Jest zaledwie wrzesień 1944 roku. Po lewej stronie Wisły trwa jeszcze Powstanie. Ale na prawym brzegu buszują już funkcjonariusze NKWD. Wróg numer jeden: niepodległościowe polskie Państwo Podziemne, które może boleśnie krzyżować plany radzieckiego okupanta. Dlatego komunistyczni agenci muszą być wszędzie. I są wszędzie. Od Otwocka przez Legionowo, Karczew i Marki aż po samą Warszawę. Pechowcy, którzy mają nieszczęście wpaść w ich ręce są natychmiast zabijani albo odczuwają nieludzkie cierpienie. ,,Śmierć naszym wybawieniem” - wydrapują na ścianie w jednej z zatęchłych sowieckich cel.
Dookoła ciemność gęsta jak mgła. Czerń rozświetla jedynie słabe światło sączące się ze starej żarówki wiszącej na kablu wystającym z sufitu. W powietrzu kłęby papierosowego dymu. Nagi mężczyzna stoi po kolana w lodowatej wodzie. Drży. Wokół kilku facetów z metalowymi prętami owiniętymi grubym drutem. Bezceremonialnie przyglądają się swojej ofierze zadając kolejne pytania. Chcą przede wszystkim adresów i nazwisk. Ale AK-owiec ciągle milczy jak zaklęty. W końcu jeden z funkcjonariuszy sowieckiej bezpieki nie wytrzymuje. Łapie chłopaka za głowę. Inny, rutynowo zbliża ostro zakończony pręt na jakieś trzy centymetry od oka Polaka. Chodzi o to, żeby ofiara nie mogła się schylić. I wtedy wszystko się zaczyna. Razy spadają na nagie plecy, obijają nerki i wątrobę, masakrują kark oraz nogi. Aż do momentu, kiedy więzień traci przytomność.
Podobne metody należały do kanonu przesłuchań w sowieckim więzieniu politycznym na Pradze Północ, w piwnicach przy ulicy Strzeleckiej 10. A tylko w samej Warszawie podobnych miejsc było kilkadziesiąt.
Katownia w stanie idealnym
Strzelecka 8 (dawniej 10), Praga Północ. Popołudnie na zewnątrz robi się już szaro. Stoję przed bramą starej, obdrapanej kamienicy. Wygląda co najmniej przeciętnie. Jak na tutejsze standardy. To właśnie tego popołudnia, pracownicy IPN pokażą nienaruszone części piwnic, które w czasach szalejącego stalinizmu wykorzystywano jako katownie NKWD.