Komuniści byli prawdziwymi geniuszami w dziedzinie propagandy. Nawet pomysł stworzenia obozu pionierskiego w dawnym luksusowym kurorcie w najpiękniejszym miejscu Krymu musieli wywindować do skali globalnej. Zamiast więc kameralnego miejsca, gdzie nauki o wyższości komunizmu mieli pobierać na specjalnych kursach zaufani młodzi towarzysze, zbudowano moloch dla pionierskich tłumów z najodleglejszych części świata. W szczytowym okresie Artek gościł nawet 30 tys. uczestników. Z czasem dla większości z nich stał się formą łapówki za deklarowane poglądy.
RELACJA MINUTA PO MINUCIE - CZWARTEK, 20 MARCA: WŁADZE KRYMU UWOLNIŁY ZAKŁADNIKÓW, ROSJA ZAJĘŁA KOLEJNĄ BAZĘ. OSTRA DYSKUSJA W RB ONZ
Ale zanim w czerwcu 1925 r. otwarto tu Centralny Obóz Pionierów w ZSRR i odsłonięto monumentalny spiżowy pomnik wodza rewolucji, pomysł wielokrotnie dyskutowano na najwyższych szczytach sowieckiej władzy. Idea, by indoktrynować młodzież na wakacyjno-portowych turnusach, chwyciła od razu. Wątpliwości budziła raczej forma nadzoru nad przyszłymi liderami światowych rewolucji. Pomysł komunistycznych ideowców, by obozy były okazją do dania przykładu innym jedynie czynem i myślą, odrzucono z miejsca, podobnie jak pomysł, aby uczyć na nich elementów wojskowości. Ostatecznie stanęło więc na tym, że jurysdykcję nad obozami oddano pionierom.
Organizacja Pionierska im. W.I.. Lenina obchodziła w 1925 r. swoje dumne trzylecie. Była przybudówką Komsomołu i miała przygotowywać kadry przyszłej władzy. W czerwoną chustę i takiż beret ubierano przede wszystkim element postępowy i początkowo nie każdy chętny mógł dostąpić tego zaszczytu. Odznakę z profilem Lenina dostawali głównie dzieci proletariuszy i uświadomionych, czyt. kołchozowych chłopów, przynajmniej do lat 40., kiedy przynależność do pionierów stała się praktycznie obowiązkowa. I właśnie najbardziej uświadomiona kadra tej organizacji wzięła na siebie nadzór na obozami.
Dziś trudno uwierzyć, ale na terenie Związku Radzieckiego i krajów satelickich do połowy lat 70. funkcjonowało ich kilkadziesiąt tysięcy. Większość miała charakter sezonowy, ale niektórym, jak właśnie Artekowi, infrastruktura pozwalała działać przez cały rok. Na Arteku wzorowany był też obóz Młodej Gwardii niedaleko Odessy, a także obozy niedaleko Mińska w Białoruskiej Socjalistycznej Republice Rad. Wschodni Niemcy też dali przykład: już w 1952 r. założyli swój własny obóz pionierski nad Bałtykiem, ochrzczony imieniem dzielnego tow. Ernsta Thälmanna. Według radzieckich, zapewne solidnie podkoloryzowanych statystyk, latem 1973 r. we wszystkich podobnych obozach wypoczywało ponad 9 milionów dzieci z całego postępowego wówczas świata.
Za dwutygodniowy pobyt w Arteku, tam, gdzie uczono nieśmiertelnej myśli tow. Lenina, trzeba zapłacić dziś tysiąc dolarów
Kto trafiał do Arteku? Początkowo przede wszystkim młodzi pionierzy i dzieci komunistycznych dygnitarzy - w ramach dania przykładu Stalin wysłał tu kilkakrotnie swojego wnuka. Z czasem Artek zamienił się w propagandową wizytówkę. Przyjeżdżały tu dzieciaki z krajów bloku wschodniego (od 1968 r. bojkotowano Rumunię), państewek afrykańskich, w których właśnie dokonywała się socjalistyczna rewolucja, arabskich, a nawet z Zachodu - przede wszystkim potomstwo liderów tamtejszych kompartii. Rosjanie lubili pokazywać Artek również zaprzyjaźnionym bohaterom. Dlatego Artek wizytował m.in. Che Guevara, wietnamski watażka Ho Chí Minh złożył kwiaty pod pomnikiem Lenina, a cesarz Etiopii Haile Selassie popluskał się w Morzu Czarnym i zjadł z pionierami obiad (archiwa mówią, że w menu znalazły się filety z czarnomorskiej sardeli plus duszone warzywa).
