Śpij spokojnie! ORMO czuwa! Cały naród buduje swoją milicję

Redakcja Warszawa
Redakcja Warszawa
FOT. NAC
Odznaka świadczącą o przynależności do formacji - 75 zł. Oryginalny płaszcz przeciwdeszczowy, który mogli nosić wyłącznie funkcjonariusze - 45 zł. Co jeszcze? Skórzana torba, raportówka - w trakcie licytacji - jakieś 50 zł. W podobnej cenie można sobie też kupić „Odznakę specjalną Ochotniczej Rezerwy Milicji Obywatelskiej” wystawioną 26 marca 1984 r. w Pile. To ślady po ORMO na portalach internetowych.

W społeczeństwie III RP, podobnie jak za czasów PRL, ORMO budzi jedynie uśmiech politowania. Ale z pewnością nie można odmówić tej formacji wieloletniej tradycji. Co to, to nie. Nie oznacza to wcale, że zapisała się pozytywnie na kartach historii. O tym, dlaczego tak się stało, można było kilka lat temu poczytać na stronach kujawsko-pomorskiej policji: „ORMO w założeniach miała być organizacją obywatelską, jednak okoliczności, w jakich została zorganizowana, oraz jej polityczna dyspozycyjność sprawiły, że stała się istotnym elementem represji, być może paradoksalnie bardziej kojarzonym z komunistycznym reżymem niż jej zawodowe siostry MO i UB. W czasie referendum w roku 1946 liczebność ORMO osiągnęła 60 tys. członków, rok później 100 tys., a w 1949 r. już ponad 150 tys. członków” - pisał sierż. szt. dr Piotr Sykut.

Uchwała z 1946 r.

Warto dodać, że pod koniec lat 70., kiedy ORMO cieszyła się największą popularnością w swojej historii, w jej szeregach doliczono się ponad 450 tys. członków! Większość rekrutowała się z Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, a wcześniej Polskiej Partii Robotniczej.

„W związku z koniecznością wzmożenia walki z bandytyzmem, rabunkami oraz dla wzmocnienia ochrony spokoju publicznego, Rada Ministrów poleca zorganizować przy Milicji Obywatelskiej ochotnicze oddziały rezerwy MO” - zapisano w rządowej uchwale z 21 lutego 1946 r. Już miesiąc później jednostki zostały podporządkowane wojewódzkim komisjom bezpieczeństwa, które podlegały bezpośrednio Państwowej Komisji Bezpieczeństwa. Oddziały zostały skupione wokół komend Milicji Obywatelskiej na wzór wojskowy. Wyróżnić można bataliony, kompanie, plutony i drużyny. W zależności od wielkości miejscowości lub wsi jednostki liczyły od 30 nawet do 300 osób.

Jak można było rozpoznać ORMO-wca? Na ramieniu biało-czerwona opaska z pieczątką jednostki oraz osobistym numerem porządkowym. Kandydatów oficjalnie desygnowali komuniści i sprzyjające władzy organizacje społeczne. Szansę na służbę mieli zarówno mężczyźni, jak i kobiety. Wiek poborowych? Od 18 do 45 lat. Wbrew idei kolektywu komuniści chcieli wyłącznie wybitnych jednostek. Tyle że w ogóle nie chodziło o wykształcenie.

„Trzy razy tak”

Oficjalnie powstanie formacji było „wyrazem potrzeb ludu pracy w momencie historycznym”. Tylko czy rzeczywiście? W powojennej Polsce ze względu na powszechny dostęp do broni oraz demoralizację społeczeństwa najbezpieczniej nie było. Incydenty, napady rabunkowe, grabieże całych wsi, a do tego działalność partyzantów z podziemia niepodległościowego, którzy sprzeciwiali się radzieckiej dyktaturze, były ogromnym problemem dla komunistów. Zresztą władza wypełniająca rozkazy Moskwy potrzebowała wszystkiego, co tylko mogłoby ją umocnić na brutalnie anektowanych terenach.

Wzmacnianie aparatu terroru okazało się więc jedną z najpilniejszych potrzeb. - Nie ma pieniędzy, aby dalej rozbudowywać milicję - oznajmił wtedy Władysław Gomułka. Uzbrojenie jednostki złożonej z ochotników bez wypłaty pensji musiało być strzałem w dziesiątkę. Tym bardziej że zadania stawiane przed funkcjonariuszami były nader przejrzyste. Komuniści, już od pierwszych lat swojej władzy chętnie sięgali po fanatycznych ochotników, którzy z różnych powodów nie zatrudniali się bezpośrednio w Milicji Obywatelskiej i innych służbach bezpieczeństwa. „Pierwszy masowy egzamin sił ORMO” przyszedł w czerwcu 1946 r. podczas słynnego referendum. Oficjalnie uzbrojona organizacja paramilitarna miała ochraniać lokale wyborcze, przewozić protokoły komisji oraz karty do głosowania.

Zasadzki i inne

ORMO-wcy wprawili się także w ściganiu dostaw obowiązkowych wymaganych przez rządzących. Co gorsza, za atak wymierzony w dzielnego funkcjonariusza groziły wysokie kary, z więzieniem włącznie. Taki czyn był kwalifikowany jako „działanie na szkodę Państwa Polskiego”.

