Małgorzaty i żubry

Anita Czupryn
Stado żubrów prowadzi przez puszczę doświadczona samica, a nie samiec. I w Białowieskim Parku Narodowym też tak jest - śmieje się Małgorzata Karaś. Największe zwierzęta żyjące w Polsce są w dobrych rękach. Ich ochroną zajmują się kobiety. Trzy Małgorzaty.

Z Małgorzatą Karaś jedziemy do puszczy, żeby zobaczyć żubry.

- Najszczęśliwsza byłabym, gdybym mogła oglądać je codziennie - mówi. - Jeśli się nie jest w terenie, tylko siedzi za biurkiem, człowiek przestaje podchodzić do tej pracy tak, jak powinien. Samo wypełnianie papierów to nie jest ochrona przyrody.

Małgorzata Karaś urodziła się w Nowym Sączu, studiowała na wydziale leśnym w Krakowie. Jakiś czas mieszkała w USA, po powrocie pracowała w Popradzkim Parku Krajobrazowym, potem w Babiogórskim. Typ podróżniczki. Nie lubi długo siedzieć w jednym miejscu. Mąż - leśnik, naukowiec z instytutu badawczego w Krakowie, nie wytrzymał jej tempa. Rozwiedli się kilkanaście lat temu. Pozostali w przyjaźni, aż do jego śmierci (zmarł kilka lat temu). Wspólnie wychowywali córkę Kasię, która w tym roku zdała maturę.

Kiedy Małgorzata Karaś trzy lata temu usłyszała o wolnym wakacie w Białowieży na stanowisku zastępcy dyrektora, pomyślała: "Trzeba spróbować. Białowieski Park z żubrami - symbolem ochrony przyrody - to ukoronowanie mojej kariery".

- Mamo! Tak daleko?! To 700 kilometrów - zawołała wtedy Kaśka. - Nie 700, tylko 600 - odparła. Od 17 sierpnia 2005 r. mieszka w Białowieży w służbowym mieszkaniu na terenie parku pałacowego. Od roku jest dyrektorką Białowieskiego Parku Narodowego.

Dyrektor Małgorzata i Podróżnik
Przed wejściem na teren hodowli żubrów dyrektorka parku lustruje mnie i fotoreporterkę od stóp do głów. - Nie macie nic czerwonego? To dobrze. Byki potrafią reagować na ten kolor. Pierwsze spotkanie z nimi powoduje przypływ adrenaliny.

Stajemy przy zagrodzie z desek, my po jednej stronie, po drugiej - dzikie stado. Co to za przeszkoda dla takiego zwierza, który ma dziką fantazję! Żadna! Zresztą nawet trzymanego w hodowli i karmionego przez ludzi żubra nie da się oswoić. Potrafi przesadzić płot wysokości 2,2 m. W moment.

- Zaraz zobaczycie Podróżnika - mówi z przejęciem pani dyrektor. To żubr, który zafascynował Małgorzatę Karaś od pierwszego spotkania. Pewnie dlatego, że dojrzała w nim coś, co jest w niej samej: niespokojny duch. Jest też najbardziej znanym żubrem w Polsce - jego zdjęcia znajdują się w większości kalendarzy i folderów.

- Podróżnik! Podróżnik! - nawołuje dyrektorka parku, stukając wiadrem ze śrutą (owies zmielony z kukurydzą) o koryto. Podróżnik to łakomczuch, ale dziś jakoś nie ma ochoty podbiegać do zagrody. Leży przy drzewie w otoczeniu swoich samic i niechętnie odwraca głowę.

- Podróżnik, nie rób mi świństwa - mówi Małgorzata Karaś. Podróżnik wstaje, zbliża się do zagrody, wsadza kudłaty łeb do koryta. Potężny byk. Ma 15 lat, waży 900 kg i nawet powieka mu nie drgnie, gdy błyska flesz aparatu. Owiewa nas gorący mleczno-piżmowy zapach. - Czujecie? - upewnia się pani dyrektor i dopowiada ze śmiechem: - Mężczyźni tak nie pachną. Ale lepiej nie uczyć się od Podróżnika zachowania przy stole. On od koryta odgoni nawet swoją ukochaną, na którą ma ochotę: "Spadaj mała, teraz jem". Nie jest elegancki. Jak jest jedzenie, to jedzenie, a jak kopulacja, to kopulacja.

