18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Obieży(ł)świat

Rozmawia Magda Szrejner
720 dni w podróży, 41,8 tys. kilometrów przemierzonych pieszo, na nartach, rowerem i łodzią z wiosłami, temperatury od -45 do +45, kilkadziesiąt par zniszczonych butów, 2 tys. tabliczek zjedzonej czekolady, 30 cm niegolonej przez ten czas brody i poczucie, że jest się jedynym na świecie. Z COLINEM ANGUSEM, gościem specjalnym Explorers Festival, który okrążył ziemię tylko dzięki sile mięśni, rozmawia Magda Szrejner.

Colin twierdzi, że nie ma lepszego kursu przedmałżeńskiego niż pięć miesięcy na oceanie sam na sam z przyszłą żoną. Poznali się z Julie jak łyse konie i nauczyli rozwiązywać nieporozumienia. Na łódce przeżyli kilka potężnych sztormów i huraganów. Zajrzeli śmierci w oczy, kiedy nieomal nie roztrzaskali się o ogromny statek. Takie przeżycia naprawdę zbliżają...

Przez dwa lata taki sam scenariusz: pobudka o świcie i poczucie, że trzeba iść, płynąć, wsiąść na rower albo przypiąć narty. Ani razu nie miałeś ochoty zrzucić plecaka i wsiąść do pierwszego lepszego samolotu, który zawiezie cię do ciepłego i bezpiecznego domu?
Jasne, że miałem. Każdy podróżnik miewa takie chwile, kiedy przystaje, puka się w czoło i pyta sam siebie: "Stary, co ty robisz?". Ale zaraz potem przypomina sobie, ile czasu przygotowywał tę wyprawę, że tyle jej poświęcił i odliczał dni do jej rozpoczęcia i że przecież musi dojść do celu albo przynajmniej spróbować.

Tobie się udało. Po prawie dwóch latach w podróży okrążyłeś kulę ziemską, używając w tym celu jedynie siły swoich mięśni. Jesteś jedynym człowiekiem, który tego dokonał, choć z twojego rodzinnego Vancouver wyprawę rozpoczynały trzy osoby...
Podróż zaczynaliśmy w trójkę, razem z moim przyjacielem Timem i Julie, wtedy moją narzeczoną, z którą ożeniłem się krótko po powrocie. Z Vancouver wyruszyliśmy w czerwcu 2004 r. na rowerach. Jechaliśmy w stronę Alaski, skąd mieliśmy przeprawić się przez Pacyfik do Rosji, na Syberię. Tam się pożegnaliśmy. Julie musiała wracać do Kanady, do pracy, i jednocześnie organizować od strony logistycznej dalszą część naszej wyprawy. Razem z Timem zapakowaliśmy wiosłową łódkę kupioną na eBayu i zaczęliśmy przeprawę przez Pacyfik. Łajba była maksymalnie załadowana. Wiedzieliśmy, że na Syberii nie uda nam się tak łatwo zdobyć rowerów, nart, ciepłej odzieży i mocnych butów, porcjowanego jedzenia. Dlatego wieźliśmy to ze sobą na drugi brzeg.

Wędrowaliście z całym tym ekwipunkiem na plecach?
Nie. Na początku wyprawy część rzeczy załadowaliśmy na duży statek towarowy, który płynął z ładunkiem w głąb Rosji. My zaś zapakowaliśmy naszą 7-metrową łódkę i ruszyliśmy wzdłuż linii brzegowej. Okazało się jednak, że są fatalne warunki, i postanowiliśmy, że lepiej będzie nam się przeprawić przez ląd. Był tylko jeden mały szkopuł - cały nasz sprzęt trek- kingowy płynął sobie właśnie w najlepsze statkiem. Nie mieliśmy plecaków. Zdobyliśmy zatem coś na kształt ręcznie robionego drewnianego stelaża, na który załadowaliśmy wszystkie niezbędne rzeczy. Niezbyt to profesjonalny sprzęt jak na taką wędrówkę, ale nie mieliśmy wyjścia.

