To był dla Polaków ogromny cios. Powoli opuszczała ich także nadzieja. „O piątej rano zaczęła się wojna. Przy najcudowniejszym poranku spadły na Warszawę pierwsze bomby” – czytamy w dzienniku Marii Dąbrowskiej pod datą 1 września 1939 r. A w zapiskach z 6 i 7 września zanotowała. „Cisza zupełna. Cisza straszna. Nie śpię. Trzymam radio otwarte całą noc. Żadnych „Uwaga, uwaga, nadchodzi…”. Niemcy w nocy nie bombardują. O dwunastej w nocy słyszę nagle „Blaskota, Blaskota. Bolesław wzywa do Warszawy. To się powtarza, te słowa, wiele razy raz po raz, martwo, groźnie, strasznie”.
Kobiety, dzieci, rzezimieszki, więźniowie
Mieszkańcy naszego regionu także bardzo szybko poznali czym jest wojna. Już 1 września 1939 r. nad Zamościem pojawiły się niemieckie samoloty zwiadowcze. Nie można ich było zestrzelić, bo pozostali w mieście żołnierze nie dysponowali artylerią przeciwlotniczą. Nie umknęło to uwadze Niemców. 3 września Zamość został zbombardowany przez dziewięć samolotów. Zniszczono stację PKP (bombardowanie wznieciło pożar), a potem wrogie samoloty pojawiły się nad Starym Miastem. Ostrzelały m.in. Rynek Wielki.
8 i 9 września Niemcy zbombardowali koszary, domy na Nowym Mieście, zabudowania majątku rodziny Kowerskich przy ul. Żdanowskiej oraz ponownie okolice dworca PKP. Wywołało to panikę. Ulice (zwłaszcza Nowego Miasta) były wówczas pełne ludzi z różnych stron Polski. Uciekający na wschód stanowili dla lotników łatwy cel.
„Co za widok” - pisał 9 września 1939 r. Marian Sochański, ówczesny starosta zamojski, obserwując ludzi uciekających z Zamościa. „Fale ludzkiego mrowia gnanego paniką, wśród którego coraz częściej błyszczały oficerskie mundury i szlify wszystkich szarż. Sztaby, służby, szkoły wojskowe, urzędy cywilne, kobiety, dzieci, rzezimieszki, więźniowie, szpiedzy, słowem kto chciał i nie chciał”.
Ostatni niemiecki nalot odbył się 12 września. Tym razem zbombardowano m.in. Rotundę oraz koszary, w których przebywał sztab Armii „Kraków”. Kto wówczas bronił miasta? Miejsce 9 Pułku Piechoty Legionów zajął Ośrodek Zapasowy Piechoty pod dowództwem ppłk. Czesława Czajkowskiego. W mieście utworzono także m.in. Ośrodek Zapasowy Artylerii Konnej. Owi — dość nieliczni — wojacy ochraniali nie tylko ludność.
13 września sztab Armii „Kraków” wycofał się z Zamościa w okolice Barchaczowa. To samo zrobiły oddziały zapasowe. Jeszcze tego samego dnia do Zamościa wkroczyły silne jednostki niemieckiej 2 Dywizji Pancernej i 4 Dywizji Lekkiej, wchodzącej w skład 22 Korpusu Pancernego. Miasto było bezbronne. Zostało obsadzone przez niemiecki 91 Pułk Piechoty.
Żołnierze pochodzący z Zamojszczyzny nadal jednak walczyli.
Strzelcy konni z Hrubieszowa
„Do Kamieńska (woj. łódzkie) oddział dostał się bez wypadków, Kamieńsk jak wymarły, trochę gruzu, ruin, pożary” — wspominał w 1940 r. anonimowy uczestnik „wypadu na Kamieńsk”, najsłynniejszej akcji 2. płku strzelców konnych z Hrubieszowa (relacja została zamieszczona w jednym z konspiracyjnych wydawnictw). „Słychać głosy mowy niemieckiej, a więc są… rozmawiają ronty nocne (zapewne chodzi o straże). Jedna z grup podkrada się cicho… trochę szamotaniny, jęk, cisza… Podwórko, na nim czołgi, samochody, ciągniki, tabor zmotoryzowany — w głębi stodoła”.
Strzelcy nie mogli takiej okazji zmarnować. Śpiący Niemcy wydawali się bezbronni… „Jedna grupa zostaje przy sprzęcie, druga skrada się do stodoły, wyjścia zostają obsadzone. Jeden z dowódców grup rzuca granat do stodoły, błysk, huk, stodoła staje w płomieniach” — czytamy dalej w relacji. „Ze stodoły zaczynają wyskakiwać rozespani żołnierze niemieccy, którzy wpadają na ostrza bagnetów”.
1 września 1939 r. hrubieszowscy strzelcy konni wzięli udział w bitwie pod Mokrą, w której musieli zmierzyć się z oddziałami niemieckiej 4 Dywizji Pancernej. Działka przeciwpancerne pułku radziły sobie podobno podczas walki znakomicie. Jednak Niemcy dysponowali przeważającymi siłami. Zniszczyli pięć pułkowych dział i przełamali opór. Strzelcy musieli się wycofać. Nie było to łatwe, bo Niemcy pojawiali się niemal ze wszystkich stron.
W końcu hrubieszowianom udało się jakoś z kotła wyrwać… Ducha bojowego nie stracili. W nocy z 3 na 4 września 2 Pułk Strzelców Konnych zorganizował sławny „wypad na Kamieńsk”. Akcja była dobrze przemyślana. Strzelcy pozostawili konie, ostrogi i ładownice oraz okopcili bagnety w karabinach. Było ich 60 (według innych źródeł 56), sami ochotnicy. Żołnierzy podzielono na kilka grup (znakiem rozpoznawczym była biała chustka zawiązana na lewym rękawie oraz hasło „Maciuś”).
Oddziałem dowodził major Włodzimierz Łączyński — zastępca dowódcy pułku. Hrubieszowianom udało się przejść niepostrzeżenie ok. cztery kilometry (od wsi Ożga), „zdjąć” niemieckie straże, a potem dopaść stacjonujących w Kamieńsku niemieckich żołnierzy. Zaskoczenie było zupełne.
