Dlatego tak często grywa się „Zemstę” we współczesnym anturażu; z różnym zresztą powodzeniem. Teatr Zagłębia w Sosnowcu poszedł dalej i umieścił akcję komedii w przyszłości. W 2022 roku. Od razu zresztą, tak w piątej minucie spektaklu, narzucając widzom jedyny trop interpretacyjny: w Polsce mamy wtedy kolejny stan wojenny, naród pozostaje w stanie totalnej nienawiści wzajemnej, a postawy pacyfistyczne, bądź antyklerykalne, manifestuje się potajemnie i w pojedynkę.
I mogłaby ta futurystyczna „Zemsta” być interesującym teatralnym eksperymentem, gdyby nie jakiś paraliż inscenizacyjny reżysera Adama Nalepy i niezbyt skupiona uwaga dramaturga Jakuba Roszkowskiego, którzy dopiero pod koniec przedstawienia ożywiają widownię nowymi pomysłami i dobrze zaplanowany finałem. Szkoda, na przykład, że nie ma dalszego ciągu udany prolog, zapowiadający grę z tekstem Fredry.
Nawet nie z konwencją, a z samym tekstem, co w ogromnej mierze mogłoby uzasadnić przeniesienie akcji w przyszłość. Ale realizatorzy porzucają ten pomysł i długo akcja toczy się tak, jak hrabia Fredro przykazał: tradycyjnie i - rzec można - standardowo, choć z dysonansami. Przebranie bohaterów w mundury zbyt długo niczym (poza monotonią) nie skutkuje. Nowoczesna do bólu, uzbrojona w telefon komórkowy Klara gada o „zamęściu”. A Papkin boi się i potwora-krokodyla (choć mógł sprawdzić w Wikipedii, jak krokodyl wygląda).
Jakoś byśmy może i znieśli to rozjeżdżanie się słowa i obrazu, gdyby na scenie coś się jednak działo. Ale dzieje się mało, nie ma teatralnie ustawionych sytuacji, między bohaterami nie iskrzy. Ot, przysiadają na brzegu sceny i sobie dialogują. Ale tekst podają ładnie, to prawda.
Zdecydowanie lepiej wypada druga część przedstawienia, gdy realizatorzy, nie gwałcąc tekstu Fredry (rzecz dzieje się w milczeniu), wprowadzają nowy, dramatyczny wątek. Nie zdradzę jaki, bo nie chcę spalić reżyserowi pomysłu, ale to jest naprawdę dobre posunięcie. Inaczej zaczynają też grać aktorzy; bardziej serio, buntowniczo, współcześnie. Świetna jest scena pisania raportu przez Milczka, któremu Zbigniew Leraczyk nadał rys złowrogiego manipulanta.
Hardzieje w oczach Klara w interpretacji Edyty Ostojak, a Papkin (czwarty, bo czterech ci ich jest w tym spektaklu) Agnieszki Bieńkowskiej nabiera człowieczeństwa w przyspieszonym tempie. Aż do finału; przewidywalnego wprawdzie, ale sensownego. Jaka szkoda, że poprzednia godzina (ponad) gdzieś się reżyserowi wymknęła spod kontroli, że nie doszlifowano tekstu, niwelując zgrzyty miedzy jego zbyt chwilami staroświeckim brzmieniem, a czasem akcji spektaklu. Byłoby o czym dyskutować...