Choroba go na chwilę przystopowała, ale nie odmieniła. Dalej żył w biegu. Nawet podczas chemioterapii specjalnie się nad sobą nie rozczulał. Z wenflonem w ręku dzwonił, załatwiał, organizował, dopieszczał. Potem - szpital, kroplówka, łóżko i - znowu praca. Dopiero w Lourdes wszystko się zmieniło.
W jego hotelu od lat zatrzymują się wielcy tego świata. Stałymi gośćmi są m.in. Krzysztof Zanussi czy prof. Krzysztof Penderecki. Günter Grass mieszkał u niego półtora miesiąca. Krystyna Janda i Robert Gliński wybrali ten hotel, gdy trwały zdjęcia do filmu "Wróżby kumaka". Beata Tyszkiewicz kiedyś zapytała: Wiesz, dlaczego ja do ciebie przyjeżdżam? Bo tu nie czuję się jak w hotelu, tylko jak u zamożnych krewnych. Taki komplement długo grzeje. Kulczyckiego stać na wiele. Ma mercedesa klasy S, a do niedawna miał też porsche. - To była taka osobista zabawka. Marzenie, które w końcu udało się zrealizować. Kupiłem, pozachwycałem się i sprzedałem - mówi dziś.
Wszystkie pieniądze ze sprzedaży przekazał na remont kościoła. - Koszty okazały się trzykrotnie większe, niż przewidywaliśmy. Ale skoro tę inwestycję zacząłem, to musiałem skończyć. Niech pani spojrzy - ładnie? Przecież to jest warte każdych pieniędzy! - zachwyca się.
Zmieniła go choroba. Rak jelita. - Podstępny, paskudny dziad - mówi Tadeusz Kulczycki. - Najpierw zacząłem się gorzej czuć, wszyscy mówili: Jesteś przemęczony, przepracowany. Ja też to początkowo bagatelizowałem. Ale w końcu zrobiłem badania. Okazało się, że nowotwór przebił już ścianę jelita, wbił się w tętniczkę brzuszną, zrobił w niej dziurę i wysysał ze mnie krew.
Więcej czytaj w weekendowym wydaniu dziennika "Polska The Times" lub na stronie prasa24.pl