1/6
Prasa szybko okrzyknęła go mianem poznańskiego Landru....
fot. Google Street View

Prasa szybko okrzyknęła go mianem poznańskiego Landru. Dociekliwi dziennikarze doliczyli się przynajmniej 70 narzeczonych i 3 żon, a bezradna policja próbowała przypisać wiele niewyjaśnionych zbrodni. Zobacz, jak w ręce funkcjonariuszy wpadł Jan vel Franciszek Lange, bigamista, oszust matrymonialny i żonobójca. Sprawdź, co działo się w mieszkaniu przy ul. Małeckiego 4 na Łazarzu. Przejdź dalej --->

2/6
Gdy 4 sierpnia 1934 roku na polu Kubickich w...

Gdy 4 sierpnia 1934 roku na polu Kubickich w podgnieźnieńskim Fałkowie zapłonęła szopa, nikt nie mógł nawet jeszcze przypuszczać, że pożar zmagazynowanego w środku zboża już wkrótce wstrząśnie całym międzywojennym Poznaniem.

Olbrzymia łuna ognia zbudziła wszystkich - na polu natychmiast zjawiła się cała wieś: domownicy, sąsiedzi, a także straż pożarna. Ogień udało się opanować szybko. To, co po kilkudziesięciu minutach odkryto w szopie, bez wątpienia długo nikomu nie pozwoliło zasnąć spokojnie. "W czasie akcji ratunkowej natknięto się na części zwłok, które początkowo wzięto za ostatki ze świni. Parę kroków dalej jednak znaleziono spaloną już walizę, w której dokonano strasznego odkrycia. W walizie znajdował się świeży kadłub ludzki! Okazało się, że znaleziony tułów należy do kobiety niedawno zamordowanej. Tułów był bez głowy, rąk i dolnych kończyn" - informował 5 sierpnia "Kurier Poznański".

Dzięki czujności zawiadowcy pobliskiej stacji szybko zwrócono uwagę na dwóch mężczyzn, którzy po godz. 20 przyjechali do Fałkowa pociągiem z Poznania - jeden w wieku około 40 lat, elegancki, drugi zdecydowanie młodszy, również "bardzo przyzwoicie ubrany". Starszy dźwigał dużych rozmiarów walizkę. Żaden nie rozglądał się dookoła. Jak wspominał kolejarz, obaj byli skupieni przede wszystkim na tym, aby jak najszybciej opuścić teren stacji.

Nim na miejscu pożaru pojawiła się straż pożarna, zawiadowca zauważył krzątających się wokół ognia mężczyzn. Ale - co wzbudziło jego niepokój - w żaden sposób nie próbowali go gasić, a wręcz podsycali, donosząc kolejne snopki zboża z z sąsiednich stert. Gdy na polu pojawili się mieszkańcy wsi, po obu nie było już śladu.

Zawiadowca skojarzył podróżnych ze stacji z mężczyznami na polu i bez zbędnej zwłoki poinformował policję. Podejrzanym nie udało się uciec daleko. Dzięki błyskawicznej akcji funkcjonariusze zatrzymali w Gnieźnie 46-letniego Jana Langego i jego syna Brunona. Już następnego dnia w mieszkaniu przy ul. Małeckiego 4 na poznańskim Łazarzu, gdzie Lange senior mieszkał ze swoją świeżo poślubioną żoną, przeprowadzono rewizję.

Czytaj dalej --->

3/6
"Zjawienie się samochodu policyjnego i całego zastępu władz...

"Zjawienie się samochodu policyjnego i całego zastępu władz sądowych wywołało zrozumiałe zbiegowisko ludności, która z natury rzeczy domyślać się zaczęła, iż chodzi tu o śledztwo w sprawie jakiejś zbrodni" - donosił "Kurier Poznański", który przez wiele dni na bieżąco relacjonował, co dzieje się w sprawie, o której huczał wtedy cały Poznań.