- To było w 1948, 1949 r. Posądzili mnie o zabójstwo ORMO-wca. No... ja mu wpierdol spuściłem. Na UB siedziałem trzy i pół miesiąca, a siedem w więzieniu. Ojciec siedział, brat siedział. Jak poborca dawniej krowy zabierał rolnikom, to i on [ORMO-wiec - red.]. Miał za to pięćset złotych - opowiadał przed kamerami Morawskiego rolnik ze wsi Łęg. W każdym razie grabież majątku rodaków, fałszowanie wyborów i zastraszanie opozycji to wcale niejedyne z zadań stawianych przed ORMO-wcami. Wszak tuż po wojnie komuniści musieli rozprawić się z resztkami podziemia niepodległościowego.

„Grupa operacyjna w zagrożonym terenie, w rozumieniu niniejszej instrukcji prowadzi nie tylko akcje typu wojskowo-operacyjnego, zasięg działalności jej bowiem nie ogranicza się wyłącznie do rozwiązywania pewnych problemów taktycznych - sięga głębiej i utożsamia się prawie z tak zwaną pacyfikacją terenu najszlachetniej pojętą (...)” - głosi pismo z Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, które instruuje odnośnie do walki z partyzantami.

ORMO i „Lalek”

Przerwanie akcji po rozproszeniu się bandy należy traktować jako przestępstwo” - czytamy dokumentach archiwalnych IPN. Adresatami byli nie tylko pracownicy Urzędu Bezpieczeństwa i Milicji Obywatelskiej, ale też ORMO-wcy.

- Jeździło się w siedleckie, później w lubelskie, kieleckie, Rawa Mazowiecka. Na torfowiska, bo oni [partyzanci niepodległościowi AK i WiN - red.] tam uciekli. Musieliśmy ich ganiać, ale przeważnie się wyłapało. To bandziory takie. Jeździło się samochodami, otaczało i przeważnie taką grupę likwidowało - wspomina Kiciński. - Ochotnicza Rezerwa Milicji Obywatelskiej była w praktyce rodzajem partyjnej bojówki. Najpierw przybudówką Polskiej Partii Robotniczej, a od 1948 r. Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Stopień upartyjnienia był tam bardzo wysoki - stwierdził w programie realizowanym dla TVP 1 Jerzy Eisler, dyrektor warszawskiego IPN.

Złote lata ORMO nie mogły jednak trwać wiecznie. Tym bardziej że choć ostatni z żołnierzy wyklętych - Józef Franczak ps. Lalek - zginął w obławie pod Piaskami (woj. lubelskie) 21 października 1963 r., to już w połowie lat 50. nie było z kim walczyć. Pomocnicza bojówka MO zaczyna więc stopniowo tracić na znaczeniu. - Cele, dla których powołano tę formację, zostały zrealizowane. Komuniści utrwalili swoją władzę i brali pod uwagę nawet likwidację tej organizacji. Ostatecznie przeważyło jednak zdanie, że ORMO jest zbyt cenna i należy ją zachować - w rozmowie z „Gazetą Wrocławską” przyznaje dr Paweł Piotrowski z wrocławskiego IPN.

150 tys. ludzi

Z czasem robota ORMO-wców zaczyna się zmieniać. Formacja traci możliwość używania broni, a ma jedynie pomagać milicjantom. O strzelaniu nie ma mowy, pod ręką pozostała jedynie doskonale znana opozycjonistom pała. Szeregi ORMO zaczynają powoli zasilać emerytowani funkcjonariusze MO, a nawet strażacy. Z początkiem lat 50. rezerwiści stanowili już siłę ponad 150 tys. osób. „Strzec porządku w mieście, spokoju jego obywateli, tępić przestępców, strzec zdobyczy socjalizmu, poświęcić dla społecznej służby swe zdrowie, a w razie konieczności życie” - brzmiała przysięga składana przez rezerwy milicji w Warszawie.

Trudno się dziwić, że komunistyczna propaganda przedstawia ORMO-wców jako największy skarb. W końcu tak rozbudowana sieć donosicieli to nie byle co! A w razie czego funkcjonariusze ORMO potrafili też przykładnie ukarać krnąbrnego obywatela. Z dziećmi włącznie. „W drugiej klasie szkoły podstawowej byłem po ciężkiej operacji (...) Poszliśmy z kolegą do Parku Przyjaźni Polsko-Radzieckiej. Naszą ulubioną zabawą było chowanie się w tujach. Łatwo tam było znaleźć kryjówkę. Któregoś dnia złapał nas ORMO-wiec z psem” - wspominał na łamach tygodnika „Niedziela” Krzysztof Skowroński, prezes Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. „Złapał nas za uszy i zaczął wykrzykiwać, że za chodzenie po tujach dostaniemy po 10 pasów. Wtedy mój przyjaciel powiedział, że jestem po operacji i nie można mnie bić. I że on weźmie te 20 pasów na siebie. I ORMO-wiec wyliczył mu je tak dokładnie, że Paweł miał całe sine plecy” - czytamy.

od 12 lat
Wideo

Gazeta Lubuska. Winiarze liczą straty po przymrozkach.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Komentarze

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.
Wróć na i.pl Portal i.pl