Pierwszy raz Małgorzata Karaś zetknęła się z żubrami na wolności zimą 2005 roku. Każdej zimy gromadzą się całymi stadami przy miejscach dokarmiania, bytują przy paśnikach.

- Pojechałam z leśniczym. Niepewnie wysiadłam z samochodu. Serce w gardle. Ale nie mogłam pokazać, że się boję. Prędzej bym zawału dostała. Zatrzymaliśmy się w bezpiecznej odległości, po kolana w śniegu. Jak zaczarowana patrzyłam na stado. Niby nic - jadły, chodziły. Ale ten widok na tle puszczy to było coś magicznego. A kiedy stado ruszyło, usłyszałam jeden łomot, trzask. Coś niebywałego. Nie można podchodzić do żubrów bez emocji. Jestem zawodowcem, ale nie potrafię - mówi i dodaje, że najgorszym aspektem jej pracy jest eliminacja żubrów. Decyzję każdorazowo podejmuje minister ochrony przyrody. Zabija się żubry chore, ze złamanymi nogami albo późno wycielone cielaki, które mają małe szanse na przeżycie zimy.

- Z tym się nie zgadzam, ale z decyzją ministra się nie dyskutuje - rozkłada ręce. W październiku ubiegłego roku ugięła się pod decyzją ministra i zleciła myśliwym zastrzelenie zdrowego młodego byka. A było to tak: żubr upodobał sobie gospodarstwo pod Siemiatyczami. Któregoś dnia zaatakował kobietę na polu. Usiłowała go, jak krowę, odgonić grabiami. Żubr chwycił ją na rogi i rzucił o ziemię. Przyjechała telewizja. We wszystkich mediach pokazywano poharataną kobietę. A żubr nadal wracał do gospodarstwa. - Sytuacja niewesoła - opowiada Małgorzata Karaś.

- Media huczą: Źli fachowcy nie potrafią sobie poradzić z żubrem. A leśnicy: Biedny żubr, chcą go zastrzelić. Jakie wyjście? Czekać, aż żubr pójdzie na dobre? A co, jeśli zaatakuje i zabije człowieka? Odpowiadam za to. Przenieść go do hodowli zamkniętej? To był okres rui. Gdyby go zamknąć w zagrodzie z innym bykiem, zrobiliby korridę. Pozostawała kula w łeb. Nie należę do kobietek słodkich i wrażliwych, które mdleją na widok krwi. Ale mniej boli mnie zabicie krowy niż zabicie żubra. On nie jest do zabijania, ale do ochrony. Żubr żyje w puszczy i ma w niej być.

Sekretarz Małgorzata i Pojętna
Małgorzata Bołbot nie jeździ do pracy. Nie musi. Rano, po obudzeniu czterech synów (najstarszy ma 15 lat, najmłodszy 3 lata) i przygotowaniu im śniadania, mówi: - A teraz idę pracować. Dzieci przywykły, że mama schodzi na dół, do swojego gabinetu i włącza komputer, przegląda pocztę. Dom, w którym mieszka z mężem i synami, jest duży, drewniany. Sami go zbudowali. Stoi na skraju białowieskiej puszczy, w Hajnówce.

Małgorzata Bołbot ma 44 lata i jest sekretarzem "Księgi rodowodowej żubrów", którą co roku wydaje Białowieski Park Narodowy. To jedyna na świecie księga, w której są wpisane wszystkie żubry, jakie żyją na świecie. Takie księgi prowadzone są dla rzadkich, zagrożonych gatunków (na przykład "Księga konia Przewalskiego" jest prowadzona przez Czechów). Polacy po wojnie przejęli księgę żubrów od Niemców.

- Nie było to łatwe - opowiada Małgorzata Bołbot. - Przed wojną spisem żubrów czystej krwi zajmowała się Niemka Erna Mohr. W czasie wojny hitlerowcy odsunęli ją od prowadzenia księgi, ale ona nadal, na własną rękę, zbierała informacje. Po wojnie dzieło Niemki kontynuował dr Jan Żabiński, dyrektor warszawskiego zoo. Ale to dr Jan Raczyński, wówczas sekretarz księgi, obecnie przełożony Małgorzaty, skontaktował się z siostrą Erny Mohr. Pojechał do Niemiec i wzbudził takie zaufanie, że Niemka przekazała mu wszystkie dokumenty, jakie zebrała Erna. Dlaczego to takie ważne? Chodzi właśnie o ochronę gatunku. Żubry swobodnie mieszają się z bydłem domowym (i wtedy mamy żubronie, a nie żubry) albo z bizonami (żubrobizony) i mogą się dalej rozmnażać, ale to już nie są żubry czystej krwi. Ich ochrona nie obowiązuje.

