróży, które organizują takie śluby. Trafiła do jednego z nich, Biura Podróży Zagranicznej Europa-Travel w Warszawie. Z wyborem miejsca nie było problemu: skoro to ma być plaża, to najlepsze na pewno będą Hawaje!

Nie miała welonu, włożyła zwyczajną sukienkę z lnu, haftowaną w kolorowe kwiaty. Pan młody wystąpił w białych spodniach i lnianej koszuli. - Od początku atmosfera była bardzo swobodna - wspominają. - Słońce, uśmiechy, wszystko na luzie. W dniu ślubu przed hotelem czekała na nich limuzyna.

Najpierw pojechali załatwić formalności w urzędzie, a potem znaleźli się w białej altance na plaży, pod błękitnym niebem, wśród zielonych palm i pięknie pachnących egzotycznych kwiatów. Przysięgę małżeńską złożyli po angielsku, ona przystrojona wiankiem, on - naszyjnikiem z orchidei.

- Urzędnik był przemiły, cały czas opowiadał jakieś zabawne anegdoty, ktoś kręcił film, ktoś inny robił zdjęcia. Na plaży zjawiło się trochę gapiów. Było wesoło i bardzo miło - opowiada Iza. Przyjechał też jej brat z żoną z Kanady, którzy zgodzili się być ich świadkami. Ceremonia trwała zaledwie kilka minut, a potem polał się szampan.

- Na plażę wjechał suto zastawiony stół, zjedliśmy uroczysty obiad, później wszyscy się przebraliśmy i pojechaliśmy zwiedzać wyspy - wspominają. Na Hawajach spędzili w sumie jedenaście dni, w drodze powrotnej zatrzymali się jeszcze na dwa dni w San Francisco. Po powrocie do domu opowiadaniom i wspomnieniom nie było końca.

Na przykład o tym, że tuż po ślubie na plaży pojawili się Maurysi z tortem weselnym i namówili nowożeńców, aby zgodnie z miejscową tradycją wzajemnie wysmarowali sobie nim twarze. Zrobili to, a jakże! A ile przy tym było śmiechu! Następnego dnia po ślubie wynajęli samochód i do końca pobytu zwiedzali wyspy, na przemian kąpiąc się w ciepłym morzu. Takiej malowniczej podróży i ślubu jak z bajki, mówi Iza, nie da się zapomnieć.

Podobne wrażenia mają Agnieszka i Przemek Skarbińscy, którzy zdecydowali się pobrać na Jamajce. - Nasze rodziny są bardzo liczne - mówi Agnieszka. - Musielibyśmy urządzić wesele co najmniej dla 120 osób. To straszny kłopot.

Pomysł podróży podpowiedział nam mój ojciec. "Weźcie ślub pod palmami!" - zażartował, zapewnie nie przypuszczając, że tak zrobimy. Wróciłam do domu i zaczęłam szukać ofert w internecie. Odkryłam, że w zasadzie można pobrać się w dowolnym miejscu na ziemi. Wybraliśmy Jamajkę. Kiedy porównaliśmy koszty, okazało się, że ślub i dwutygodniowy pobyt na tej wyspie równa się 1/3 kosztów wesela. Jedziemy - zdecydowali w jednej chwili.

Wystarczyło, że mieli przy sobie kserokopie dokumentów tożsamości przetłumaczonych na język angielski oraz zaświadczenie z urzędu stanu cywilnego potwierdzające, że mogą zawrzeć małżeństwo. Ich ślub też odbył się w altance na plaży, przy zachodzie słońca, wśród palm i szumu fal oceanu. Udzielał go miejscowy czarnoskóry urzędnik. Przyszedł już rano, żeby przećwiczyć z nimi przysięgę. Odetchnął z ulgą, jak się okazało, że oboje mówią dobrze po angielsku. "Różnie z tym bywa" - powiedział.

- Miałam na sobie zwyczajną letnią sukienkę, do ślubu poszłam boso - wspomina Agnieszka. - Wszystko odbyło się zupełnie bezstresowo - dodaje. - Przed nikim nie występowaliśmy, nie musiałam się denerwować, że się pomylę czy przejęzyczę.

To było nasze święto, nasz czas. Po ślubie, z butelką szampana, poszli podziwiać zachód słońca, a wieczorem zjedli uroczystą kolację w hotelu. Spędzili na Jamajce dziesięć najpiękniejszych dni w życiu. Wrócili do domu opaleni i wypoczęci. Kilka dni później wzięli ślub kościelny, na który zaprosili tylko najbliższą rodzinę. Atrakcją wieczoru był film z Jamajki i zdjęcia.

- Najwięcej par pobiera się w Las Vegas, na Hawajach, Sri Lance, Jamajce, a ostatnio modne stały się śluby w Rzymie - mówi Krystyna Konarzewska, szefowa i założycielka Biura Podróży Zagranicznej Europa-Travel.

- Kiedy zaczynaliśmy naszą działalność, cztery lata temu, na ślub w egzotycznym kraju decydowało się zaledwie kilka par w ciągu roku, teraz takich ceremonii załatwiamy kilka w ciągu tygodnia. Zainteresowanie ślubami pod palmami jest coraz większe. Koszty zależą od oferty, a każda para ma inne życzenia.

Osoby, które lecą na Hawaje, często chcą jeszcze się zatrzymać w Kalifornii, tam też mieszkają w hotelu i zwiedzają, a inni, którzy pobierają się np. w Rzymie, lecą stamtąd na Sardynię albo jadą pociągiem do Sorrento, a stamtąd jeszcze płyną statkiem na Capri. Możliwości jest niemal tyle, ile cudownych miejsc na świecie.

Wróć na i.pl Portal i.pl