Było zimno?
Wtedy jeszcze nie tak bardzo. Syberia pokazała nam, na co ją stać, dopiero w kolejnych etapach wędrówki. To kraina, która nie zna litości. Temperatura spada tam do minus kilkudziesięciu stopni poniżej zera, ziemia jest skuta lodem, a wiatr zawsze wieje ci w twarz i potęguje uczucie zimna. Ale z premedytacją wybraliśmy tę porę roku. Dzięki temu, że zamarzają rzeki, błota i grzęzawiska, łatwo po nich przejść, a w niektórych momentach przejechać rowerem lub przypiąć narty. Sprzęt tym razem jechał ciężarówką, my z Timem i paroma innymi osobami szliśmy lub jechaliśmy przez ten dziki i surowy kraj i uczyliśmy się pokory.

Stanąłeś oko w oko ze śmiercią?
Największe piekło przeżyłem w dniu, w którym odłączyłem się od grupy. Wydawało mi się, że mam ich na wyciągnięcie ręki, ale nagle okazało się, że zniknęli mi z oczu. Temperatura spadła do ok. -40 stopni Celsjusza, a wiatr, wiejąc w twarz z prędkością ponad 60 km/h, powodował, że odczuwalna temperatura była dużo niższa. Chciałem ich szukać, ale widoczność była na odległość kilku metrów. Mrużyłem oczy, lecz widziałem tylko biel, biel i biel. Czułem się jak ślepiec. Robiło się coraz zimniej. Tego dnia szliśmy od rana pieszo, więc byłem ubrany w cieńsze rzeczy. Taka jest zasada: kiedy maszerujesz, nie zakładasz ciężkich kurtek. Lżej się idzie, nie pocisz się. Gorzej jednak kiedy przestajesz iść równym tempem. Po godzinie daremnych poszukiwań nie mogłem wytrzymać z zimna. Wykopałem jaskinię w śniegu, żeby choć na chwilę uchronić się przed wiatrem. Robiło się coraz zimniej i zimniej. Nie jadłem już od dobrych kilkunastu godzin. Wyszedłem na zewnątrz. Była chyba 2 nad ranem, kiedy jeszcze raz wytężyłem wzrok i dostrzegłem maleńki świetlny punkt. Okazało się, że to było światło z naszego obozowiska. Oni też szukali mnie przez kilka godzin, ale tracili nadzieję, że znajdą mnie żywego...

Wędrowaliście przez Syberię, a potem Rosję przez kilka miesięcy. Żaden z was nie zachorował na tym mrozie?
Mnie niestety dopadła choroba. Od dziecka miałem problem z nerkami. Na Syberii choroba się odnowiła. Najpierw nie wiedziałem, co mi jest. Kiedy jednak kilka nocy z rzędu miałem bardzo wysoką temperaturę, postanowiliśmy, że trzeba znaleźć lekarza. Całe szczęście byliśmy niedaleko cywilizacji. Udało nam się załapać na ostatni transport lodołamaczem, który płynął w kierunku jakiejś małej osady na Syberii. Tam dostałem się do szpitala, gdzie zdiagnozowano, że w obie nerki wdała się infekcja. Skontaktowałem się z Julie, która natychmiast zorganizowała transport z powrotem do Kanady. Tam natychmiast trafiłem pod nóż. Kilka tygodni spędziłem najpierw w szpitalu, potem w domu. W marcu 2005, czyli po dwóch miesiącach, byłem gotowy, by wrócić na Syberię i kontynuować przerwaną podróż.

Razem z Timem?
Tak, ale do czasu. Tim to mój przyjaciel, ale w ciągu naszej wędrówki narosły między nami bariery i napięcia. Po kilku tysiącach kilometrów postanowiliśmy się rozstać. Tim szedł dalej swoją drogą, ja zmierzałem w kierunku Moskwy, gdzie, jak ustaliliśmy, miałem się spotkać z Julie.

Dalej podróżowaliście we dwójkę. Tylko ty i Julie?
Tak. Kupiliśmy rowery i wyruszyliśmy z Moskwy na południowy zachód. Celem miała być Lizbona, gdzie już czekała na nas w dokach kupiona przez Julie łódka. To był znacznie spokojniejszy i "cywilizowany" odcinek naszej podróży. Jechaliśmy przez Ukrainę, Węgry, Austrię, Szwajcarię, Francję, Hiszpanię i Portugalię. Ponad 5 tys. kilometrów.

Co z paszportami, wizami, walutą?
Problemów na granicach nie mieliśmy nigdzie, no, może poza Ukrainą, ale i tam jakoś sobie poradziliśmy. Po miesiącach zmagań z syberyjskim mrozem i znoszenia ekstremalnych warunków trudności, jakie mnoży ukraińska straż graniczna, naprawdę nie wydają się szczególnie uciążliwe.