Brawurowa akcja
„Z palących się stodół wyskakiwali niemieccy żołnierze, trzymając w jednym ręku karabin, a w drugim opadające portki, i tu spotykały ich bagnety strzelców konnych” — wspominał por. Tadeusz Gierasieński, dowódca jednego z hrubieszowskich szwadronów. „Niemcy, którym udało się ominąć bagnety, uciekali do czołgów, szukając w ich wnętrzu ratunku, ale przeważnie zatrzaskiwali pokrywy wraz z polskimi granatami i ginęli w swoich żelaznych trumnach. Inni szukali ratunku w ucieczce w pole”.
Tam czekali na nich żołnierze uzbrojeni w karabiny i pistolety. „Strzelano do uciekających, przeważnie z dobrym skutkiem” — kwitował por. Gierasieński.
Strzelcy zniszczyli granatami i butelkami z benzyną 30 czołgów i 16 samochodów, w tym cysterny z paliwem. Zabili także ponad 100 niemieckich żołnierzy (w zamieszaniu uciekający Niemcy także wzajemnie się ostrzeliwali). Kazimierz Tazbir, nauczyciel z Kamieńska, twierdził, że atak trwał zaledwie 15 minut. Brawurową akcję uznano za niezwykłe osiągnięcie, także dlatego, że zginęło w niej tylko dwóch podchorążych rezerwy (Tomasz Suchodolski i Zbigniew Suchodolski) oraz dwóch szeregowych strzelców.
Nie obyło się jednak bez ofiar cywilnych. Rozwścieczeni Niemcy, w odwecie za „podstępny sposób walki” polskiego pułku, rozstrzelali 30 mieszkańców Kamieńska oraz okolicznych miejscowości. Nie tylko. Według jednej z relacji, Niemcy zabijali tuż po polskim ataku każdego napotkanego mężczyznę. Mordowali ich na miejscu lub prowadzili do miejscowej rzeźni. Tam dochodziło do krwawych egzekucji (za pomocą specjalnej pałki używanej do zabijania zwierząt). Ilu ludzi zmasakrowano w ten sposób? Nie wiadomo.
Brawurowa akcja hrubieszowian losów wojny nie mogła zmienić. Niemcy dysponowali olbrzymią przewagą. Ochrona polskiej granicy była niemożliwa. W tej sytuacji pułk musiał wycofywać się w kierunku Puszczy Kampinoskiej. Strzelcy dotarli tam w nocy z 9 na 10 września i dołączyli do oddziałów dowodzonych przez generała Władysława Andersa. Wraz z nimi przedarli się na Lubelszczyznę. Tam weszli w skład grupy armii generała Stefana Dęba-Biernackiego. Podczas kampanii wrześniowej brali udział m.in. w bitwach pod Łobodną, Wolą Cyrusową oraz w okolicach Mińska Mazowieckiego.
20 września pułk dotarł do Krasnegostawu (składał się już wówczas z zaledwie 120 osób, czterech karabinów maszynowych na tzw. taczankach oraz działka przeciwpancernego), a potem do podzamojskiej Suchowoli. W tej miejscowości koncentrowały się resztki Wołyńskiej Brygady Kawalerii. Doszło jednak do tragedii.
23 września we wsi Dominikanówka (gmina Krasnobród) hrubieszowscy strzelcy, którzy zatrzymali się na odpoczynek oraz popas koni, zostali zaskoczeni przez Niemców. 2 Pułk Strzelców Konnych został doszczętnie rozbity. Wspaniali hrubieszowscy żołnierze zostali — jak to określił Henryk Smaczny, historyk i badacz dziejów polskiej kawalerii — po prostu „rozjechani przez czołgi”. Pułk przestał istnieć.
Wąż niemieckich czołgów, aut pancernych, motocykli
Trzeciego dnia II wojny światowej brygada dowodzona przez Stefana Roweckiego otrzymała rozkaz „zamknięcia przepraw na Wiśle na odcinku Dęblin-Solec”. Niestety, Armia Lublin musiała się wycofać pod naporem nieprzyjaciela. Podjęto wówczas decyzję o przebiciu się do Lwowa. Najpierw trzeba było jednak opanować m.in. zajęty przez Niemców Tomaszów Lub. (by stamtąd ruszyć w kierunku Rawy Ruskiej). To było niezwykle trudne zadanie.
„Już 12 września 1939 r. doszły nas słuchy, że Niemcy zajęli Lubaczów” — notował Stanisław Kamiński ps. Kamień, z Majdanu Małego (gm. Krasnobród). „Jak bańka mydlana prysły twierdzenia wielu, że Polacy będą się bronić na linii San — Wisła. Tymczasem od razu następnego dnia okazało się, że nieprzyjaciel niepowstrzymanym marszem posunął się przez Narol ku Bełżcowi. Okrążył zatem nasz powiat od południa”.
Jak wspominał Kamiński, 13 września kilku chłopców wybrało się o świcie na wzgórza w okolicy wsi. Stamtąd mieli obserwować ruchy niemieckich wojsk. Okazało się, że… nie było to konieczne.
„Rankiem od strony południowej, a więc od Tomaszowa rozległa się silna strzelanina z broni maszynowej” — pisał Kamiński. „Niebawem na gościńcu zaczerniał niekończący się wąż niemieckich czołgów, aut pancernych, motocykli. Tegoż jeszcze dnia Niemcy poczęli obsadzać wioski nie zajęte przez oddziały polskie. Stało się jasne, że okrążyli naszych (…). 15 września na całym bliskim nam froncie zawrzała walka”.
Nacierali Polacy, którzy próbowali wyrwać się z kotła. „Nasi z wielkim impetem zaatakowali Szwabów na wzgórzach Majdanu. Nacierali dwoma skrzydłami (…). 24 godziny trwała zacięta walka wśród grania ciężkich karabinów maszynowych i wybuchów pocisków armatnich różnego kalibru” — notował Kamiński. „Sądziłem, podobnie jak i inni we wsi, że w nocy zapanuje cisza. Tymczasem ogień coraz bardziej gęstniał (…). Z wybuchów granatów ręcznych domyślaliśmy się, że doszło do walki wręcz”.