Dziennikarze nie szczędzili czytelnikom makabrycznych informacji. "W mieszkaniu, zajmowanym przez Franciszka Langego, panujący tam podejrzany odór rozkładającego się ciała doprowadził do ujawnienia sensacyjnych szczegółów. W piecu znaleziono kończyny poćwiartowanych zwłok kobiecych, a mianowicie ręce i nogi oraz głowę. Zwęglone od ognia części ciała były trudne do rozpoznania, najlepiej zachowana była głowa, aczkolwiek też popalona".

Już pierwsze doniesienia prasowe o piecu z ludzkimi szczątkami nasunęły przerażonym mieszkańcom stolicy Wielkopolski skojarzenia z francuskim seryjnym mordercą, który działał w Paryżu w drugiej dekadzie XX wieku. Henri Désiré Landru, zwany też Błękitnobrodym, podając się za wdowca, umieszczał w paryskiej prasie ogłoszenia w celu nawiązaniu kontaktów matrymonialnych. Wysoka śmiertelność mężczyzn na frontach I wojny światowej budziła u Landru nadzieje, że jego anonse spotkają się z przychylnym przyjęciem wielu kobiet. I nie mylił się. Zamożne panie ochoczo odpowiadały na ogłoszenia, a Landru po wyłudzeniu pieniędzy pozbawiał je życia. Ciała rąbał na kawałki, a następnie palił w domowym piecu. W palenisku policjanci znaleźli dwieście dziewięćdziesiąt fragmentów kości oraz wiele zębów. Błękitnobrodego oskarżono o dokonanie 11 zabójstw i skazano na śmierć. W 1921 roku zgilotynowano go w Wersalu.

Jednak to nie tylko piec łączył Langego z Landru. "Potwornego żonobójcę Langego demaskują pewne szczegóły, jako typowego oszusta matrymonialnego. Zbrodniczy proceder uprawiał on przez szereg lat, upatrując ofiary pomiędzy kandydatkami do stanu małżeńskiego ze znaczniejszym majątkiem. Dla zmylenia śladów Lange miał kilka miejsc zamieszkania" - ujawnił po kilku dniach od zbrodni "Kurier Poznański".

Gazety rozpisywały się o "bogatym żywocie zbrodniarza", który po skazaniu w dziewięciu wyrokach sądowych przesiedział już w więzieniach 10 lat. Ministrant, tramwajarz, górnik, kupiec podróżujący, a do tego alkoholik i bigamista - o takich obliczach żonobójcy z Małeckiego można było przeczytać w poznańskiej prasie. Nie da się ukryć, nie był to życiorys kolorowy.

Czytaj dalej --->

4/6
Lange urodził się w 1888 roku w Lubiniu pod Kościanem. Już...

Lange urodził się w 1888 roku w Lubiniu pod Kościanem. Już jako ministrant - w wieku 15 lat - po raz pierwszy został skazany przez sąd za uderzenie kamieniem jednego z rówieśników. Po tym zdarzeniu wyjechał do Westfalii i tam zatrudnił się jako górnik. W 1908 roku trafił na dwa lata do niemieckiego wojska. Wtedy poznał swoją pierwszą żonę - Helenę Jarząbek. Na jej życzenie przeniósł się do Berlina i podjął pracę ze sterami tramwaju. Jednak i ta praca nie trwała długo. Zarobki był zbyt niskie i Lange musiał wrócić do kopalni. Pod koniec 1912 roku ukradł książeczkę oszczędnościową i znowu został skazany przez sąd. W 1916 roku powołano go do pruskiego wojska. Tam też nie zagrzał miejsca. Uciekł z transportu wojskowego i dopuścił się kolejnej kradzieży. Sąd skazał go na 2,5 roku więzienia. Po zwolnieniu, w 1919 roku, wstąpił do wojska polskiego. Był kontrolerem i to dzięki tej pracy, w której sprawdzał wyjeżdżających Niemców, poznał dokładnie okolice Fałkowa, gdzie powrócił po 15 latach ze zmasakrowanym ciałem swojej trzeciej żony.

