Kwintet dzielnych, choć posuniętych w latach huzarów na wojskowym urlopie przeciwko tercetowi szczwanych i gadatliwych sióstr, ich trzech fertycznych pokojówek oraz ślicznej Zosi: na takim składzie personalnym Aleksander Fredro buduje intrygę swojej sympatycznej komedii „Damy i huzary”. Można ten tekst wykorzystać dla aktorskich popisów, ale reżyser Adam Orzechowski i dramaturg Michał Kurkowski zamierzyli najnowszą premierę Teatru Wybrzeże znacznie ambitniej. To, zdaje się, rzecz o o tym, jak w tekstach Aleksandra Fredry, hrabim herbu Bończa, wyraziły się przemiany polskich obyczajów, od czasów Fredry do czasów nam współczesnych. Mniej zatem zajmowała obu twórców komediowa intryga, o wiele bardziej zaś - co można przy jej okazji wyfilozofować.
Tym chyba tłumaczyć trzeba dołączenie do tekstu kawałków z innych sztuk Fredry, choćby dialogu z krokodylem Klary i Papkina, coś z „Męża i żony” czy ze „Ślubów panieńskich”. Jest też parę nader soczystych przytoczeń z - jak się domyślam (bo w świntuszenia Fredry nigdy się szczególnie nie zagłębiałem) - „Sztuki obłapiania”. „Damy i huzary” w wersji Orzechowskiego i Kurkowskiego zatem to rzecz o Fredrze raczej, niż komedia o zabawnym kwintecie podstarzałych huzarów na urlopie.
Czytaj też: Drzwi otwarte w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku. Zwiedzanie pracowni teatralnych, kurs charakteryzacji i dykcji
Ma to, przyznać trzeba, jakiś sens. Czy dialog z krokodylem z „Zemsty” nie przedstawia aby tego, co przedstawia cały tekst „Dam i huzarów”: że w starciu męskiej siły i damskiej przebiegłości triumfuje niestety to drugie? I że męska siła to tylko gra pozorów, ukrywająca rzeczywistą słabość? W „Damach i huzarach” w reżyserii Orzechowskiego tę rzeczywistą słabość gołym okiem zresztą widać: w granym przez Roberta Ninkiewicza Majorze, granym przekonująco, jako ekswojskowego, który zamiast mówić, warczy, jakby wydawał rozkazy, ale kuśtyka z obandażowaną nogą, a jedyna jego „broń” to wielki plastikowy widelec. Jego towarzysze w niczym nie są zresztą lepsi: to komiczne i zniewieściałe towarzystwo.
Kobiety zaś - to całkiem co innego. Pani Dyndalska np. (Marzena Nieczuja-Urbańska) potrafi, po to by poskromić mężczyznę, wbić się w lateksowy kombinezon i świstać szpicrutą, a Józia (Justyna Bartoszewicz) z megafonem w ręce wypisz wymaluj przypomina aktywistki Femenu. Duch męskości przeszedł tu na stronę kobiet.
Zobacz również: Faktoria Kultury 2018 w Pruszczu Gdańskim - program: kabareton, Scena Letnia Teatru Wybrzeże i koncerty, Motyle, Lech Janerka
Ów duch pojawia się nawet naocznie, w dopisanej Fredrze, granej przez Michała Jarosa postaci Starego Huzara. W mundurze, pokrwawiony, jakby prosto z pola napoleońskiej bitwy, nie wiadomo, czy żywy czy zombie, jest jakby alter ego stetryczałego Majora. To Stary Huzar puszcza całe to przedstawienie w ruch, wyciągając w pierwszej scenie, z bocznej ściany, w pomysłowej scenografii Magdaleny Gajewskiej, ruchomą konstrukcję z umieszczonymi w niej aktorami. To śmierć Starego Huzara, przebitego przez Majora tym plastikowym widelcem, jakby to był osinowy kołek, jest jednym z ostatnich akcentów przedstawienia. Śmierć zapewne jakoś symboliczna, tak jak symboliczny jest układany wcześniej przez Starego Huzara żywy obraz, zbudowany z alegorii polskich narodowych wad, za które zatem duch męski odpowiada.
Aleksander Fredro, bystry obserwator życia, miałby zatem już w swoich czasach przeczuwać zwijanie sztandarów przez ducha męskości i oddawanie pola słabej płci? Niechby i tak, niechby i o tym mówiły „Damy i huzary”. Szkoda tylko, że reżyser i dramaturg przy takim odczytaniu potraktowali po macoszemu lekką, komediową intrygę sztuki Fredry. Operacja może się i udała, tylko, mam obawę, pacjent zmarł.
Dzień otwarty Teatru Wybrzeże:
POLECAMY NA DZIENNIKBALTYCKI.PL: