Auto prowadzone przez Bublewicza, wielokrotnego mistrza Polski, najlepszego naszego rajdowca XX wieku, wprost owija się na drzewie. Pilot, Ryszard Żyszkowski, ma złamaną rękę i rozbitą głowę. Z pojazdu wychodzi o własnych siłach. Dużo gorsza jest sytuacja kierowcy, bowiem ford uderzył właśnie od jego strony. Bublewicz leży zakleszczony. Jest przytomny. Środek zimy, niska temperatura, mija sporo czasu, zanim służby docierają na miejsce. Wokół zbiera się tłum gapiów.
Bublewicz ma liczne obrażenia wewnętrzne, m.in. pękniętą miednicę i pęcherz moczowy. Jego stan jest krytyczny. Kierowca trafia na stół operacyjny w szpitalu w Lądku Zdroju. Tam ustaje akcja serca. Reanimacja nie przynosi rezultatu. Mistrz umiera. Do dziś trwają analizy, jak do tego doszło. Pełnej prawdy nigdy nie poznamy.
Teraz co roku rozgrywany jest memoriał im. Bublewicza. Jego imieniem nazwany został także Zespołu Szkół Ogólnokształcących Mistrzostwa Sportowego rodzinnym mieście rajdowca, Olsztynie.
- Jeździłem z nim i za nim. W wolnych chwilach, najczęściej w hotelu, gdy wypoczywał, opowiadał o dzieciństwie, ojcu, swoich pierwszych próbach rajdowych. Przepytywałem też jego przyjaciół, którzy mu wówczas towarzyszyli, jak Wiesio Grabarczyk. Byłem na targach w Poznaniu, tam poznałem jego córkę Beatę, wówczas jeszcze nastolatkę. Jeszcze przed tym tragicznym w skutkach Zimowym Rajdzie Dolnośląskim w 1993 roku snuliśmy plany z szefostwem jego ekipy, aby w kwietniu, maju zrobić ekstra sesję zdjęciową i wydać książkę na zachodnim poziomie, prawie jak album. To wszystko umarło, bo Marian Bublewicz zginął - zmarł po 4-godzinnej operacji w Lądku Zdroju. Zapamiętałem Go, jako zawsze pogodnego człowieka, wbrew wszelkim przeciwnościom losu. Beata Bublewicz postarała się o wydanie jednej książki - tych, którzy o nim pisali: "6 bieg" - wspomina jeden z autorów książki o Bublewiczu, Zbigniew Próchniak.
AUTO BUBLEWICZA CHWILĘ PO WYPADKU:
INNI WSPOMINAJĄ BUBLEWICZA: