Kilka lat temu jej partner sfilmował potajemnie ich oboje, kiedy uprawiali seks w jego mieszkaniu i wrzucił nagranie do internetu. Kiedy Monika się o tym dowiedziała, robiła wszystko, by film zniknął z sieci. Jak do tej pory - bezskutecznie. Zwracała się do Google o usunięcie jej imienia i nazwiska z wyszukiwarki, by nie odsyłało ani do nagrania, ani do stron porno. Nie spełniono jej prośby.
- Google nie usuwa treści dostępnych w sieci, ponieważ nie ma takiej możliwości. Treści z konkretnej strony WWW może usunąć tylko administrator tej strony - tłumaczy procedurę postępowania w takich sprawach Piotr Zalewski, Communications&Public Affairs Associate Google Polska.
Monika poszła więc do sądu. Domaga się od Google usunięcia jej imienia i nazwiska z wyszukiwarki oraz 1 tys. zł na schronisko dla zwierząt. Sprawa jest w toku. Monika wygrała na razie pierwszą rundę - sąd orzekł, że proces może toczyć się w Polsce, choć Google wnioskowała, żeby sprawę rozpatrywały sądy amerykańskie, gdzie znajduje się centrala firmy.
Google nie chce komentować przypadku Moniki, bo sąd wyłączył jawność postępowania.
Niestety, film z udziałem Moniki może nigdy nie zniknąć z Internetu.
- Nawet jeśli link zostanie zablokowany na jednej stronie internetowej, to może pojawić się na kolejnych. To walka z wiatrakami - twierdzą informatycy.
Więcej na ten temat w środowym wydaniu ''Polski Dziennika Łódzkiego''
W. Pierzchała, A. Jasińska