Mieszkańcy okolicznych wsi mogli oglądać całe pole bitwy. „Noc była jasna, ponadto pole walki oświetlała łuna płonących kilku gospodarstw w Kolonii Gródeckiej” — wspominał „Kamień”. „Staliśmy cicho, jak w kościele, zwracając głowę to w prawo, to w lewo, by nie uronić żadnego szczegółu krwawej rozgrywki. Około północy ogromne „hura!” przygłuszyło zgiełk bojowy, jednocześnie zaś tyraliery polskie poderwały się od strony północnej i południowej (…). Zapanowało istne piekło (…). Nagle wszystko ucichło. Polacy zdobyli okopy nieprzyjacielskie. Dotarli nawet do dział (…), które wróg opuścił w popłochu. Później dowiedzieliśmy się, że nie można było wykorzystać zwycięstwa, bo zabrakło amunicji”.
Niemcy przeprowadzili kontratak wsparty przez czołgi. Bitwa trwała jeszcze jakiś czas. Została przegrana (o tej wrześniowej potyczce śpiewa teraz w jednym ze swoich utworów zamojski zespół „Żywe Torpedy).
„Jakże mogło kilkuset żołnierzy polskich myśleć o wygranej przeciwko takiej masie zmotoryzowanych oddziałów niemieckich! A tak bohatersko się spisywali! (…)” — pisał z żalem Stanisław Kamiński. I dodał: „Jeśli na naszym małym odcinku rzucono przeciwko garstce Polaków tyle czołgów, ileż ich użyto do zmiażdżenia naszego oporu na innych polach bitew? Jak się później dowiedziałem od strony Jarczowa sunęło około pół tysiąca czołgów”.
Otwarcie „korytarza” w tej masie niemieckich wojsk powierzono Warszawskiej Brygadzie Pancerno-Motorowej. W dniach 18—20 września doszło do próby przebicia się przez pierścień okrążenia. Brygada straciła w tej walce niemal wszystkie wozy bojowe. O tym, jak to wyglądało, dowiadujemy się z notatek pułkownika Roweckiego spisanych w dniach 16—18 września 1939 r.
Co będzie, to aż myśleć nie chcę
„Większość wojska wraz ze swymi dowódcami spełniła uczciwie swój żołnierski obowiązek (…). Wrzesień nie okrył niesławą narodu polskiego i jego wojska” — pisał podczas ostatniej wojny Stefan Rowecki „Grot” w jednym z konspiracyjnych pism. W przypadku tego legendarnego dowódcy Armii Krajowej te słowa są trafne i aktualne. Dowodzeni przez niego żołnierze wsławili się w 1939 r. m.in. w pierwszej bitwie pod Tomaszowem Lub.
W czerwcu 1939 r. Stefan Rowecki, już jako pułkownik, został dowódcą Warszawskiej Brygady Pancerno-Motorowej (w jej skład wchodził: 1 Pułk Strzelców Konnych, 1 Pułk Strzelców Pieszych, Dywizjon Rozpoznawczy, 2 Dywizjon Artylerii Motorowej, Batalion Przeciwpancerny, Batalion Motorowy Saperów, 11 Kompania Czołgów Rozpoznawczych, 12 Kompania Czołgów Lekkich oraz m.in. Bateria Artylerii Przeciwlotniczej „Motorowa”).
Ta jednostka 4 września została podporządkowana Armii Lublin dowodzonej przez gen. dywizji Tadeusza Piskora. „Wczoraj znalazłem się z brygadą w rejonie lasów koło Frampola. Rozpaczliwy widok przedstawiały w nocy z 15 na 16 września Janów Lubelski i Frampol. Obydwa silnie zbombardowane, spalone doszczętnie, moc trupów ludzkich i końskich porozrzucanych wszędzie. Makabryczny widok, gdy mijaliśmy takie zniszczone i zmaltretowane miasteczka (…)” — pisał 16 września pułkownik. A następnego dnia zanotował: „Znowu bardzo ciężki marsz z Frampola (…) do Rudki i Józefowa”.
Stefan Rowecki skarżył się w swoich zapiskach na przepełnione wozami i „masami łazików” drogi. Kłopotem była także niemiecka artyleria strzelająca od północy (jak pisał Rowecki: „od strony Zamościa”). W takich okolicznościach wojsko z trudem dotarło w okolice Zwierzyńca i Obroczy. „Katastrofa z benzyną. Dowóz odcięty od szeregu dni, bo nieprzyjacielska 4 Dywizja Lekka jest na tyłach naszych i zamyka Tomaszów oraz Zamość (…)” — pisał 17 września pułkownik Rowecki. „Kilkaset wozów z brygady kazałem zostawić ściągając z nich benzynę na inne. Piękne limuzyny i inne świetne wozy poszły na drzazgi. Zostawiam tylko tyle, co konieczne dla naszego sprzętu bojowego — resztę na szmelc, nawet kolumnę pontonową (…). Co będzie, to aż myśleć nie chcę”.
Grot Rowecki przejmował się każdą kroplą straconej benzyny. Bez niej brygada nie przedstawiałaby wartości bojowej. „Gdy w marszu wypada nam cięższy kawałek drogi i widzę jak nasze maszyny rwą się i jęczą, to mam uczucie, jakby ktoś mi coś z serca wyrywał — bo uchodzi ten płyn, co zapewnia ruch mej jednostce. Tyle pracy włożyłem w jej organizowanie i teraz wszystko w łeb wzięło lub weźmie lada chwila” — notował z żalem Rowecki. „Żeby choć, zanim skończy się nam benzyna, można było uderzyć porządnie na nieprzyjaciela (…). 18 września będziemy nacierać na Tomaszów. Nareszcie będzie bój”.
Tego dnia brygada dotarła w okolice Tomaszowa Lub. Zaplanowano natarcie. W ten sposób miała zostać otworzona droga dla polskich dywizji, które znalazły się w tym rejonie (chodziło m.in. o dywizję 23 i 55 oraz grupy: podpułkownika Sikorskiego i Boruty-Spiechowicza).
