„Pinoy” – tak Filipińczycy nazywają swoją diasporę poza granicami kraju. Ale w Warszawie też można spotkać to słowo. Znajduje się w nazwie restauracji „Mary’s Piony”. To niewielka knajpka na Woli, która jest dziełem filipińczyków przebywających na emigracji zarobkowej.
Rok temu wynajęli niedrogi lokal w pobliżu siedziby Straży Miejskiej, w parterach grodzonego osiedla. Szefową jest tu Mary Ann, która przyrządzała wcześniej posiłki na „agape”, wspólne wieczerze Filipińczyków w Warszawie. Bo, to trzeba zaznaczyć, Filipińczyków w stolicy jest coraz więcej. Lubią miasto, uwielbiają Polskę, a do tego są gorliwymi katolikami, więc sprowadzili nawet swoich księży, którzy co niedzielę odprawiają mszę. Poza tym uwielbiają razem spędzać czas. Najlepiej w towarzystwie dobrego jedzenia.
Spis treści
„Kocham Polskę”
„Mary’s Piony” odwiedzam dwa razy. W weekend widzę jak przy wspólnym stole siedzą rodziny. A może to przyjaciele? Wydaje się, że wszyscy tu dobrze się znają. To Filipińczycy. Mili, serdeczni i uśmiechnięci. Czekają na swoje zamówienie, a w międzyczasie opowiadają jak minął im tydzień. Najchętniej zsuwają stoły, tak by wszyscy mogli siedzieć razem.
Kilka dni wcześniej przychodzę tu pierwszy raz. Jeszcze przed otwarciem wita mnie Mary Ann – właścicielka. Uprzedziłem ją, że nie chcę rozmawiać tylko o kuchni. Na początku usłyszę, że to jedyna filipińska restauracja w Polsce. Że brakowało jej rodzimego jedzenia, więc postanowiła otworzyć biznes. Nie było łatwo. Cały proces zajął dwa lata. Pomogli Polacy – przyjaciele – którzy utorowali drogę w urzędach. W końcu 9 października 2022 wystartowali.

Mary to niewysoka, drobna brunetka. Wygląda młodo. Gdy słyszę, że jej syn jest już pełnoletni, jestem zdziwiony. Opowiada, że do Polski przyjechała w 2013 roku. Wtedy w całym kraju było może dwustu Filipińczyków. Teraz, według oficjalnych danych, tylko w ubiegłym roku 5,3 tys. Filipińczyków otrzymało wizę pracowniczą. Do tego trzeba doliczyć osoby mieszkające na stałe, bądź przebywające w Polsce na innych zasadach.
- Na początku nie miałam pojęcia o Polsce. Kiedy byłam na Filipinach, to jedynie wiedziałam, że leży w Europie. Gdy przyjechałam, stwierdziłam „wow, jak tu fajnie”. Jeździłam też do innych krajów, ale dotarło do mnie, że kocham Polskę. W Europie jest też znacznie droższej, a w Polsce jest normalnie. Do tego to bardzo czysty kraj – opowiada Mary Ann.
Dlaczego wybrała akurat Polskę?
- Może dlatego, że to Europa? To bardzo miłe miejsce do życia. Gdy pierwszy raz ubiegałam się o wizę pracowniczą, to chciałam pracować w rolnictwie. Chciałam wtedy po prostu znaleźć pracę. Nie znałam żadnych słów w języku polskim… Chciałam po prostu pojechać do Europy – opowiada ze śmiechem.

Języka polskiego nie zna zresztą do dziś. To znaczy – rozumie słowa, ale nie potrafi odpowiedzieć. Nie jest to jednak większy problem. Klienci to zazwyczaj jej rodacy. Pozostali zazwyczaj mówią po angielsku. Albo pokazują zdjęcie potrawy, którą chcą zamówić.
Filipińczycy w Warszawie
Restauracja „Mary’s Piony” stała się miejscem spotkań. Filipińczycy przychodzą tu po pracy. Zjeść, porozmawiać, spotkać się ze swoimi rodakami. Największy ruch jest w weekendy.
- Wszyscy są zapracowani, ale mimo tego Filipińczycy, którzy mieszkają w Warszawie lubią się ze sobą spotykać – wyjaśnia Mary Ann. - Mamy silną społeczność w Warszawie. Każdego lata organizujemy grille, poza tym imprezę w okolicach Świąt Bożego Narodzenia. Przyjeżdżają też wtedy nasi rodacy z innych polskich miast, z Wrocławia czy Poznania.

Na ścianach restauracji widzę piaszczyste plaże Filipin, zdjęcia wybrzeża czy stołecznej Manili. W centralnym miejscu wisi też flaga. Z jednej strony jest to promocja kraju, z drugiej nostalgia – tęsknota za ojczyzną. Jak słyszę, wielu pracowników nie stać, by często latać do domów i do rodzin. Moja rozmówczyni ostatnio była tam przed pandemią. Bilety kosztują po kilka tysięcy złotych. Mary Ann ma syna, który został na Filipinach. Jest już pełnoletni. Niedługo kończy szkołę średnią i będzie się ubiegał o wizę. Chce przyjechać do mamy, zostać w Warszawie i tu rozpocząć studia. Mary trzyma kciuki, żeby się udało.
Co można zjeść w „Mary’s Piony”?
- Wcześniej w Polsce nie było żadnej filipińskiej restauracji. Ciężko było nawet znaleźć produkty z mojego kraju. Pomyślałam sobie, że to dobry pomysł, żeby założyć własną restaurację. Kuchnia Filipin jest nieco inna niż kuchnia azjatycka. Jest lepsza (śmiech) – tłumaczy Mary Ann.
W menu znajdziemy wiele potraw znanych z kuchni azjatyckiej, jak smażony makaron czy dania z ryżem. To miejsce wyróżniają specjały z Filipin m. in.:
- Sisag – potrawa z marynowanej wieprzowiny z jajkiem
- Pancait – mięso z warzywami i smażonym makaronem ryżowym
- Turon – smażone ciasto z bananem i owocem chlebowca.

Czasami przygotowują też słynny filipiński deser „Halo-halo” zrobiony z kruszonego lodu, owoców, dżemów i bitej śmietany.
Większość przypraw i dodatków pochodzi z Filipin. Najpierw płyną statkiem do Holandii, a stamtąd trafiają do warszawskiej restauracji. Na miejscu można też kupić suszoną rybę czy sos sojowy.
- Kuchnia filipińska jest autentyczna. Oczywiście są tu wpływy chińskie czy amerykańskie, ale te wpływy są wykorzystywane w oryginalny sposób. Zawsze, do wszystkich potraw, podajemy ryż. Nie tylko do głównego posiłku, ale także na śniadanie czy do deseru – śmieje się właścicielka.

- Na śniadanie jemy ryż z jajkiem i szynką. Rano często jemy też suszoną rybę ze smażonym ryżem i pomidorami. Nie mamy na razie w restauracji menu śniadaniowego, ale w przyszłości chciałabym to zmienić – dodaje.
Na razie większość klientów stanowią Filipińczycy. Mary Ann chciałaby, żeby także Polacy pokochali jej kuchnię.