Kryminalne Śląskie: Morderca dopadł go na tatrzańskim szlaku. Z rąk żołnierza-dezertera zginął chorzowski inżynier

Grażyna Kuźnik-Majka
Grażyna Kuźnik-Majka
Narodowe Archiwum Cyfrowe
Choć obaj byli ze Śląska i mogli się spotkać w Chorzowie - nie znali się i nigdy wcześniej nie widzieli. Fatalny los połączył ich drogi na tatrzańskim szlaku. Finał był krwawy: z rąk żołnierza-dezertera Stefana Grendy zginął chorzowski inżynier Stefan Dyljon.

Morderstwo w Tatrach. Gazety pisały, że spotkał krawawą bestię na szlaku

Tatry odwiedza obecnie ponad 4 mln osób rocznie, turystyka górska rozkwitała tu już w latach międzywojennych. Ściągali w Tatry zapaleńcy, ale i mordercy.

Inżynier Stefan Dyljon wybrał się na wycieczkę w najwyższe polskie góry samotnie. Nie wrócił do pensjonatu ,,Ruczaj”, chociaż mijały kolejne dni. Sprawą dziwnego zaginięcia wytrawnego turysty zajęły się gazety. Dziennik ,,Siedem Groszy” podawał, że ,,w sferach wybitnych znawców gór i turystów śląskich wyrażano zdziwienie, że Dyljon wybrał się na tak trudną wycieczkę w Tatry samotnie, bez towarzystwa.” Może jednak 27-letni, wysportowany i podchodzący do życia zadaniowo inżynier potrzebował chwili wytchnienia, a najlepiej wypoczywał właśnie na górskich szlakach.

Ostatnio bardzo dużo pracował; urodziła mu się córeczka, rosły wydatki. Jego rodzice mieszkali w Katowicach, ojciec był właścicielem zakładu w Wielkich Hajdukach (ta gmina istniała do kwietnia 1939 roku, gdy została włączona w granice Chorzowa). Stefan Dyljon chciał jak najlepiej wykorzystać swoje wykształcenie, znalazł zatrudnienie w belgijskim koncernie przemysłu chemicznego „Solvay”, który w Grodźcu kupił cementownię i kopalnię ,,Grodziec II”. Dyljon kończył gimnazjum w Katowicach, a studia politechniczne w Belgii. Otwierała się przed nim zawodowa kariera.

Żołnierz dziwnie patrzy

W Tatry wybrał się w tym samym czasie także Stefan Grenda, chorzowianin, można powiedzieć - całkowite przeciwieństwo Dyljona. Chuchro i dziwak, daleki od sportu, nie umiał na niczym skupić uwagi, drobny złodziej z wyrokami, a w dodatku dezerter. Rodzice chcieli go wyuczyć na piekarza, nic z tego jednak nie wyszło, bo chłopak unikał pracy jak ognia. Wciąż był karany za nieuctwo, brak dyscypliny i zachowanie nie na miejscu, ale kar się nie bał. Nigdzie nie pracował, aż dostał powołanie do trzeciej kompanii 20. pułku piechoty Ziemi Krakowskiej.

Trzymano go tutaj chyba tylko dla zasady, jako kogoś, kto udaje nieszkodliwego wariata. Na wojskowym apelu na przykład demonstracyjnie żuł marchewkę, a przy tym pękał ze śmiechu na widok min przełożonych. Nie słuchał rozkazów, kradł jedzenie z kuchni. Wyglądał poczciwie, nawet dziecinnie, ale to były tylko pozory. Pewnej nocy nadarzyła mu się okazja do ucieczki. Wartownik był senny, Grenda zgodził się zastąpić go na godzinkę. Ukradł wtedy broń, amunicję i pieniądze na żołd. Przyznał potem, że chciał dla zabawy powystrzelać kolegów, ale jednak powstrzymał się i zniknął w ciemnościach.

Grenda nie wiedział, co robić dalej. Do domu w Chorzowie nie pojechał, bo bał się rodziców. Tłumaczył potem, że ojciec hutnik nieźle by go prześwięcił. Wsiadł do pociągu do Zakopanego, bo taki akurat na stacji mu się napatoczył. Chodził po górach, spał w szałasach, szybko jednak skończyły mu się pieniądze, bo nakupował głupstw. Grenda nie potrafił planować ani wydatków, ani swojego życia. Przyszłość dla niego nie istniała.

Turyści alarmowali, że jakiś żołnierz z karabinem łazi po szlakach, ma dziwny wzrok i śmieje się sam do siebie. To Grenda wypatrywał odpowiedniej ofiary. Szukał kogoś samotnego i dobrze ubranego, czyli z pieniędzmi, ale o takiego piechura wcale nie było łatwo. Szły tylko grupy, których Grenda bał się zaczepiać. Aż morderca dostrzegł Dyljona, właśnie o kogoś takiego mu chodziło.

Dwaj młodzi mężczyźni o tym samym imieniu mogli mijać się na ulicach Chorzowa; ale spotkali się na odludziu, w Tatrach. Grenda zawołał, że jest strażnikiem granicznym, tropi złodziei biżuterii i turysta musi z nim iść, konieczna jest rewizja.

Dyljon przestrzegał prawa, poszedł prowadzony na muszce, ale w szałasie w Dolinie Olczyskie zorientował się, że ma do czynienia z przebierańcem. Niestety, Grenda to zauważył, błyskawicznie podniósł karabin i strzelił Dyljonowi prosto w głowę.