"Współżycie z Heleną było niemożliwe" - zeznawał w sądzie i dodawał: "Usiłowałem znowu popełnić kradzież. Dostałem 3 miesiące więzienia. Pojechałem potem do Westfalii, gdzie pracowałem w tartaku. Potem nielegalnie przeszedłem przez granicę francuską. Wróciłem tą samą drogą do Polski, gdzie urządziłem napad rabunkowy. Lata 1923-1927 przesiedziałem w więzieniu. (...) Po wypuszczeniu z więzienia oddałem córkę do zakładu we Winiarach, syna do rodziny. Wyjechałem i znów popełniłem kradzież. Zostałem ukarany więzieniem od 1927 do 1930 roku. Po zwolnieniu nie wróciłem do Heleny".

Po tych perypetiach Jan Lange ukradł tożsamość swojemu bratu, który kilka lat wcześniej umarł w Australii, i stał się Franciszkiem Lange. "Powodem zmiany była bigamia" - tłumaczył. Kawaler Franciszek Lange zaczął ogłaszać się w prasie, sam też śledził anonse i nawiązywał znajomości z kobietami, które szukały męża. W ten sposób poznał m.in. krawcową Marię Gromadzińską. Wiedząc, że ta dysponuje sporą kwotą pieniędzy, szybko doprowadził do ślubu, który odbył się w... Częstochowie.

"Lange potrafił tak sprytnie pokierować akcją, że na ślubie nie było nikogo z rodziny Gromadzińskiej, a świadkami była służba kościelna" - informował "Tajny Detektyw". Po jakimś czasie Lange zaproponował żonie sprzedaż mieszkania, bo - jak twierdził - w Belgii dostał posadę urzędnika w konsulacie. "Pewnego dnia Langowie zlikwidowali mieszkanie w Poznaniu i udali się na dworzec, celem wyjazdu za granicę. Od tej chwili wszelki ślad po Gromadzińskiej - Langowej zaginął i do dziś dnia nie wiadomo, co się z nią stało. Indagowany później przez rodzinę Gromadzińskiej Lange cynicznie odpowiedział, że żona porzuciła go i wyjechała do kochanka do Belgii. Tymczasem stwierdzono, że Gromadzińska w ogóle granicy polskiej nigdy nie przekroczyła" - donosił "Tajny Detektyw".

Zeznania świadków wskazywały, że Gromadzińska najprawdopodobniej nie przekroczyła nawet progu swojego mieszkania. Sąsiedzi zeznali, że pod koniec lipca 1932 roku usłyszeli w nim krótki bolesny jęk. Po pewnym czasie z mieszkania wyszedł Lange, a w ręku niósł walizkę. Kilka dni później Lange zaczął likwidować mieszkanie, sprzedawał meble i ubrania. Na pytania części znajomych odpowiadał, że żona wyjechała do Bydgoszczy, a innych przekonywał, że umarła w szpitalu.

Czytaj dalej --->

Kontynuuj przeglądanie galerii
Dalej

Polecamy

Radość Wisły, smutek Pogoni. Dekoracja po finale Pucharu Polski

Radość Wisły, smutek Pogoni. Dekoracja po finale Pucharu Polski

Memy o finale Pogoń - Wisła. Status gabloty: zakurzona

Memy o finale Pogoń - Wisła. Status gabloty: zakurzona

Wielkie, biało-czerwone "770" na bytomskim rynku. W ten sposób świętowano Dzień Flagi

Wielkie, biało-czerwone "770" na bytomskim rynku. W ten sposób świętowano Dzień Flagi

Zobacz również

Radość Wisły, smutek Pogoni. Dekoracja po finale Pucharu Polski

Radość Wisły, smutek Pogoni. Dekoracja po finale Pucharu Polski

Kibice Pogoni Szczecin na finale Pucharu Polski. Fantastyczna atmosfera [ZDJĘCIA]

Kibice Pogoni Szczecin na finale Pucharu Polski. Fantastyczna atmosfera [ZDJĘCIA]