- Moja teściowa po raz pierwszy zator na lewej nodze miała w 2008 roku. Wezwaliśmy pogotowie, które szybko przyjechało i po wstępnej diagnozie przewiozło ją do szpitala. Tam od razu podjęto odpowiednie działania i operacyjnie udrożniono żyły. Po kilkunastu dniach teściowa cała i zdrowa wróciła do domu - relacjonuje dramatyczne wydzarzenia Krzysztof Jankowski, który zgłosił nam tę sprawę.
10 maja bieżącego roku pani Kazimiera miała kolejny zator.
- Do pewnego momentu wszystko przebiegało tak jak poprzednio i około 21.30 teściowa została przyjęta na oddział ratunkowy przy Uniwersyteckim Centrum Klinicznym w Gdańsku.
W relacji Krzysztofa Jankowskiego wyczuwalna jest gorycz.
- Piękne nowe budynki, przestronne korytarze, sale i… to wszystko, co można dobrego powiedzieć o tym miejscu.
Czytaj także:Nie pojadą do sanatorium, bo lekarze robią błędy
Była 22.30, kiedy pan Krzysztof dowiedział się na oddziale ratunkowym, że do tej pory jeszcze trwa oczekiwanie na wizytę chirurga naczyniowego.
- Razem z personelem dyżurnym czekaliśmy na lekarza prawie do pierwszej w nocy. Wtedy to lekarz dyżurny Piotr Gumiela poinformował nas, że kontaktował się z chirurgiem i ma on dotrzeć na oddział w ciągu pół godziny. Zmęczeni czekaniem i całą tą sytuacją, postanowiliśmy wrócić do domu.
Następnego dnia , w piątek, 11 maja 2012, koło południa, pan Krzysztof z żoną przyjechali na oddział ratunkowy UCK.
- Horror to za małe słowo wobec tego, co zobaczyliśmy i czego się dowiedzieliśmy. Twarz teściowej była zmasakrowana i opuchnięta. Górna część pidżamy była zakrwawiona, a cała pidżama i szlafrok zabrudzone moczem. Okazało się, że przed godziną siódmą rano teściowa dziwnym sposobem, pod nieuwagę dyżurnych pielęgniarek, spadła z łóżka.
Jeszcze gorsza była informacja o decyzji chirurga naczyniowego Grzegorza Haleny. Noga nie nadawała się do leczenia i jeszcze tego samego dnia miała być amputowana. Pana Krzysztofa poinformowano, że amputacja miałaby być mniej niebezpieczna dla pacjentki niż próba udrożnienia żył.
- Nie mogąc się pogodzić z taką decyzją, próbowaliśmy skontaktować się z lekarzem, ale ten udał się już do domu. Nikt nie był też w stanie odpowiedzieć nam na pytanie, czy chirurg, zanim podjął decyzję o amputacji (rano w piątek), widział pacjenta wcześniej. Lekarz dyżurny na oddziale ratunkowym dał nam do zrozumienia, że czasami lekarz podejmuje działania na odległość, bazując na wynikach przeprowadzonych badań, wpisanych do systemu - mówi pan Krzysztof. - Sugerował, że wielce prawdopodobne jest, że akurat w naszym przypadku doktor Halena widział pacjentkę po około 11 godzinach od przyjęcia na oddział.
Czytaj także: Komisja czeka na poszkodowanych pacjentów
Pan Krzysztof postanowił wyjaśnić, kiedy dokładnie przy łóżku pani Kazimiery znalazł się lekarz specjalista. Rozmawiał z dwoma lekarzami, którzy podawali sprzeczne informacje - według jednego z nich, lekarz był o godz. 23.00 (pan Krzysztof był wtedy na oddziale i twierdzi, że to nieprawda), według innego - o pierwszej w nocy.
W związku z tym pan Krzysztof zwrócił się o wyjaśnienie do dyrekcji szpitala. Zadał proste - wydawałoby się - pytania: O której godzinie odbyła się konsultacja specjalisty? I jak to możliwe, że jego teściowa dotkliwie się zraniła, będąc na oddziale ratunkowym?
Sformułowanie odpowiedzi zajęło dyrekcji ponad tydzień. Szpital twierdzi, że konsultacja specjalisty odbyła się między 22.00 a 23.00.
- Zostało przeprowadzone postępowanie wyjaśniające - mówi dr Tadeusz Jędrzejczyk, zastępca dyrektora naczelnego ds. lecznictwa UCK w Gdańsku. - Ustalono, że dr Grzegorz Halena konsultował osobiście panią Kazimierę (...) między godziną 22.00 a 23.00 (nie po 11 czy po 15 godzinach). (...) Pragnę wyrazić głębokie ubolewanie w związku z wypadkiem, jaki się wydarzył w Klinicznym Oddziale Ratunkowym. Pani Kazimiera (...) przebywała na łóżku, zabezpieczona z obydwu stron drabinkami. Nie informując personelu, próbowała wstać i iść do toalety. Mając na uwadze szacunek i dobro pacjenta, nie stosujemy unieruchamiania ani innych form umocowywania chorego w łóżku. Niedoszacowana wartość kontraktu z NFZ ogranicza nam możliwości zatrudnienia dodatkowego personelu pielęgniarskiego.
- Wygląda na to, że mamy teraz moje słowo przeciwko słowu dyrekcji szpitala - komentuje te wyjaśnienia Krzysztof Jankowski. - Powtórzę: o 22.30 trafiliśmy do szpitala, poinformowano nas, że specjalisty nie ma i nie było. Potem czekaliśmy na niego do 1 w nocy. Nie było go.
Jankowski zapowiada złożenie doniesienia do prokuratury. Pani Kazimiera wciąż przebywa w śpiączce po operacji amputacji nogi.