„Natarcie brygady było przeprowadzone w dwóch grupach, zbieżnie na Tomaszów. Po osi Zielone — Rogóźno — Tomaszów nacierał 1 pułk strzelców konnych z baterią i kompanią Vickersów (chodzi o czołgi lekkie produkowane przez brytyjską firmę „Vickers”) pod dowództwem rotmistrza Łukasiewicza (miał na imię Stanisław)” — pisał 18 września 1939 r. Stefan Rowecki. „Po osi Józefów — Ciotusza — Tomaszów nacierał pułk strzelców pieszych bez I kompanii, z baterią i kompanią Vickersów oraz kompanią TKS (to produkowane w Polsce lekkie czołgi rozpoznawcze, tankietki)”.
W odwodzie zostały jedynie dwie kompanie (w tym dywizjon rozpoznawczy). „Wyruszyliśmy o godz. 5. Natarcie rozwinęło się szybko i łatwo. Nieprzyjaciel obsadzał wzgórza (…) na zachód od lasu Dąbrowa, na odcinku I pułku strzelców konnych oraz rejonu (…) Pasieki na odcinku pułku strzelców pieszych” — czytamy dalej w zapiskach Roweckiego. „Były to wysunięte jakby kompanie piechoty z ckm (ciężkie karabiny maszynowe), działkami przeciwpancernymi i moździerzami. Zwalenie ich poszło łatwo (…). Natomiast w rejonie 318 (chodzi o jedno ze wzgórz w okolicy lasu Dąbrowa) i na wschód oraz szczególnie koło miejscowości Zamiany opór nieprzyjaciela był bardzo silny”.
A w innym miejscu pułkownik Rowecki pisał: „Rotmistrz Łukasiewicz uderzył wszystkim, co miał (jeszcze trzy szwadrony), na Zamiany od południa”.
Plądrowanie, rabunki
Polscy żołnierze walczyli ofiarnie. Część Tomaszowa Lub. została zdobyta (opanowano m.in. koszary), ale nasze jednostki musiały się wycofać. Bo z pomocą walczącym Niemcom ruszyły z Rawy Ruskiej czołgi z 3 i 4 pułku 2 dywizji pancernej Wehrmachtu. W efekcie niedaleko miejscowości Pasieki doszło do bitwy. Warszawska brygada straciła wówczas 80 proc. sprzętu, a wielu jej żołnierzy poległo. Janusz Peter, lekarz, społecznik i publicysta z Tomaszowa Lub., zauważył, iż nie był to przypadek. Niemcy byli doskonale przygotowani do walki. Tak opisywał te wydarzenia.
„Niemcy (po wkroczeniu do Tomaszowa Lub.) z miejsca zaczęli rabunek sklepów i magazynów żywnościowych, przy niemałej zresztą pomocy szumowin miejscowych. Proceder ten trwał przez kilka dni i przerodził się w końcu w zwykły bandytyzm” — pisał dr Peter. „Tak było zwłaszcza w dniach walki z polską 23 dywizją i brygadą pułkownika Roweckiego, które starały się przedrzeć przez pierścień wroga. Ten jednak starannie przygotowany na to, począł silnie ostrzeliwać tyraliery polskie, posuwające się wzdłuż traktu krasnobrodzkiego w stronę miasta”.
Atak się nie powiódł. „Tylko poszczególnym oddziałkom polskim udało się dotrzeć na przedmieścia od strony Siwej Doliny” — pisał dr Peter. „Lecz ostatecznie zmuszone zostały do wycofania się pod gęstym ogniem artylerii i karabinów maszynowych wroga, rozstawionych w licznych gniazdach, na starych wałach ziemnych koło nadleśnictwa Brygady, za szkołą żeńską i nad wądołem, w którym Piłsudski, w roku 1919 przyjmował defiladę 14 pułku ułanów jazłowieckich. Wojsko niemieckie przeważało liczebnie i górowało uzbrojeniem, nic więc dziwnego, że nie udało się przebicie”.
Jak zauważył dr Peter, żołnierze niemieccy zajęli także stanowiska w tomaszowskich domach. Nie zajmowali się tylko walką lub przygotowaniami do niej. „Poczęli plądrować i rabować” — wspominał dr Peter. „W domu dra Wincentego Jabłońskiego np. spędzili mieszkańców do jednego pokoju, w którym kazali im się położyć twarzą do podłogi, po czym zdzierali pierścionki i zegarki, a nawet zabrali mikroskop. Jeden z nich usiłował zgwałcić nauczycielkę, która przybyła w odwiedziny do doktorstwa, lecz przerwał zapędy, gdy się dowiedział, że jest Żydówką. Inni w sąsiednich domach zachowywali się przyzwoiciej”.
Okna tomaszowskich domów były w tym czasie najeżone lufami karabinów. Jednak wielu strudzonych mozolnymi marszami żołnierzy tylko na takiej demonstracji uzbrojenia poprzestało. Położyli się spać obok przygotowanej do strzału broni. Tak czy owak, mieszkańcy miasta nie byli z ich wtargnięcia do swoich domów zadowoleni. Jedna z kobiet próbowała nawet dochodzić sprawiedliwości u niemieckiego dowódcy.
„Wniosła skargę do generała zdaje się nazwiskiem Seidlitz (ordynans Ślązak zapytany jak się nazywa, odburknął niechętnie, że wystarczy wiedzieć, że jest generałem), z powodu dopuszczenia się rabunków przez żołnierzy. Dowódca wysłał zaraz oficera do przeprowadzenia dochodzeń. Ten wrócił po chwili, meldując, że rozchodziło się o szczyptę herbaty i o zabranie ścierki do wytarcia menażki i prosił o ukaranie zuchwałej Polki, za posądzenie żołnierzy niemieckich o rabunek, ponieważ „żołnierz niemiecki nigdy nie kradnie”— pisał dr Peter. „Przy tych słowach zwrócił się zaperzony do oskarżycielki”.
Jednak ta deklarowana niemiecka rycerskość miała dziwaczne oblicza. Jeden z oficerów Wehrmachtu dobijał np. rannych Polaków na pobojowisku, inni kradli koce z miejscowego szpitala (owijali nimi rannych, których samolotami odsyłano do Niemiec).
