Gdy życie zaczyna coraz bardziej doskwierać Karinie, młoda kobieta postanawia wziąć sprawy w swoje ręce i trochę „podkolorować” rzeczywistość. Uruchomiony przez nią festiwal małych i dużych kłamstw wymyka się jej jednak spod kontroli, co sprawia, że będzie musiała zrobić porządek w swych sprawach sercowych.
Tak zawiązuje się akcja nowej komedii romantycznej, która właśnie trafiła na nasze ekrany. W roli Kariny oglądamy uroczą Julię Kamińską. „Narzeczony na niby” to dla niej wyjątkowo ważna premiera. Młoda aktorka wraca dzięki niej na okładki kolorowych pism i strony główne internetowych serwisów. A to wszystko niemal na jej trzydzieste urodziny, które obchodziła pod koniec zeszłego roku. Jest więc szansa, że niebawem będziemy ją kojarzyć już nie tylko z telewizyjnym serialem.
- Rola w „Brzyduli” była dla mnie wielką niespodzianką, nie spodziewałam się tego. Kto by pomyślał, że dziewczyna z II roku germanistyki zagra główną rolę w telenoweli - totalna abstrakcja! Teraz, po kilku latach pracy w zawodzie, ta abstrakcyjność zniknęła: pracuję na różnych planach, w teatrach, nie ekscytuję się tym faktem tak, jak kiedyś. Nie mówię tutaj, że nie lubię już swojej pracy, uwielbiam ją i jestem bardzo szczęśliwa, że mogę pracować jako aktorka, po prostu podchodzę do tego już z dużą dozą spokoju - wyjaśnia w „Telemagazynie”.
W długiej spódnicy
Rodzice Julii to ścisłe umysły - oboje skończyli politechnikę. Dlatego zaskoczeniem było dla nich, kiedy ich córka ledwo rozpoczęła naukę w podstawówce, a już zaczęła się garnąć do wystąpień na szkolnych akademiach i w konkursach recytatorskich. Jeden z nauczycieli dostrzegł w niej potencjał i zachęcił, aby zapisała się na zajęcia do Teatru Edukacyjnego Wybrzeżak. Tak też się stało - i dziewczynka złapała aktorskiego bakcyla.
- Nie mam na koncie żadnych ucieczek z domu, kolczyków w języku, golenia się na łyso ani dopalaczy. Miałam dobry kontakt z rodzicami, ale za to nie najlepszy z rówieśnikami. Czułam się niedopasowana do środowiska, bo co innego mnie interesowało - stale przesiadywałam w teatrze. Więc przekornie tę inność podkreślałam strojem. Koleżanki chodziły w dżinsachi T-shirtach odsłaniających pępek. A ja lubiłam długie spódnice i nietypowo dobierałam kolory - wspomina w „Gali”.
Najlepszą terapią na problemy z poczuciem własnej wartości okazały się dla Julii właśnie zajęcia w teatrze. Prowadzono je metodą „dramy”. Wcielanie się w różne role i przyswajanie sobie różnych cech pozwoliło dziewczynie na więcej odwagi w życiu prywatnym. Niestety - ponieważ bała się, że sobie nie poradzi, zrezygnowała ze zdawania do szkoły teatralnej, wybierając w zamian... germanistykę.
Nieatrakcyjna Ula
Julia nie zrezygnowała jednak z marzeń o aktorskiej karierze. Kiedy tylko dowiedziała się o castingu do serialu „BrzydUla”, rzuciła wszystko na jedną szalę. I wygrała - pokonując tym samym takie konkurentki, jak Małgorzata Socha, Joanna Jabłczyńska czy Weronika Książkiewicz. To oznaczało jedno: rezygnację ze studiów i przeprowadzkę do Warszawy.
- To, czy ktoś jest ładny, czy brzydki, nie zależy od tego, jak wygląda, tylko kim się czuje. Kiedyś czułam się brzydka i tak też postrzegało mnie otoczenie. Teraz rozumiem, że w życiu każdej dziewczyny jest „brzydulowy” moment, kiedy ma się 14-15 lat. Mnie uważano za nieatrakcyjną. Chłopcy nie zwracali na mnie uwagi, dziewczyny nie zabiegały o przyjaźń. Przeżywałam to odtrącenie - wyznaje Julia w „Gali”.
„BrzydUla” okazała się strzałem w dziesiątkę. Serial podbił polską widownię i z nikomu nieznanej studentki germanistyki uczynił gwiazdę sezonu. Jakby tego było mało, to właśnie na planie „BrzydUli” młoda studentka poznała swojego przyszłego partnera. Jej wybrankiem okazał się starszy od niej o 21 lat scenarzysta serialu - Piotr Jasek. Dla niego wyprowadziła się z rodzinnego Gdańska i zamieszkała z nim w stolicy.
