„Fit-pupa jako fenomen medialny”. Kto wymyślił taki temat pracy licencjackiej? Pan czy studentka?
Autorka pracowała w klubie fitness i miała dużo interesujących obserwacji z tego miejsca. Wspólnie doszliśmy do przekonania, że w uczęszczaniu na siłownię, w ćwiczeniach nie chodzi tylko o to, by być zdrowym i sprawnym. Jest wiele spraw symbolicznych, które się wokół tego dzieją. W określony sposób wyprofilowana sylwetka mówi nam coś o tym, kto ją posiada. I to jest ważny komunikat.
Jaki komunikat?
Np. powiększanie pewnych części ciała dodaje nam czegoś w zakresie seksualności albo powoduje, że się stajemy kimś innym, niż byliśmy. Zdarza się, że ilość czasu i energii, które ludzie na to poświęcają, jest wybijającym się parametrem w ich codziennym życiu. Studentka miała kontakt z takimi osobami. Stwierdziliśmy, że szkoda byłoby tego nie wykorzystać.
A skąd wzięła się sama „fit-pupa”?
Szukaliśmy jakiegoś radykalnego symbolu współczesnych przemian cielesności i doszliśmy do wniosku, że właśnie pupa jest tą częścią ciała, na której się dziś skupia uwaga całego świata. Jeśli popatrzymy na teledyski zagranicznych piosenkarek, szczególnie amerykańskich, to widzimy, że temat tyłka i poruszania nim na różne sposoby to zupełnie poważna sprawa. Wokalistki w stylu Nicki Minaj czy Iggy Azalea budują swój wizerunek wokół pupy. Pośladki na okładce płyty to obecnie sprawa zupełnie podstawowa. Uznaliśmy więc, że warto się tym zająć.
Nie obawiał się Pan reakcji swojego środowiska?
Ja nie. Ale studentka zastanawiała się, jak to zostanie odebrane. Ja nie mam z tym żadnego problemu. Wiem, co robię, to kwestia mojej decyzji. Nie ma mowy o tym, bym się wstydził. Domyślam się jednak, że w pani wypowiedzi jest ukryta wątpliwość dotycząca standardów naukowych, pytanie o to, czym nauka może się zajmować…
Dobrze się Pan domyśla.
Ja mam poczucie, że nauka powinna się zajmować sprawami, które się dzieją na co dzień wokół nas, a nie do końca je rozumiemy i też boimy się o nich rozmawiać, bo to bywa temat tabu.
Pretekstem do naszej rozmowy jest lista, którą tydzień temu opublikowaliśmy na naszej stronie internetowej. Można w niej znaleźć kilkanaście zaskakujących tematów prac licencjackich i magisterskich, które w tym roku powstają na UMCS. Pan postanowił odnieść się do sprawy. Zaprosił nas Pan na rozmowę. Ale nie wszystkim ten pomysł się spodobał.
Konsultowałem to z kolegami i koleżankami z pracy. Opinie były podzielone. Jedni stwierdzili, że portal nabija się z tego, co dzieje się na uniwersytecie. Inni uznali, że ze stosu nijakich prac w końcu ktoś wyłowił te, które się wybijają. Ja odczytałem to jako komplement. Uważam, że naszą powinnością jest tłumaczenie świata, który jest tu i teraz. Jeśli odmówimy sobie tego przymiotu, to nauka staje się wydmuszką, teoretyczną abstrakcją, która nie jest nikomu do niczego potrzebna.
Jest Pan więc promotorem pracy o rowerze i jego symbolice. Czuwał Pan też nad powstawaniem magisterki o popularnym portalu Tinder, poprzez który można się umawiać na randki i seks...
To świetna praca. Autorka zadała sobie wiele trudu, by napisać o Tinderze od strony abstrakcyjnej. Zastanawiała się, po co ludzie z niego korzystają, w jaki sposób to robią.
Zaskoczyły Pana jakieś wnioski płynące z tej pracy?
Zaskoczeń było mnóstwo. Choćby to, jak poczynania Polaków na Tinderze nie skleją się z naszymi wyobrażeniami o tym, że jesteśmy społeczeństwem konserwatywnym, nastawiamy się na dłuższe związki i nie idziemy do łóżka na pierwszej randce.
Co będzie następne? Jakie zjawiska chciałby Pan zgłębić ze studentami w kolejnych latach?
Osobiście kręcą mnie wyobrażenia młodych ludzi o nich samych. W poprzednim roku studenci zrobili badania na kilkunastu tysiącach milenialsów (pokolenie ludzi urodzonych w Polsce od 1984 do 1997 roku - przyp. red.). Wyszło nam np., że młodzi ludzie nie spędzają ze sobą czasu, tęsknią za domówkami. Albo nie upijają się, ale by chcieli. Z jednej strony mają współczesną opowieść o pracy i sukcesie, a z drugiej słyszeli o tzw. prawdziwym studenckim życiu.
Borykają się z konfliktem wewnętrznym?
Ogromnym. Dlatego wydają mi się tacy interesujący. Prawdę mówiąc, o milenialsach nic nie wiemy. Także dlatego że są nieprzewidywalni, ich fascynacje zmieniają się z sezonu na sezon.
Odnoszę wrażenie, że jest Pan w tym wszystkim bardziej szalony niż pańscy studenci.
Trochę gram przed nimi takiego. Uważam jednak, że moje zadanie polega także na tym, by wybijać ich ze stereotypowych wyobrażeń, co wolno, a czego nie wolno. Wydaje mi się, że moja metoda pracy trochę ich ośmiela i uświadamia, że mogą mieć coś do powiedzenia. Oczywiście, zawsze przychodzi ten moment, gdy trzeba w pracy dyplomowej zrobić przypisy i bibliografię. Wtedy czar pryska, ale jest już za późno. Cyrografy z promotorem podpisane i nie ma odwrotu.