Pijany ksiądz za kierownicą citroena zatrzymany na ul. Sienkiewicza- FILM
Jerzy Król zmarł nagle w swoim mieszkaniu w sobotę. Bliscy postanowili pochować go w grobie rodzinnym. Załatwili formalności w kancelarii cmentarnej, a następnie udali się do parafii św. Urszuli Ledóchowskiej. – Spytałam proboszcza, ile mam zapłacić za posługę – opowiada Jadwiga Król, synowa zmarłego. Odpowiedział: co łaska. Na pytanie, ile dają inni, usłyszałam, że 400 zł. Tyle też zapłaciłam, a ksiądz zapisał sobie, że uroczystość ma się rozpocząć w kaplicy cmentarnej o godz. 12. O tej porze przy trumnie zmarłego zgromadziła się rodzina, znajomi, sąsiedzi. Zabrakło tylko księdza.
– W końcu pracownicy kancelarii poprosili, aby wyprowadzić trumnę, bo zaraz zaczyna się kolejny pogrzeb – wspomina Izabela Król, wnuczka zmarłego. – Wybiegłyśmy z bratową zapłakane z kaplicy z nadzieją, że znajdziemy gdzieś księdza – opowiada pani Jadwiga. – Miałyśmy szczęście, bo akurat podjechał taksówką ksiądz, który miał uczestniczyć w kolejnym pogrzebie. Ubłagałyśmy go, aby pomodlił się nad trumną ojca. Pomodlił się, pokropił wodą święconą, ale do grobu teścia odprowadzić nie mógł. Po pogrzebie rodzina zgłosiła się do proboszcza.
– Był zaskoczony tym, co się stało i wezwał wikarego – opowiada dalej synowa zmarłego. – Wikary, ksiądz Marek, powiedział, że zapomniał. Nie mogłam w to uwierzyć. Rodzina zmarłego poprosiła księdza, aby w niedzielę o 12.30 w kościele parafialnym odprawił mszę za zmarłego, przeprosił uczestników pogrzebu i powiedział, dlaczego nie było go na cmentarzu. Wczoraj rozmawialiśmy z księdzem Markiem. – Jest mi bardzo przykro – mówił. – Przeprosiłem rodzinę. Ksiądz wydawał się poruszony. Obiecał rodzinie, że w niedzielę na mszy powie kilka zdań o tym, co się stało w czwartek. Na zdjęcie w „Expressie” zgodzić się nie chciał.