- Chłopaki w moim wieku są często mniej interesujący niż mężczyźni trochę starsi. A ja zakochałam się i tyle. A jeśli się zakochujesz, to po prostu przestaje być ważne, ile ktoś ma lat - tłumaczy w „Super Expressie”.
Partner zadbał o to, by kariera Julii nie skończyła się na „BrzydUli”. Napisał dla swej wybranki sztukę „Selfie”, która pokazała, że dziewczyna sprawdza się również w teatrze. Mimo iż Julia i Piotr są już ze sobą dziewięć lat, o ślubie jednak nie ma mowy. Dopiero z czasem okazało się, że sytuacja ta ma drugie dno.
- Chętniej zawarłabym związek partnerski, polegający na tym, że dwoje ludzi chce być razem, ale nie jako mąż i żona. Niekoniecznie odmiennej płci. W Polsce jest to, niestety, nadal niemożliwe. Ale czekam aż prawo się zmieni, bo bardzo mocno kibicuję moim przyjaciołom o orientacji homoseksualnej. Uważam za niesprawiedliwość, że ja mogę zawrzeć związek małżeński z ukochaną osobą, a wielu moich przyjaciół nie ma takiego prawa. Nie biorąc ślubu, solidaryzuję się z nimi!- deklaruje w „Twoim Imperium”.
Bez stereotypów
Sukces w „BrzydUli” sprawił, że Julia została zaproszona do „Tańca z gwiazdami”. Przyznanie jej za partnera na parkiecie Rafała Maseraka okazało się świetną decyzją. Para wygrała talent-show, wszystko wskazywało więc na to, że młoda aktorka zostanie zasypana propozycjami. Tymczasem niespodziewanie Julia spakowała walizki i... wróciła do Gdańska, znikając tym samym z show-biznesu.
- Zdecydowałam, że muszę to przerwać, bo tracę kontakt z rzeczywistością. Nie byłam w stanie wziąć na siebie kolejnych zobowiązań. Zdałam sobie sprawę, że nie chcę, żeby moje życie nadal wyglądało tak, że cały czas spędzam w pracy i nie mam nawet chwili na spotkanie się z rodziną. Odmówiłam zagrania głównej roli w serialu. Rozsądek podpowiadał mi, że takich propozycji się nie odrzuca, ale ja za wszelką cenę nie chciałam już tak pędzić, chciałam znowu być studentką germanistyki - tłumaczy w serwisie Plejada.
Julia dokończyła studia - a jedynym jej kontaktem z aktorstwem były wtedy występy na deskach stołecznego Teatru Komedia. Kiedy postanowiła wrócić do Warszawy i od nowa budować karierę aktorską, okazało się, że wcale nie jest to takie łatwe. Problemem okazał się jej brak odpowiedniego przygotowania do zawodu.
- Od czasu do czasu ktoś zarzuca mi brak wykształcenia aktorskiego. To dość popularne przekonanie, że bez ukończenia szkoły nie powinno się pracować w tym zawodzie. Większość aktorek i aktorów, z którymi pracowałam, nie miało z tym żadnego problemu. Ale kiedyś zdarzyło się na przykład, że ktoś odmówił zagrania w sztuce teatralnej ze względu na obecność w obsadzie amatorki, czyli mnie. No cóż, trudno - przyznaje w Interii.
W tej sytuacji Julia zwróciła się w stronę telewizji - nie tylko grając w kolejnych serialach, ale również pisząc do nich scenariusze. Mogliśmy ją więc oglądać w „Na dobre i na złe”, „Pierwszej miłości” i „Singielce”. Więcej rozgłosu niż te role przyniosło jej jednak polityczne zaangażowanie. W zeszłym roku to właśnie ona była jedną z twarzy „czarnego protestu”.
- Bycie feministką oznacza dla mnie przekonanie i chęć uświadamiania innych, że wszyscy są sobie równi. To w dużej mierze walka o prawa kobiet, ale nie tylko. To również walka o to, by mężczyźni nie wstydzili się okazywać swoich uczuć. Wydaje mi się, że to ważne, bo na każdym kroku spotykamy się z krzywdzącymi stereotypami - deklaruje w Plejadzie.
Być może dlatego kino zwróciło wreszcie uwagę na młodą aktorkę. Efektem tego jej pierwsza główna rola - właśnie w „Narzeczonym na niby”. Co dalej?