Spis treści
Czy Polacy spędzali w czasie PRL-u urlop za granicą?
Organizacja wypoczynku w PRL-u stanowiła nie lada wyzwanie. Biorąc pod uwagę ceny dostępnych produktów, biletów i wycieczek, Polacy zarabiali mniej niż obecnie. Na zagraniczne wyjazdy mogli sobie pozwolić tylko nieliczni, a większość Polaków zostawała na wakacje w kraju. Co prawda, istniały biura podróży takie, jak Orbis, Gromada czy Almatur, ale ich klientelę stanowili tylko najbogatsi mieszkańcy kraju, mający odpowiednie kontakty w partii.
Gdy już się udało komuś wyjechać za granicę, co nie było łatwym przedsięwzięciem, Polacy przeważnie wyjeżdżali do pracy, aby podreperować domowy budżet. Zwykli ludzie nie latali jednak na takie wojaże samolotami, ale jeździli autokarami lub samochodami, np. Fiatem 125p.
W PRL-u na urlopowiczów czekało wiele zapomnianych dziś atrakcji. Oto niektóre z nich!
Upragnioną formę wypoczynku stanowiły w latach 80. wakacje zakładowe
Państwo usiłowało kontrolować każdą sferę naszego życia i nie inaczej było z wakacjami. Oficjalnie prawo do wypoczynku miał każdy. Od 1952 roku gwarantowała je nawet konstytucja. W praktyce jednak wybór możliwości był ograniczony. Ośrodki wczasowe z różnych części Polski były do siebie bardzo podobne, tak samo jak kempingi. Różniły się pod względem lokalizacji, a często także zakładu, którym współpracowały. Warto bowiem wiedzieć, że dużą popularnością za czasów PRL-u cieszyły się wakacje zakładowe.
Ta popularna forma wypoczynku początkowo była skierowana jedynie do pracowników zakładów pracy. Z czasem stała się dostępna również dla rodzin z dziećmi. Pracodawcy oferowali osobom przez siebie zatrudnionym pobyty w zakładowych ośrodkach wczasowych. Dzięki temu można było uzyskać dofinansowanie wypoczynku, a nawet wyjechać na koszt firmy. Jednak wakacje nie mogły odbyć się w dowolnej części Polski, a jedynie w ośrodku oferowanym przez pracodawcę. W latach 1946-47 został utworzony Fundusz Wczasów Pracowniczych i to właśnie od umożliwiał dopłaty do wakacji.
Szczyt popularności zorganizowanego wypoczynku przypada na 1978 rok, kiedy to na tę formę urlopu zdecydowało się ok. 4,5 mln Polaków, z czego ok. 4 mln osób przebywało w zakładowych ośrodkach pracowniczych. W tym miejscu warto także przypomnieć funkcję kaowca, czyli animatora czasu wolnego. To on dbał o to, aby przyjeżdżający na wakacje goście nie nudzili się w czasie wolnym. Jedną z największych atrakcji stały się wieczorne potańcówki, podczas których można było poznać drugą połowę.
Zobacz: Co roku tłumy ruszają do Częstochowy. Ich cel to Jasna Góra. Przypominamy pielgrzymki sprzed lat
Dokąd wyjeżdżali Polacy w PRL-u?
Na liście miejsc odwiedzanych przez pracowników dominowały te położone nad morzem i na Mazurach. Rokrocznie rodziny jeździły do Jastrzębiej Góry, na Hel czy do Kołobrzegu. Chociaż odwiedzanie tego samego miejsca może się znudzić, w PRL-u stanowiło to najlepsze wyjście, jeśli chciało się zaoszczędzić na wyjeździe.
Wiele osób podróżowało również na własną rękę. Gdy udało się zebrać bliskich lub znajomych, można było pojechać na wakacje dużym Fiatem, PKS-em lub pociągiem. Osoby, które chciały zaoszczędzić, wybierały pociągi osobowe z przesiadkami, a ci bardziej zamożni jeździli pociągami pośpiesznymi.