Na Krym wyjeżdżały też polskie dzieci. Na początku oczywiście córki i synowie stalinowców, potem szefów organizacji komunistycznych, aktywiści harcerstwa i przeróżnych młodzieżowych przybudówek. Pobyt w Arteku był nagrodą, zatem o pobycie mogli zapomnieć niezrzeszeni w jedynie słusznym ideologicznym froncie, zresztą nie tylko ci z "prawej" strony. We wspomnieniach walterowców, polskiej odmiany pionierów, przewija się motyw marzeń o "wakacjach w Arteku". Nie wiadomo jednak, czy któryś z tych czerwonych harcerzy dostąpił kiedykolwiek tego zaszczytu - organizacja postrzegana była jako przeniknięta duchem trockistowskim i rozwiązana w grudniu 1961 r., po sześciu latach istnienia.
Jeszcze w latach 80. do Arteku można było pojechać, będąc na przykład dziecięcym laureatem konkursu na rocznicowy rysunek o rewolucji październikowej, organizowany przez Towarzystwo Przyjaźni Polsko-Radzieckiej, czy mając rodziców w podobnych instytucjach. Szacunkowe dane mówią, że do upadku PRL-u w Arteku gościło i chłonęło rewolucyjną politgramotę kilkanaście tysięcy polskich dzieci. Obserwując przy okazji, jak krymski moloch coraz bardziej ulega degradacji. W połowie lat 80. w niczym nie przypominał już Arteku sprzed trzydziestu lat, gdy gościł tam Marian Brandys. Efektem jego podróży był reportaż zatytułowany skromnie "Wyprawa do Arteku", przesiąknięty podziwem dla niegdysiejszej sprawności organizacyjnej i propagandowej radzieckiego państwa.
Co ciekawe, po Brandysie do Arteku trafił też uczłowieczony komiksowy Tytus, bohater V książeczki autorstwa Henryka Chmielewskiego z 1970 r. Choć rysownik zarzeka się dziś, że na pomysł wysłania Tytusa na Krym wpadł samodzielnie, przyjmijmy to z przymrużeniem oka. Pionierzy z czerwonymi chorągiewkami i sierpem i młotem, pląsy wesołej socjalistycznej młodzieży z całego świata (głównie, co ciekawe, z Kuby) i A'Tomek wykrzykujący: "Niech żyje przyjaźń narodów!" - takie obrazki należą do czasów dawno minionych.
A przecież Artek, choć odmieniony, wciąż działa. Rozpad Związku Radzieckiego nadszarpnął nieco jego wizerunek, ale obóz przetrwał. Przejęła go administracja prezydenta Ukrainy i stosunkowo niewielkimi nakładami zamieniła w otwarty kurort dla zagranicznych gości. W 2005 r. bawił tu - wraz z Wiktorem Juszczenką, Valdasem Adamkusem i Michaiłem Saakaszwilim - polski prezydent Aleksander Kwaśniewski. Tańcem i śpiewem mężowie stanu obchodzili wspólnie 80. rocznicę powstania - by przytoczyć dzisiejszą nazwę pionierskiej chluby - Międzynarodowego Dziecięcego Ośrodka Wypoczynkowego Artek na Krymie. Prezydenci zawiesili na szyjach czerwone chusty, a potem oklaskiwali gwiazdę wieczoru, aktorkę Millę Jovovich, skądinąd z pochodzenia kijowiankę.
Z roku na rok duch Breżniewa przyciąga tu coraz więcej spragnionych słońca i plaży, także dzieci, dla których organizuje się tu specjalne kolonie. Turnus to koszt około tysiąca dolarów. Nad wszystkim, jak przed laty, czuwa wielki pomnik Lenina. Jemu nie przeszkadzają nawet ukraińsko-rosyjskie zapasy.