
Zbyt duża liczba niecelnych podań i strat
Podania „donikąd” zdarzają się w każdym meczu, ale w obu finałach Śląsk zanotował ich zbyt wiele, aby móc skutecznie powalczyć o zwycięstwo. Tym gorzej, gdy podania trafiały w ręce koszykarzy Kinga, którzy wyprowadzali błyskawiczne kontrataki – w większości zakończone punktami.

Pojedyncze zrywy nie wystarczą na wygrane w finale
W drugim finale Śląsk „nie wyszedł” na trzy z czterech kwart. Jedynie w drugiej zagrał tak, jak przystało na mistrza Polski. Nawet jeśli WKS w danym momencie przeważa, gracze Kinga nie tracą rezonu i szybko wracają do wysokiej skuteczności.

Brak lidera z prawdziwego zdarzenia
Ertuğrul Erdoğan podkreśla, że w koszykówce nie trzeba mieć jednego czy dwóch bohaterów, bo liczy się w końcu wysiłek całej drużyny. Śląskowi przydałby się jednak ktoś, kto pociągnie zespół w trudnych momentach rywalizacji z Kingiem. Jeremiah Martin robi, co w jego mocy, ale przy agresywnej obronie szczecinian ma ograniczone pole manewru.

Wsparcie kibiców? Nie wszystkich i nie do ostatnich minut
I na koniec przytyk nie do zespołu Śląska, lecz niektórych jego kibiców. Wysoka frekwencja (ponad 5,5 tys. widzów na obu meczach z Kingiem), głośny doping czy oprawa przygotowana przez Klub Kibica to oczywiście kwestie, które sprawiły, że oba finały w Hali Stulecia miały atmosferę koszykarskiego święta. Sęk w tym, że nie każdy dotrwał do końca, bo część kibiców zaczęła opuszczać trybuny już w połowie czwartej kwarty.