Chętnie odwiedzaną przez indywidualnych turystów destynacją stały się Mazury, choć nie brakowało także plażowiczów spędzających czas nad Bałtykiem czy piechurów przemierzających Tatry lub Bieszczady i wędrujących od schroniska do schroniska. Osoby, które wybrały opcję noclegu pod namiotem, zabierały ze sobą niezbędny sprzęt biwakowy, w tym kuchenkę turystyczną na gaz, minibutlę gazową i oczywiście nóż lub scyzoryk.
Żeby było taniej, szykowało się na wyjazd zapasy jedzenia: chleb i konserwy turystyczne, szproty w oleju, ale także mielonki czy słynny Paprykarz Szczeciński. Dodatkowo w pociągach i autobusach zawsze unosił się zapach jaj ugotowanych na twardo i kiełbasy.
Biedniejsi turyści spali na kempingach pod namiotem. Ci, którym pozwalały na to zasoby portfela, podróżowali z przyczepą kempingową, a najzamożniejsi mogli pozwolić sobie na wynajęcie trójkątnego, drewnianego domku letniskowego typu „Brda”. Nikt nie posiadał nowoczesnych kamperów, jakie widuje się współcześnie.
Co można było robić w wakacje za komuny?
Wśród atrakcji na świeżym powietrzu warto wymienić: kajaki, żaglówki, rowerki wodne oraz pływanie łodzią z wiosłami. Dużą popularnością cieszyły się również szachy i warcaby na świeżym powietrzu oraz ping-pong (można w nie było grać na specjalnie wybudowanych stołach). Dla osłody warto było kupić lody, pączki lub watę cukrową, a to wszystko popijało się wodą sodową, lemoniadą lub oranżadą.
Inną formę darmowych wakacji stanowił wyjazd do sanatorium. Chociaż na tego typu uciechy trzeba było trochę poczekać, trud wynagradzał wypoczynek w jednej z miejscowości uzdrowiskowych, np. w Krynicy-Zdroju. Oczywiście ta forma wakacji była dostępna wyłącznie dla osób chorych. Być może stąd bierze się zamiłowanie Polaków do narzekania i wynajdywania sobie coraz to nowych chorób. Gdy udało się przekonać do siebie lekarza, ten wystawiał odpowiednie skierowanie i marzenie o odpoczynku mogło się ziścić.
Tak Polacy spędzali wakacje w PRL-u!
Duże możliwości wypoczynku oferowały także miejskie ogródki działkowe. Każdy mieszczuch chciał mieć własną działkę, na której byłby w stanie posadzić owoce i warzywa. Niektórzy hodowali nawet w takich miejscach zwierzęta. Jednak główną atrakcję stanowiły domki, w których można było schronić się przed upałem. Różniły się one znacznie pod wyglądu i architektury, a budowało się je ze wszystkiego, co udało się zdobyć. Niektórzy mieli małe drewniane chatki z altankami, inni bardziej prowizoryczne budynki z dachem krytym papą.
Najpierw tylko w soboty (do 1973 r. sobota była dniem pracującym), później również w niedzielę, Polacy wyjeżdżali na działkę. Jeżeli nie udało się uzyskać własnego ogródka działkowego, można było pojechać do rodziny na wsi. Działka oferowała szerokie możliwości wypoczynku. Polacy wylegiwali się na kocach, leżakach lub w hamaku, a dzieci bawiły się na huśtawkach zrobionych ze sznura i opony, ewentualnie ze sznura i kawałka deski. Wieczorem zapraszało się sąsiadów na ognisko, grilla bowiem nikt nie posiadał. Obowiązkowo trzeba było upiec kiełbaskę na patyku z ręcznie wystruganym trzonem. Do niej jedzono chleb, ogórki czy musztardę.
Chroń swoją głowę przed słońcem
Szeremeta odrzuciła pół miliona
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?