„Łamać! Niszczyć! Takimi hasłami kierowali się hitlerowcy. Każdego zaś, zwłaszcza oficerów, cechowała buta i pewność wygranej. Trzeba przyznać, że również i lekceważenie niebezpieczeństwa. Pomimo, że granaty polskie padały dość gęsto na miasto, gen Kliest (być może chodzi o niemieckiego generała, a od 1943 r. feldmarszałka Ludwiga Ewalda von Kleista, dowódcę XXII Korpusu Armijnego, w skład którego wchodziła walcząca w Tomaszowie Lub. 4 Dywizja Lekka — dop. autor) wraz z płk lekarzem drem Jaeckelem przybyli do szpitala celem odwiedzenia rannych Niemców” — wspominał Peter. — „Generał wypytał każdego jak się czuje i czy był dobrze traktowany przez lekarzy polskich”.
Następnie zażądał księgi wpisów, która znajdowała się w tomaszowskim szpitalu. Tam złożył autograf. Zostało to uwiecznione — tak jak cała wizyta — na fotografiach. „Jeden ze świty trzaskał po salach aparatem fotograficznym” — pisał dr Peter. I dodał: „Tylu zdjęć, co w owych dniach walki nie przeżył chyba nigdy Tomaszów. Każdy niemal oficer i bardzo wielu żołnierzy nosiło aparat. Gen. Seidlitz po wyjeździe dalej, przysłał do mnie eleganckiego adiutanta, który przedstawiwszy się jako hrabia Wallendorf czy Wallenstein, zapytał, czy nie mam nic przeciwko temu, by dokonał zdjęcia kwatery głównej pana generała? Inni podczas walk, zwłaszcza po ich ukończeniu, fotografowali domy drewniane z charakterystycznymi werandami oszklonymi lub podcieniami (…), starożytny kościół, potężną dzwonnicę (…), walącą się ze starości cerkiew”.
Działo rozbiło siedem czołgów
W pierwszej Bitwie pod Tomaszowem Lub. (17—20 września) doszło do wielu aktów odwagi i bohaterstwa. Tak pisał o tym w swoich wspomnieniach por. Zbigniew Rudziński, żołnierz Warszawskiej Brygady Pancerno-Motorowej (relacja dotyczy walk z 18 września 1939 r.).
„Podchodzi do mnie nieznany major, mówiąc, że czołgi nieprzyjaciela zajeżdżają od tyłu od kierunku wsi Pasieki (…). Zostawiam dwie armaty pod dowództwem podporucznika Nieboraka, sam z jedną armatą jadę w tył na zagrożony kierunek. Zorientowałem się, że ze wsi Pasieki rozwija się w kierunku traktu kompania czołgów nieprzyjacielskich około 15 sztuk”.
Nie przeraziło to obsługi działa. „Natychmiast wraz z trzema strzelcami odprzodkowuję armatę i zajmuję stanowisko (…)” — notował porucznik Rudziński. „Muszę podkreślić doskonałą postawę obsługi, zwłaszcza celowniczego, który z całym spokojem i humorem — mimo bardzo niekorzystnych warunków i okoliczności, ze słabą osłoną kilku doraźnie zebranych strzelców — prowadził ogień na bardzo bliską odległość. Niektóre czołgi, wykorzystując występy leśne, podeszły na odległość do 150 m”.
Wynik tej walki był wręcz nieprawdopodobny: jedno polskie działo… rozbiło podobno siedem niemieckich czołgów. W tej sytuacji reszta wycofała się. Niestety por. Rudziński nie zapamiętał nazwisk strzelców, którzy dokonali takiego wyczynu.
Tomaszowa Lub. nie udało się odbić. Nie powiodły się także inne próby wyrwania się wojsk polskich z niemieckiego okrążenia (w dniach 17—20 września). W tej sytuacji gen. Piskor musiał podpisać kapitulację. Te krwawe walki zwane są pierwszą bitwą pod Tomaszowem Lub. „Po zaciętych walkach dziś po południu zakończyła się zwycięsko trwająca od trzech dni bitwa o Tomaszów” — taki triumfalny komunikat Niemcy ogłosili 21 września. „Liczba jeńców, wśród których znajduje się dow. armii Piskor (…), daleko przekracza 20 tys.”.
Niemcy mieli jednak ułatwione zadanie...
Cios w plecy
Ambasador RP w Moskwie Wacław Grzybowski, 17 września 1939 r. o godz. 3 w nocy, został wezwany do sowieckiego Komisariatu Spraw Zagranicznych. Odczytano mu tam tekst noty, która brzmiała w sposób „niesłychanie agresywny i kłamliwy”… Usłyszał, iż wojna polsko-sowiecka ujawniła wewnętrzne bankructwo państwa polskiego, a zaledwie w ciągu dziesięciu dni działań wojennych kraj utracił wszystkie ośrodki przemysłowe i centra kulturalne.
„Warszawa jako stolica Polski już nie istnieje. Rząd polski uległ rozkładowi i nie przejawia oznak życia. Oznacza to, że państwo polskie i jego rząd faktycznie przestały istnieć. Tym samym utraciły ważność umowy zawarte pomiędzy ZSRR a Polską (chodzi m.in. o traktat ryski dotyczący granicy polsko-radzieckiej oraz o pakt o nieagresji)” — usłyszał zdumiony ambasador. „Rząd sowiecki nie może pozostać obojętny na fakt, że zamieszkująca terytorium Polski pobratymcza ludność ukraińska i białoruska, pozostawiona własnemu losowi, stała się bezbronna”.
Oznaczało to wypowiedzenie Polsce wojny. „Wobec powyższych okoliczności rząd sowiecki polecił Naczelnemu Dowództwu Armii Czerwonej, aby nakazało wojskom przekroczyć granicę i wziąć pod swoją opiekę życie i mienie ludności Zachodniej Ukrainy i Zachodniej Białorusi”.
Ambasador RP odmówił przyjęcia tej niesłychanej noty. Jednak już nad ranem pierwsze sowieckie jednostki przekroczyły granice RP. O godz. 5 garnizon w Baranowiczach wysłał drogą radiową alarmującą depeszę na temat tego ataku do polskiej Kwatery Głównej (wyłapali go w eterze łącznościowcy 6 Dywizji Piechoty, która walczyła z Niemcami w powiecie biłgorajskim). Potem ruszyła prawdziwa nawałnica — radziecka armia licząca ponad pół miliona żołnierzy!