W końcu dotarliście do miejsca, w którym niepotrzebne były żadne paszporty.
Tak, po kilku tygodniach podróży stanęliśmy na brzegu Oceanu Atlantyckiego. Wiedzieliśmy, że przed nami miesiące wiosłowania. W porcie w Lizbonie, czekała już na nas łódka: 7-metrowa łajba napędzana jedynie siłą wioseł. Na pokładzie ja i Julie, nasze zapasy jedzenia na całe 5 miesięcy, ubrania, sprzęt do gotowania, aparatura do odsalania wody, apteczka z lekarstwami, słowem, wszystko, co dwójce ludzi potrzebne do przeprawienia się z Portugalii na Karaiby. Do dziś zastanawiam się, jak udało się nam pomieścić te wszystkie rzeczy. Zapasy musieliśmy mieć potężne, bo przecież nie mogliśmy się zatrzymać nigdzie po drodze i uzupełnić spiżarni. Nasze organizmy, bez przerwy zmuszane do wysiłku, potrzebowały ok. 5 tys. kalorii dziennie. Julie po tym wyczynie okazała się pierwszą kobietą na świecie, której udało się przepłynąć Ocean Atlantycki łodzią wiosłową.

Przez ten czas byliście sam na sam z oceanem?
Dość często mijały nas rozmaite statki, ale bywały nawet całe tygodnie, w których nie spotkaliśmy nikogo oprócz samych mieszkańców oceanu. Pierwszy raz widzieliśmy wieloryby i walenie oraz rekiny, które do tej pory znaliśmy tylko z filmów. Niesamowite były też delfiny, które pływały blisko nas, kiedy wyskakiwaliśmy z łódki na kąpiel. Ze zdumieniem stwierdziliśmy któregoś dnia na samym środku oceanu, że na naszym pokładzie wylądowała mucha. Dziwiliśmy się, co ją przyniosło tak daleko od brzegu. Okazało się wkrótce, że było ich więcej, setki, a nawet tysiące. Przy zmianie pogody bardzo często wiatr niósł całe stada owadów. Kiedyś nawet zaplątał się wśród nich motyl...

Zmieniłeś się fizycznie podczas tych niemal dwóch lat w podróży?
Chyba nie. Zapuściłem brodę, więc na wszystkich zdjęciach wyglądam zupełnie inaczej. Oczywiście zmieniła się sylwetka, bo intensywniej niż zwykle pracowały poszczególne partie mięśni, najwięcej barków i nóg. Ale zupełnie zaskoczyło nas to, co stało się z naszymi organizmami po tylu miesiącach na łódce. Mieliśmy całkowicie zaburzone poczucie równowagi. Kiedy po raz pierwszy zeszliśmy na ląd, nie mogliśmy ustać na nogach, nie mówiąc już o zrobieniu kilku kroków, bo mięśnie odmawiały posłuszeństwa.

Po co ci była ta cała podróż? Musiałeś sobie tak po męsku udowodnić, że potrafisz i że ci się uda?
Na pewno chodziło o wyzwanie, o to, żeby zrobić coś, co wydaje się niemożliwe do osiągnięcia. Taka podróż dookoła świata to także podróż do wewnątrz siebie i najlepszy kurs poznania swojego prawdziwego "ja". Ale jest jeszcze jeden cel, który mi przyświecał: udowodnić, że człowiek wcale nie musi być uzależniony od samochodu, że skoro można przemierzać kontynenty na rowerze czy oceany łódką, to można też ograniczyć zatruwanie środowiska. Europa nie jest jeszcze aż tak uzależniona od samochodów jak Stany Zjednoczone, gdzie nawet do osiedlowego sklepu za rogiem domu jedzie się autem. Nie ma zresztą innej możliwości, bo nie ma chodników. Nie ma potrzeby ich budowania, bo ludzie nie chodzą, tylko jeżdżą. Nasza podróż miała dać do myślenia wszystkim tym, którzy nie wyobrażają sobie świata bez aut i spalin.

Powtórzysz to jeszcze kiedyś? Podróż dookoła świata?
Nie, chyba nie. To już mam za sobą. Teraz pora na nowe wyzwania...

Wróć na i.pl Portal i.pl