Południowo-zachodniej części Polski broniła Armia „Kraków” dowodzona przez gen. Antoniego Szyllinga. Jej głównym zadaniem miało być ochranianie rejonu Górnego Śląska oraz Krakowa. Po ciężkich walkach pod Pszczyną i Częstochową, wobec przedarcia się niemieckich oddziałów gen. Szylling za zgodą Naczelnego Wodza marsz. Rydza-Śmigłego wydał swojej armii rozkaz wycofania się na linię Nidy i Dunajca.
Z leżącego stosunkowo blisko frontu Krakowa ewakuowały się władze, urzędy i oddziały wojskowe. Wobec braku wojska w mieście, chcąc uniknąć ewentualnych zniszczeń, członkowie Obywatelskiego Komitetu Pomocy, skupiającego zasłużonych obywateli, ogłosili Kraków miastem otwartym i zarządzili wywieszenie białych flag na zachodnich i południowych przedmieściach.
Pododdziały niemieckie wjechały do Krakowa rano 6 września od południa przez most Piłsudskiego. Inne dotarły do centrum ulicami Karmelicką i Szewską. Towarzyszyli im korespondenci wojenni, którzy filmowali i fotografowali wydarzenie. Miasto zostało zajęte bez walki.
Improwizacja
Zupełnie inaczej potoczyły się we wrześniu 1939 r. losy Warszawy. Wobec szybko posuwającego się w jej stronę niemieckiego zagonu pancernego spod Częstochowy, 3 września minister spraw wojskowych gen. Tadeusz Kasprzycki wydał rozkaz przygotowania miasta do obrony. Wyznaczył do tego dotychczasowego dowódcę Straży Granicznej gen. Waleriana Czumę (skądinąd urodzonego w Niepołomicach), a ten tworząc sztab obrony Warszawy oparł się na oficerach Komendy Głównej Straży Granicznej.
Gdy 8 września w Warszawie pojawił się gen. Juliusz Rómmel (który nota bene opuścił podległą mu Armię „Łódź”) marsz. Rydz-Śmigły przekazał mu dowództwo obrony. W praktyce organizacja i realne dowodzenie pozostały w rękach Czumy.
Na stanowisko cywilnego komisarza obrony powołany został natomiast prezydent miasta Stefan Starzyński, major rezerwy i były legionista. Z wielką energią starał się organizować życie w oblężonym mieście, zapewniać mieszkańcom zaopatrzenie i opiekę medyczną.
Przed gen. Czumą stanęło trudne zadanie, bo miasto nie było przygotowane do walki. - Nikt nie spodziewał się, że nieprzyjacielskie oddziały pojawią się pod stolicą w ciągu tygodnia od rozpoczęcia wojny. Dlatego obrona miasta miała charakter improwizowany - mówi dr Marek Piotr Deszczyński, historyk z Wydziału Bezpieczeństwa Narodowego Akademii Sztuki Wojennej w Warszawie, badacz dziejów II Rzeczypospolitej.
- Warszawa była ważnym węzłem komunikacyjnym, rezerwuarem rezerwistów oraz ważnym ośrodkiem przemysłowym. Były tam spore zapasy amunicji i składy broni. Dochodziło do tego jej znaczenie prestiżowe jako stolicy państwa. Wszystko to czyniło z niej istotny punkt na mapie obrony - dodaje historyk.
Brygada odchodzi
Dowództwo Obrony Warszawy przystąpiło najpierw do formowania załogi. W pierwszym rzędzie włączono do niej pododdziały pułków stacjonujących w Warszawie, zatrzymywano też przejeżdżające przez stolicę jednostki, a z rezerwistów i cywilnych ochotników formowano nowe oddziały.
Jak podaje autor monografii obrony Warszawy prof. Lech Wyszczelski, 5 września załoga stolicy liczyła 4 tys. żołnierzy. Potem zaś rosła w miarę przybywania do miasta kolejnych wycofujących się oddziałów.
Obronę oparto o wykonywane naprędce umocnienia polowe (okopy, rowy przeciwczołgowe, pola minowe), barykady zamykające ważniejsze ulice oraz stojące na skraju miasta budynki. Tak jedną z barykad opisywał w swoim dzienniku świadek wydarzeń Andrzej Neuman:
Największa z barykad znajdowała się na placu Unii Lubelskiej. Zostawiono tam maleńki przesmyk, ale i on mógł w mgnieniu oka zostać zamknięty przygotowanymi zawczasu głazami i tramwajami. Przy niektórych barykadach były sterty różnej wielkości butelek - napełnione benzyną poszybowałyby na każdy czołg, który zdołałby przerwać barykadę
Od 1 września nieba nad Warszawą broniła skutecznie myśliwska Brygada Pościgowa dowodzona przez płk. Stefana Pawlikowskiego. Stolica miała też silną obronę przeciwlotniczą. Gdy 6 września Brygadę przeniesiono pod Lublin sytuacja znacznie się pogorszyła. Luftwaffe uzyskała swobodę operowania nad miastem, czego owocem były systematyczne naloty.