Dla Polaków był to kolejny cios. W wielu miejscach nowych agresorów przywitał ogień polskich jednostek KOP. Także inne oddziały mogły stawić opór. W zaatakowanym przez Niemców kraju nadal walczyło ponad 20 polskich dywizji, które toczyły ciężkie boje m.in. nad Bzurą i pod Kutnem. Broniła się także Warszawa, Hel i Modlin.
Jednak sowiecki atak zmienił sytuację. Dlatego Marszałek Edward Rydz-Śmigły, wódz naczelny polskich wojsk, wydał rozkaz ogólnego wycofania oraz zakazał naszym wojskom walki z Bolszewikami (pozwolił jedynie na opór w przypadku prób rozbijania polskich oddziałów). Wojska RP miały kierować się na Rumunię i Węgry. Prezydent Ignacy Mościcki 17 września wydał orędzie do narodu.
„Nasz sąsiad wschodni najechał nasze ziemie, gwałcąc obowiązkowe umowy i odwieczne zasady moralności. Stanęliśmy tedy nie po raz pierwszy w naszych dziejach, w obliczu nawałnicy zalewającej nasz kraj z zachodu i wschodu (…)” — czytamy m.in. w tym orędziu. „Dlatego zdecydowałem, z sercem przepełnionym bólem, przenieść siedzibę rządu z kraju do rezydencji, gdzie istnieją warunki zapewniające swobodne wykonywanie pełnej suwerenności i możność czuwania nad interesami Rzeczpospolitej”.
Jeszcze przed północą 17 września prezydent Mościcki, premier Felicjan Sławoj Składkowski, Józef Beck, minister spraw zagranicznych oraz inni członkowie rządu opuścili kraj. Znaleźli się w Rumunii. Następnego dnia granicę tego państwa (o godz. 4) przekroczył także wódz — marszałek Rydz-Śmigły wraz ze swoim sztabem. Wszyscy zostali internowani (potem żalili się, że wpadli w „rumuńską pułapkę”).
Dla Polaków ta ucieczka oraz katastrofalna sytuacja kraju były szokiem, czasami ponad siły. 18 września w Jezierzach na Polesiu popełnił samobójstwo Stanisław Ignacy Witkiewicz „Witkacy”. Ten pisarz, malarz i teoretyk sztuki podjął taką decyzję, gdy dowiedział się o ataku ZSRR na Polskę. 19 września wojska sowieckie zajęły Wilno, dzień później były już pod Grodnem i w okolicach Lwowa, który nadal bronił się przed Niemcami. W okolicach tego miasta, w miejscowości Winniki spotkali się wówczas przedstawiciele Armii Czerwonej i Wehrmachtu. Ustalono, że Lwów oraz Brześć nad Bugiem dostaną Rosjanie.
Wszędzie pustka, ślady zniszczenia
17 września Zamość odwiedził Zygmunt Klukowski, lekarz i społecznik ze Szczebrzeszyna. Swoje wrażenia opisał w dzienniku.„Tuż przed Zamościem widzieliśmy dużo zamaskowanych lub ukrytych pod drzewami tanków niemieckich i wozów ciężarowych, a także dział ustawionych w okopach” — wspominał Klukowski. „Na rynku od strony Nowej Osady propagandowe radio niemieckie nadawało jakąś audycję muzyczną, a gdyśmy przejeżdżali obok usłyszałem dosłownie: „Halo, halo, obywatele, słuchajcie, Rosja sowiecka wypowiedziała wojnę Polsce. Wojska sowieckie przekroczyły już granice Polski”. Wiadomość ta zgnębiła mnie do reszty”.
Klukowski znalazł się w okolicy zamojskiego Starego Miasta. „Naraz widzę, że ludzie biegną ulicą w przeciwnym kierunku. Jakieś kobiety krzyknęły nam, żeby dalej nie jechać, bo tam Niemcy zatrzymują wszystkich mężczyzn” — wspominał. — „Furman począł pośpiesznie zawracać konia, więc i ja musiałem zejść z furmanki. Poszedłem ku miastu bocznymi ulicami”.
Zobaczył leje po bombach, powybijane szyby w gmachu kina (dzisiaj to kościół o. Franciszkanów). „Wszędzie pustka, ślady zniszczenia” — opisywał Klukowski.
Na Rynku Wielkim ujrzał Niemców oraz wiele samochodów i motocykli. Widział też m.in., jak najeźdźcy rabowali znany przed wojną tzw. sklep kolonialny. Rabusie w mundurach towary pakowali na ciężarówkę. Wieczorem zauważył także „rzęsiście oświetlony na wszystkich piętrach, od dołu do góry” ratusz. W tym budynku rezydowali Niemcy.
„Grupa oficerów gestapowskich weszła do Kolegiaty” - pisał Zygmunt Klukowski.
„Szukali zdeponowanej przez Kurię Biskupią w Pelplinie bogatej biblioteki Seminarium Duchownego. Spodziewali się, że w zawartości 29 skrzyń znajduje się także słynna Biblia Gutenberga, którą jednak ks. Antoni Lidke (chodzi zapewne o Antoniego Liedtke, który był wykładowcą pelplińskiego seminarium oraz diecezjalnym konserwatorem sztuki) oddał w depozyt władzom państwowym, jeszcze przed rozpoczęciem działań wojennych” — pisał także Michał Bojarczuk, kronikarz, regionalista oraz m.in. wieloletni dyrektor zamojskiego Gimnazjum, a potem I Liceum Ogólnokształcącego im. Jana Zamoyskiego w Zamościu. „Bibliotekę pelplińską wywieźli z Kolegiaty na kilku samochodach. Gestapowcy mieli doskonały wywiad, wiedzieli o dacie zdeponowania, kto deponował, ile skrzyń itd.”.
Polscy żołnierze próbowali Zamość odbić. 19 września do tego miasta przedostał się 2 Rezerwowy Pułk Piechoty, którym dowodził ppłk Stanisław Gumowski. Przeprowadzono brawurowy atak od strony ul. Piłsudskiego i Okrzei. Polacy dotarli aż w okolice kolegiaty.
