W sobotę Carrie Lam, szefowa administracji regionu ogłosiła przerwę w obowiązywaniu kontrowersyjnej ustawy o ekstradycji do Chin. Uczyniła to pod naciskiem masowych protestów ulicznych, które trwały od tygodnia. Codziennie gromadziły one od pół miliona do nawet miliona mieszkańców autonomicznego regionu. W niedzielę mieszkańcy ponownie wyszli na ulice, gdyż chcą calkowitego odrzucenia ustawy.
Jak podał dziennik „The Times”, powołując się na doniesienia jednego z propekińskich dzienników, Lam dzień przed zawieszeniem ustawy pojechała w tajemnicy do megamiasta Szenzen leżącego tuż przy granicy z Hongkongiem, gdzie spotkała się z Han Zengiem, wicepremierem Chin.
„Times” dodaje, że podczas konferencji prasowej po powrocie Lam nie chciała przyznać, czy spotkała się z Hanem, który z ramienia Si Dzinpinga, przywódcy Chin, faktycznie kieruje Hongkongiem poprzez szefową Lam. Przewodnicząca autonomicznego regionu powiedziała jednak, że ma poparcie Pekinu w kwestii ustawy o ekstradycji, również w kwestii jej zawieszenia. Dodała, że nadal uważa, iż ustawa jest potrzebna, a także, że ma pełne poparcie Pekinu. Uchyliła się od odpowiedzi na siedmiokrotnie zadawane siedmiokrotnie pytanie, czy zamierza podać się do dymisji.
Źródło:
Associated Press
Protestujący w niedzielę znów wyszli na ulice. Chcą, żeby ustawa została całkowicie odrzucona, a niejedynie zawieszona. Obawiają się, że władza może wrócić do niej w przyszłości. Jednak już samo zawieszenie kontrowersyjnych przepisów jest ciosem dla władz w Pekinie, które musiały ugiąć się przed społecznymi protestami.
- To nasza ostatnia walka o zachowanie autonomii Hongkongu - mówili zagranicznym reporterom demonstrujący na ulicach Hongkongu przez ostatni tydzień. A były ich setki tysięcy, a jednego dnia nawet milion. Protestowali nie tylko aktywiści studenccy, ale wszystkie grupy społeczne, także milionerzy. Ci ostatni obawiali się, że wprowadzenie prawa, które de facto pozwoli chińskim agentom deportować lub nawet potajemnie uprowadzać z kraju krytyków Pekinu i dysydentów sprawi, że Hongkong przestanie być odbierany w świecie finansowym jako bezpieczne centrum finansowe, a inwestorzy zaczną się przenosić do rywalizującego z nimi Singapuru.
Ten proces już częściowo się rozpoczął - jak podał „The Times” - i być może to groźba odpływu pieniędzy skłoniła reżim w Pekinie do ustępstw.
Carrie Lam twierdzi, że będzie dążyć do wprowadzenia ustawy w życie. Opozycja obawia się, że wówczas zniknie ostatni aspekt autonomii regionu, który w 1997 roku został zwrócony Chinom po 99 latach przez koronę brytyjską. Przywódca chiński Deng Siaoping zapewnił wówczas, że na 50 lat Hongkong zachowa dotychczasową autonomię na zasadzie „jedno państwo, dwa systemy”. W praktyce Pekin coraz mocniej ingeruje w sprawy Hongkongu.
Czego chce Pekin?
Ustawa o ekstradycji formalnie ma umożliwiać przekazywanie Chinom sprawców najcięższych przestępstw kryminalnych, takich jak zabójstwa czy gwałty i brutalne rozboje. Mieszkańcy hongkongu obawiają się, że w praktyce umożliwi ona chińskim władzom przechwytywanie dysydentów i krytyków reżimu w Pekinie i wysyłanie ich do Chin, gdzie czekałyby ich partyjne procesy, co nierzadko oznacza tortury i surowe wyroki. To zrujnowaloby wizerunek Hongkongu jako bezpiecznego, niezależnego terytorium, jednego z centrów finansowych świata. Władze zapewniają, że nikt bez sądu nie zostałby wydany chinom, jednak ludzie w to nie wierzą.