Atak z marszu
Pierwsze niemieckie jednostki pojawiły się pod Warszawą 8 września. Czołówki 4. Dywizji Pancernej zajęły Okęcie, a następnie doszły do przedmieść na Woli i Ochocie. Jej dowódca gen. Reinhardt podjął decyzję o zajęciu miasta z marszu, jednak ku jego zaskoczeniu niemieckie oddziały zostały odparte przez dobrze przygotowanych obrońców.
Niemcy byli przekonani, że Warszawa nie będzie broniona, bo już 8 września wydali komunikat o jej zajęciu. By jak najszybciej tego dokonać następnego dnia 4. Dywizja wznowiła natarcie, tym razem wzmocnione piechotą zmotoryzowaną i artylerią. W zaciętych walkach ulicznych, w których wojsku pomagali mieszkańcy i ten atak został odparty. Jak podaje prof. Wyszczelski, obrońcy mieli zniszczyć i uszkodzić około 80 czołgów, czyli 1/3 zasobów dywizji.
Wobec twardego oporu na ziemi do akcji przystąpiła Luftwaffe, która zintensyfikowała naloty. Niemcy bezlitośnie bombardowali miasto, niszcząc domy mieszkalne, fabryki, szpitale, świątynie. Naloty miały charakter terrorystyczny. Były wymierzone w ludność cywilną, miały zadać jej jak największe straty i złamać ducha.
Jak zapisał Andrzej Neuman w swoim opublikowanym w 1941 r. w Wielkiej Brytanii dzienniku „Widziałem oblężenie Warszawy”, od bomb i pocisków ginęło wiele osób wystających na ulicach w długich kolejkach po żywność. „To właśnie te kolejki były powodem wielkiej liczby ofiar, większej niż w czasie oblężeń innych miast”. Zdarzało się też, że niemieckie samoloty ostrzeliwały ulice z karabinów maszynowych.
Relacja Neumana pełna jest zapisków o nieustannym wręcz ostrzale miasta przez niemiecką artylerię i powtarzających się nalotach. Tylko 10 września Luftwaffe przeprowadziła ich aż 17. Wiele budynków płonęło.
Wobec fiaska ataków Niemcy wstrzymali natarcie i podciągnęli siły. 15 września Warszawa została okrążona, a do oblegających przybył Hitler, który oglądał miasto przez lornetkę.
Chwilową ulgę przyniosło obrońcom polskie kontrnatarcie nad Bzurą, bowiem Niemcy wycofali spod Warszawy część jednostek i skierowali je do walki z nacierającą Armią „Poznań”.
- Istotnie, w okresie trwania bitwy nad Bzurą nacisk niemiecki na zachodnie linie obrony był mniejszy. Nie oznacza to oczywiście, że panował spokój. Codziennie miały miejsce wypady i naloty. Od wschodu Niemcy atakowali z większą siłą, a jednym z kluczowych punktów była tzw. Reduta Skrzyżowanie, gdzie skutecznie bronił się 21. Pułk Piechoty „Dzieci Warszawy” dowodzony przez płk. Stanisława Sosabowskiego - wyjaśnia dr Deszczyński.
Ogromną rolę w obronie miasta odegrał prezydent Stefan Starzyński. Rozbudowywał cywilne siły obrony mobilizując tysiące mieszkańców do kopania rowów przeciwlotniczych i okopów. Zorganizował służby aprowizacyjne, powołał Straż Obywatelską (jej członkiem był wspomniany już Andrzej Neuman) i Komitet Obywatelski, do którego weszli przedstawiciele wszystkich stronnictw politycznych, także opozycyjnych.
Codzienne przemówienia radiowe Starzyńskiego wygłaszane do mieszkańców i żołnierzy miały wielki wpływ na podtrzymanie woli walki. Słuchane dziś nadal wywierają silne wrażenie. Tak pisał o tym w swoim dzienniku Andrzej Neuman: „Zbliżała się dziewiąta, pora, o której cała Warszawa zamieniała się w słuch, czekając na każde słowo prezydenta Starzyńskiego. Wszyscy znaliśmy jego ochrypły, powolny i rozważny głos. (…) Drwił z niemieckiej wojny z kobietami i dziećmi, kościołami, szpitalami i skarbami sztuki. - Warszawa - krzyczał broniona jest przez żołnierzy i oficerów, a nie przez cywilów!”.
Pierwszy taki nalot
Po ataku na Polskę ZSRR 17 września Niemcy wzmogli nacisk na Warszawę, starając się ją jak najszybciej zdobyć. Ostrzał artyleryjski trwał dniem i nocą. Na miasto spadło ponad 5 tys. pocisków. „Ulica za ulicą niszczona jest z typową niemiecką systematycznością - od Powiśla po zachodnie przedmieścia” - pisał Neuman. Wehrmacht ponowił ataki. Poważne walki toczyły się m.in. o Wał Gocławski.