„Niemcy byli przygotowani do walki wewnątrz miasta. Przy poszczególnych zabudowaniach mieli rozlokowane czołgi, a na noc opróżniali partery domów, umieszczając w oknach broń maszynową” — pisał Wojciech Białasiewicz w książce „Wrzesień 1939 r. na Zamojszczyźnie”. „Po wdarciu się oddziałów polskich pomiędzy domy (Niemcy) otworzyli silny ogień oraz użyli granatów. Rozgorzała zacięta walka w wąskich uliczkach”.
Ppłk Stanisław Gumowski został raniony (w ogrodzie na ul. Infułackiej) i znalazł się w niewoli. Atak się załamał. Na ulicach Zamościa zginęło wówczas ok. pół setki polskich żołnierzy. Tyle samo zginęło Niemców.
Polacy walczyli dalej. Niektórzy dokonywali cudów odwagi. 22 września w bitwie pod Kodziowcami nad Czarną Hańczą 101 pułk ułanów z Rezerwowej Brygady Kawalerii „Wołkowysk” przebił się (na Litwę) przez nacierające oddziały pancerne Armii Czerwonej niszcząc… 20 czołgów. Dzień później rozbite oddziały armii „Pomorze” i „Poznań” — po ciężkich walkach nad Bzurą — przedostały się do walczącej Warszawy. Trwały też m.in. walki pod Tomaszowem Lub.
Sowieckie zbrodnie
O tym, że wojska ZSRR napadły na nasz kraj mieszkańcy Zamościa dowiedzieli się od… Niemców. Nie wszyscy mieszkańcy miasta w to uwierzyli. Jednak już dwa dni później oddziały radzieckie pojawiły się w Kryłowie nad Bugiem. 24 września Sowieci byli już w Hrubieszowie i Tyszowcach (witali ich tam miejscowi Żydzi i Ukraińcy), potem zajęli Zamość, a 27 września — Szczebrzeszyn.
„Przez miasto w ciągu całego dnia przejeżdżało bardzo dużo wojska sowieckiego, zwłaszcza oddziałów konnych, w kierunku na Frampol. Żołnierze z wyglądu całkiem niepokaźni, ubrani licho, odżywieni również marnie” — pisał 29 września 1939 r. w swoich dziennikach Zygmunt Klukowski, lekarz i kronikarz ze Szczebrzeszyna. — „Żydzi szczebrzescy witali ich entuzjastycznie, cały dzień stali na ulicy, krzyczeli, częstowali jabłkami, ustawiali osobno dzieci, które też witały Bolszewików”.
Ta ostentacyjna radość bolała Polaków, którzy szybko poznali prawdziwe oblicze Armii Czerwonej. W dniach 26 i 27 września liczące 1,5 tys. żołnierzy polskie zgrupowanie (w jego skład wchodził m.in. szwadron zapasowy legendarnego 14 Pułku Ułanów Jazłowieckich) stoczyło z Sowietami bitwę w miejscowości Husynne nad Bugiem. Zginęło wielu żołnierzy, resztę wzięto do niewoli. Kolejną walkę polskie wojska stoczyły w Rogalinie (niedaleko Husynnego). Po tej bitwie do niewoli dostało się trzech polskich oficerów oraz 23 szeregowych.
Z relacji świadków wiadomo, że majorowi (dowódcy polskiego oddziału) kazano rozebrać się do bielizny. Został potem zabrany na teren cukrowni Strzyżów. I ślad po nim zaginął… 25 innych jeńców Rosjanie poprowadzili do majątku w miejscowości Hussynne i tam (w oborze!) „zakłuli” ich bagnetami. Kilkudziesięciu polskich żołnierzy ujętych pod Tyszowcami czerwoni oprawcy także zamordowali w ten sposób. W samych Tyszowcach zabity został natomiast m.in. mjr Jerzy Eborowicz.
Przykłady takich zbrodni można mnożyć. Załoga sowieckiego samolotu zastrzeliła np. 6 osób na łąkach w pobliżu Hussynnego. W tej okolicy czołgiści zabili także mężczyznę i młodą kobietę. W Niemirówku Sowieci zamordowali kilkunastu podchorążych WP, a w Majdanie Sieniwskim zabito por. Janusza Chrzanowskiego oraz kpt. Klepackiego (tej zbrodni dokonał radziecki oficer).
Sytuacja była katastrofalna. 21 września granice powiatu tomaszowskiego przekroczyły wojska Frontu Północnego (utworzone m.in. z oddziałów armii „Modlin” dowodzonej przez gen. Emila Przedrzymirskiego), które dostały rozkaz przebijania się w okolicę Lwowa (miały połączyć się tam z siłami gen. Sosnkowskiego). Tym zgrupowaniem dowodził gen. Stefan Dąb-Biernacki. Polacy zdobyli m.in. Suchowolę (dokonały tego oddziały Wołyńskiej Brygady Kawalerii), Komarów, Tyszowce, Rachanie, Łaszczów oraz Wożuczyn, gdzie założono sztab wojsk Frontu Północnego.
Sukces odniosła także Nowogrodzka Brygada Kawalerii pod dowództwem gen. bryg. Władysława Andersa. 22 września jej żołnierze rozgromili niemiecką obronę w Krasnobrodzie. Udało się uwolnić 40 polskich żołnierzy i wziąć do niewoli ok. 100 Niemców. Potem brygada ruszyła przez Majdan Sopocki w kierunku Lwowa (stoczyła walki z Niemcami w rejonie wsi Broszki i Morańce, a następnie jej resztki skapitulowały przed Sowietami).
Niestety nie powiodło się natarcie w okolicach Tarnawatki i miejscowości Antoniówka. Polacy 22 września natknęli się tam na silny ogień artylerii i karabinów maszynowych. Nasze wojska poniosły ogromne straty. Po tej walce gen. bryg. Wincenty Kowelski, dowódca 1 DP Legionów zdołał nadać jeszcze zwięzły meldunek przez radio (ze stanowiska ogniowego): „Bitwa skończona. Jestem rozbity, jedno pobojowisko trupów i rannych. Odmeldowuję się”.