Po zabójstwie poszedł na Krupówki

Potem zabójca wyjaśniał, że strzelił w obronie własnej, bo ze strony tego turysty mogło go spotkać coś złego. Przecież z własnej woli nie oddałby mu swojego swetra, butów czy plecaka. A tak, sprawa się rozwiązała. Zeznawał: ,,Długo czekałem za drzewami, aż ktoś się trafi. Ludzie przechodzili, a ja się wahałem.” W końcu nadszedł turysta dobrze ubrany, zamyślony. Grenda: ,,Szedł sam, na pewno miał pieniądze. Postanowiłem go zabić i wszystko mu zabrać. Nudziło mi się już i byłem głodny.”

Znalazł w portfelu 60 zł, przebrał się w odzież ofiary. Szałas zamknął od wewnątrz na skobel, a sam przecisnął się na zewnątrz przez mały otwór. Potem poszedł do hotelu ,,Morskie Oko”, gdzie ze względu na dobre ubranie i pieniądze traktowano go z szacunkiem. Zjadł najdroższą kolację, poszedł do kina. Nakupował słodyczy, sprawił sobie zegarek, czapkę z daszkiem. Bardzo dobrze się bawił. Zapewniał potem, że niczego nie żałuje, stało się to, co miało się stać.

Tymczasem Dyljona bez skutku szukali najlepsi ratownicy górscy. Kiedy w końcu ktoś po ośmiu dniach znalazł jego ciało w szałasie, a przy nim mundur żołnierza piechoty i karabin, wybuchła panika. Tatry bały się, że w górach grasuje morderca, polujący na samotnych turystów.

Ale Grenda wyjechał już z Zakopanego, ciągnęło go do rodzinnego Chorzowa, bał się jednak ojca i tego, że w domu będzie go szukać jako dezertera wojsko. Odwiedzał chorzowskie knajpy, stawiał piwo przygodnym kumplom, opowiadał o swoich przygodach. Spał gdzieś kątem. Jednemu ze znajomych opowiedział, że kogoś zabił i teraz czeka go ucieczka do Niemiec, bo inaczej dorwie go kat. Nie miał nic do stracenia, może znowu kogoś upoluje, nie ze złości, ale dla pieniędzy. Znajomy czym prędzej poinformował policję o zamiarach dezertera.

Niczego nie żałował

Grendę odstawiono do dyspozycji władz wojskowych. Pytano go tam, w jaki sposób zdobył cywilne ubranie i co zrobił z mundurem, a przede wszystkim z karabinem. Pewnie gdzieś go sprzedał? Ale Grenda zaczął mówić, jak to postanowił zastrzelić turystę, a karabin i mundur zostawił przy ciele zabitego w szałasie.

Nie tak łatwo w to uwierzyć, dezertera zawieziono więc w Tatry na wizję lokalną. Pokazał chętnie położenie szałasu, to jak zabił, jak wydostał się lufcikiem. Cały czas śpiewał wesołą piosenkę i zaznaczył, że nie miał nic do tego człowieka, po prostu chciał zdobyć pieniądze. Nie miał nic więcej dodania o tej zbrodni.

W 1936 roku trafił pod wojskowy sąd doraźny. Był wesoły, znowu nucił piosenki. Prasa pisała, że to pospolity typ: ,,Tępa twarz bez wyrazu, nerwowo mrugające powieki.” Dziennik ,,Siedem Groszy” zauważał: ,,Nie ma u niego nic z instynktu samozachowawczego, właściwego nawet zwierzętom, skoro swoje rzeczy znaczone z 20. pułku pozostawia na miejscu, co łatwo pozwala na wykrycie zbrodniarza, a potem tak łatwo przyznaje się do zbrodni. W Zakopanem trwoni pieniądze na błyskotki, w Chorzowie nie ma gdzie spać, ale kupuje słodycze i chodzi do kina.”

Biegli psychiatrzy uznają jednak, że Grenda był świadomy swoich czynów, chociaż ma ,,zmniejszone poczucie etyczne”. Zapada najwyższy wyrok, prezydent odmawia łaski. Skazany wzrusza ramionami, życzy sobie tylko na pożegnanie dobrego obiadu. Sąd pyta, czy wie, co go czeka. ,,Ano cóż, tak musi być, nikt mi przecież nie odpuści” - odpowiada spokojnie skazany.

Dezercja z Wojska Polskiego II RP

Zjawisko dezercji w Wojsku Polskim w II RP nie zostało do końca zbadane. Historycy przyznają, że był to temat niewygodny. W latach 1918 - 1923 było nawet pewne przyzwolenie na dezercję. Polska armia w ten sposób oczyszczała się z ludzi, którzy nie chcieli w niej być. Kara za dezercję w czasie pokoju nie była wysoka. Najwięcej dezerterów uciekało z kawalerii, a najmniej z piechoty. Dezercja mogła być jednak potraktowana jako przestępstwo polityczne i kryminalne, gdy żołnierze uciekali w mundurach i z ekwipunkiem poza granice kraju. Stanowili wtedy dobre źródło informacji dla armii innych państw. Od 1923 roku takich dezerterów poszukiwały jednostki przygraniczne.

Nie przeocz

Zobacz także

od 7 lat
Wideo

Konto Amazon zagrożone? Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Kryminalne Śląskie: Morderca dopadł go na tatrzańskim szlaku. Z rąk żołnierza-dezertera zginął chorzowski inżynier - Dziennik Zachodni

Komentarze

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.
Wróć na i.pl Portal i.pl