W tym czasie od strony północno-zachodniej do miasta usiłowały się przebić polskie oddziały, które ocalały z bitwy nad Bzurą. W ciężkich zmaganiach udało się to części z nich. Wzmocniły one załogę stolicy, która sięgnęła 120 tys. żołnierzy.
W ramach przygotowania do generalnego szturmu 25 września Niemcy przeprowadzili dywanowy nalot, w skali dotychczas nieznanej w historii wojen. Szacuje się, że wzięło w nim udział około 400 samolotów. Atak wymierzony był w ludność cywilną, bo bombardowano gęsto zaludnione rejony centrum miasta, a nie obrzeża, gdzie znajdowało się wojsko.
Niszczono elektrownie, gazownie, wodociągi i obiekty zabytkowe. Pożary ogarnęły całe dzielnice. „Dzisiaj było dużo gorzej niż kiedykolwiek. Ten sam ostrzał, te same bomby zapalające, tylko na znacznie większą skalę” - zapisał Neuman.
Badacze oceniają, że w tym pierwszym nalocie dywanowym II wojny światowej zginęło ok. 10 tys. ludzi, a 30 tys. odniosło rany. 12 proc. zabudowy Warszawy zostało zniszczone.
Kapitulacja
Następnego dnia, 26 września, Niemcy ruszyli do szturmu. Podjęły go od wschodu i zachodu 3. i 8. Armie pod dowództwem gen. Johannesa Blaskowitza. W zaciętych walkach Niemcom udało się w różnych miejscach zdobyć poszczególne punkty oporu, ale nigdzie nie zdołali przerwać polskich linii. Szturm się nie powiódł.
Tego dnia po południu w Dowództwie Obrony Warszawy zapadła jednak decyzja o podjęciu rozmów kapitulacyjnych. 27 września gen. Tadeusz Kutrzeba udał się do Blaskowitza na Okęcie na rozmowy w sprawie kapitulacji. Blaskowitz przyjął zaproponowane gen. Rómmla warunki. Zawarto rozejm, a około godz. 14 przerwano ogień.
- O kapitulacji zdecydowało zniszczenie stacji pomp na Czerniakowie, co pozbawiło miasto wody i uniemożliwiło gaszenie pożarów. Z kolei zniszczenie elektrowni przerwało pracę rozgłośni Polskiego Radia emitującej przemówienia Starzyńskiego. Myślano także o rannych, których były tysiące. Zrobiono przegląd zapasów amunicji, której było już niewiele. Obrona mogła trwać jeszcze parę dni, ale wydaje się, że jej koszt byłby zbyt duży - mówi dr Marek P. Deszczyński.
Umowę kapitulacyjną podpisano o 13 w fabryce „Skoda” na Rakowcu. Stosowną odezwę do mieszkańców wydał prezydent Starzyński. Wieść o kapitulacji wywołała przygnębienie.
Do niewoli dostało się około 140 tys. żołnierzy i oficerów, w tym kilku generałów. Straty ludności cywilnej wyniosły ponad 10 tys. zabitych i 50 tys. rannych, zniszczeniu uległo około 12 proc. zabudowy miasta.
Czy było warto?
Czy decyzja o bronieniu Warszawy była słuszna? Może lepiej dla stolicy i jej mieszkańców byłoby, gdyby została ogłoszona miastem otwartym jak Kraków?
- Należy postawić pytanie, czy po oddaniu bez walki Krakowa, Łodzi, Poznania byłby jakiś rozpoznawalny symbol oporu podczas tej kampanii. Fakt zajęcia stolicy już 8 września na arenie międzynarodowej miałby fatalny wydźwięk. Obrona miała wielkie znaczenie psychologiczne dla całej Polski, a - cytując ministra Józefa Becka - „Zapłacono za nią cenę wysoką, ale wymierną”. I nikt nie miał zamiaru płacić wyższej, gdy okazało się, że nie ma już szans. Wydaje mi się, że Warszawa musiała we wrześniu 1939 stawić opór i był to opór sensowny - podkreśla dr Deszczyński.
Na koniec kilka słów o cytowanym tu kilka razy dzienniku Andrzeja Neumana. Autor po kapitulacji Warszawy przedostał się do Anglii, gdzie w 1941 r. wydał swoje zapiski pod tytułem „I Saw the Siege of Warsaw”. Podpisał je pseudonimem Alexander Polonius, a tożsamość większości opisywanych osób zakamuflował w trosce o ich bezpieczeństwo w kraju.
Książka zyskała dobre recenzje i trafiła do bibliotek na całym świecie. W Polsce nikt o niej nie wiedział. Publikację odnalazł dziennikarz i pisarz Marek Przybyłowicz, który przełożył ją na język polski. Ustalił, kim był autor i jakie były jego losy. Dziennik po niemal 80 latach trafił do rąk czytelników.