Charlie LeDuff zaproponował „Shitshow!”, czyli reporterską podróż po największych zadupiach Ameryki. Po miejscach, gdzie bieda miesza się z nędzą, a wielkie miasta zamieniły się w ruiny. Jak choćby Detroit. Sławne Motor City zbankrutowało, a LeDuff poznał je je już wcześniej i opisał w książce „Detroit. Sekcja zwłok Ameryki” za którą zgarnął Nagrodę Pulitzera. Zatem wiadomo – ma nosa, styl i jest bardzo odważny.
Podróżując po USA z kamerą nie zostawia suchej nitki na samych mediach. Kpi ze swojej pracy – telewizyjnego reportera, jej powierzchowności, a jednocześnie dbaniu, by nie poruszać tematów, które mogłyby narazić na szwank reklamodawców. Skąd my to znamy? Ale nie znamy chyba aż takiej biedy, jaka dopadła Amerykę w latach 2013-2015, kiedy LeDuff z ekipą zaglądał do miejsc, w których nawet nie ma wody w wodociągach. Był też w Meksyku, gdzie wielkie koncerny przeniosły swoje fabryki. Poznał nawet Wielkiego Smoka z Ku Klux Klanu. I też kpił z rasisty w żywe oczy.
Bo oprócz niesamowicie wnikliwych obserwacji książkę „Shitshow! Ameryka się sypie, a oglądalność szybuje” cechuje niezwykle żywy język. Reporter celowo posługuje się wulgarnymi porównaniami, wprowadza brzmiące absolutnie wiarygodnie dialogi – to życie od podszewki i bliskie życiu w przysłowiowym rynsztoku. A kiedy już uważa, że zdobył wystarczającą ilość informacji, nie zawaha się przysłowiowo zapukać do jeszcze jednych drzwi.
Osobne wyrazy uznania należą się Kaji Gucio za niezwykle barwny i pełen językowej wyobraźni przekład. Jeśli ktoś marzy o prostej fizycznej pracy w USA, jak rzesze Polaków w czasach PRL-u, po „Shitshow! Ameryka się sypie, a oglądalność szybuje” Charliego LeDuff’a może z american dream błyskawicznie się wyleczyć. Porażająca i wstrząsająca zarazem lektura.