Nie powiódł się także kolejny plan odbicia Tomaszowa Lub. (to zadanie miała wykonać 13 Brygada Piechoty). W końcu gen. Dąb-Biernacki podjął decyzję o kapitulacji. 23 września sztab został rozwiązany, a wielu wysokich rangą oficerów w cywilnych ubraniach ruszyło w kierunku Rumunii. Jednak wojsko przeważnie nie poszło w ich ślady. Polskie oddziały próbowały przebić się do lasów Ordynacji Zamojskiej. Przedostały się w okolice Krasnobrodu. Tam stoczona została kolejna, przegrana bitwa. 26 września do niewoli trafiło 6 tys. żołnierzy i ok. 500 oficerów (w tym gen. Przedrzymirski).
Rozstrzelany szpital
W budynku Szkoły Powszechnej w Grabowcu (przy ul. Koziej) działał w drugiej połowie września wojskowy Szpital Polowy nr 993. Było w nim ponad 30 rannych, polskich żołnierzy. Komendantem szpitala był kpt. dr med. Henryk Wiślicki. Rannymi opiekował się także kpt. lek. Henryk Wasilewski oraz ppor. Lek. Marian Fiuto.
Gdy 25 września Sowieci dotarli do Grabowca, weszli także do tego szpitala. Jeden z czerwonych żołdaków od razu strzelił do kpt. Wiślickiego, który upadł w drzwiach. Potem ze szpitala wyprowadzono kpt. Wasilewskiego. Wtedy jeden z Rosjan pchnął go bagnetem w pierś. Natomiast ppor. Marian Fiuto został zastrzelony w szpitalnej sali. Taki los spotkał także dwóch rannych. Innych żołnierzy Sowieci ustawili na ulicy. Część z nich zastrzelono (byli to najsłabsi — tacy, którzy nie mogli iść), pozostałych popędzono na Grabowiecką Górę. Tam ranni żołnierze zostali zamordowani.
Rosjanie nie zagrzali długo miejsca na Zamojszczyźnie. Miejsce czerwonoarmistów zajęli (na mocy nowych porozumień) Niemcy.
„Dziś rano oficerowie Bolszewiccy zabrali swoich rannych i chorych. Na mieście nie widać już ich wcale, tak samo jak i miejscowych komunistów” — pisał 5 października 1939 r. doktor Klukowski. — „Znikły też z domów czerwone flagi, które kazano nam wywiesić po wkroczeniu do miasta wojsk sowieckich”.
Koniec wojny obronnej
Ocalałe zapiski Stefana Roweckiego z 1939 r. kończą się 18 września. Wiadomo, że po kapitulacji pułkownik rozpuścił swoich żołnierzy. „Każdemu zostawił wolną rękę do ewentualnego przebijania się. Rozpacz nas brała — z pistoletami i granatami w ręku chcieliśmy uderzyć na Niemców” — pisał po wojnie jeden z nich. „Pułkownik nie dopuścił do szaleńczego kroku. Zebrał szybko swój poczet dowodzenia (…) i postanowił szukać drogi na Węgry. Po kilku godzinach jazdy manowcami okazało się to niemożliwe”.
28 września skapitulowała Warszawa. W walkach o stolicę zginęło ok. 5 tys. polskich żołnierzy (16 tys. odniosło rany) oraz 25 tys. cywilów (rannych było przynajmniej dwa razy więcej). Całkowicie zniszczono 17 proc. wszystkich budynków polskiej stolicy.
Agresorzy postanowili swoje sukcesy przypieczętować. 28 września Joachim von Ribbentrop, minister spraw zagranicznych III Rzeszy wybrał się do Moskwy. Tam zawarł kolejny układ z ZSRR: „O granicach i przyjaźni”. Według nowej linii podziału Niemcy dostali m.in. część woj. warszawskiego i lubelskiego (na linii Bugu, Pisy, Narwi, Wisłoka i Sanu). Stalin otrzymywał też wolną rękę w stosunku do Litwy, która nadal była niepodległa. NKWD i gestapo także nawiązały przyjacielską współpracę, przeciwko — jak to określono — „agitacji polskiej”. W praktyce oznaczało to rozpoczęcie represji wobec Polaków.
Jak oszacowano, pod okupacją sowiecką znalazło się ok. 200 tys. km kw. Rzeczpospolitej oraz 13 mln jej mieszkańców. Niemcy zagarnęli natomiast terytorium ok. 189 tys. km kw. oraz ok. 22 mln obywateli Polski.
6 października 1939 r. zakończyła się kampania wrześniowa (artyleria niemiecka wstrzymała wówczas ogień pod Kockiem). Polskie oddziały stoczyły w sumie ok. 700 bitew i potyczek. Zginęło 70 tys. naszych żołnierzy, a 133 tys. odniosło rany. Jednak także agresorzy odnieśli straty. Według oficjalnych statystyk poległo 16 tys. niemieckich żołnierzy (34 tys. było rannych lub zaginionych) oraz 996 wojaków sowieckich (2002 odniosło rany). Nie tylko żołnierze byli zszokowani i rozżaleni ogromem klęski.
„Od zniszczenia i trupów większą klęską jest to, co uczyniliśmy z ludźmi gotowymi do walki, pełnymi najlepszych zamiarów i wszystkich chwalebnych złudzeń” — pisała Zofia Nałkowaka w październiku 1939 r. „W każdej wojnie ktoś zwycięża i przegrywa. Ale nie w każdej wojnie najlepsza wartość ludzka zostaje oddana na taką poniewierkę i hańbę”.
- Za nami 53. edycja Chmielaków Krasnostawskich. Nie brakuje dobrych trunków i muzyki
- Prawie 400 nowych nauczycieli dyplomowanych odebrało akty nadania. Zobacz zdjęcia
- Lublinem zawładnęła Re:Tradycja! Zobacz zdjęcia z Jarmarku Jagiellońskiego
- Wieża widokowa na Górze Grabowickiej i inne atrakcje gminy Susiec na Roztoczu
- Deskorolkowy Puchar Polski w Lublinie. Mamy zdjęcia
- "Dziękujemy za pracę, która uczy nas pokory". Dożynki w gminie Konopnica. Zdjęcia