Małgorzata Bołbot koresponduje z całym światem. Dyrektorzy hodowli z Polski, Brazylii czy Kanady piszą jej, ile żubrów im padło w ostatnim roku, ile przybyło, kto jest ich ojcem, kto matką, ile wysłali do innych hodowli bądź sprzedali do ogrodów zoologicznych. Informują, jakie imiona im nadano, a redakcja księgi te imiona zatwierdza. W Polsce litery rozpoznawcze, których się używa do tworzenia imion żubrów, to PO, PL i KA - te ostatnie dotyczą żubrów żyjących na wolności i odłowionych.

I zawsze imiona, jakie się nadaje żubrom, są w jakiś sposób aktualne. Stąd Podwyżki były chyba ze cztery, był Popiwek, a z czasów serialu o Niewolnicy Izaurze - Poizaura, Poleoncja. Małgorzata wpisuje i sprawdza wszystkie dane dzięki specjalnemu programowi w komputerze. Księga potrzebna jest hodowcom, którzy muszą mieć pewność, że żubr, jakiego mają u siebie albo chcą kupić z innej hodowli, jest rzeczywiście czystej krwi. Ale niektórzy hodowcy są leniwi. Jeśli nie można się z nimi skontaktować (nie odpowiadają na listy ani e-maile), Małgorzata korzysta z danych z ubiegłych lat i zaznacza je gwiazdką. Oznacza to, że informacje są już prawdopodobnie nieaktualne.

- Z polskimi hodowcami nie ma problemu - mówi. - Jest blisko, mogę zadzwonić, zaalarmować, kogo trzeba, w ostateczności pojechać. Ale już z naszymi sąsiadami - na przykład na Słowacji, gdzie jest duża hodowla żubrów, bywają kłopoty. W ostatniej księdze są tylko cztery sztuki, bo Słowacy mają bałagan w papierach i nie potrafią udokumentować reszty zwierząt. Co to za żubry, skąd są, jaki jest ich rodowód? Ostatnio na świecie pojawili się handlarze żubrami, zarabiają na tym, że sprzedają je z jednej hodowli do drugiej, bez rodowodu. Żubr z nieprawego łoża ani jego potomstwo nie mogą się znaleźć w księdze.

Małgorzata Bołbot urodziła się i studiowała w Warszawie na Wydziale Leśnym w Szkole Głównej Gospodarstwa Wiejskiego. Jedynaczka. Zawsze marzyła o wielkiej rodzinie. Rodzice pracowali w biurach, a jej najlepiej było w lesie. Może dlatego, że w dzieciństwie wszystkie wakacje spędzała na wsi u dziadków, koło Włoszczowej. Na studiach poznała męża. Pochodził z Hajnówki. Dla niego leśnictwo to tradycja rodzinna: pradziadek, dziadek, ojciec byli leśnikami.

- Przyjechaliśmy do Hajnówki w 1991 roku. Mąż pracował w nadleśnictwie, potem został kierownikiem gospodarstwa pomocniczego Białowieskiego Parku Narodowego - żubry podlegają pod to gospodarstwo. A ona zajęła się ochroną żubrów.

- Widzę żubry głównie w postaci imion i statystyk na ekranie komputera - śmieje się. No, ale przecież nie tylko. Czasem młode byki (mówi o nich żartobliwie: "chuligańska kawalerka") podchodzą prawie pod sam dom. Raz synowie wyszli do szkoły i w te pędy wrócili, wystraszeni: - Mama! Żubry!

- No i co takiego się stało? - nie zrobiło to na niej wrażenia. - Puszcza należy do żubrów. Do Włodzimierza Cimoszewicza (ma tu niedaleko swoją leśniczówkę) też jeden żubr przychodził. A Cimoszewicz do leśniczych: "Nie ruszajcie mojego żubra, ja go karmię".

Raz dostaje Małgorzata list z RPA. Nigdy wcześniej nie było tam żubrów, dopiero w latach 90. kupiono kilka sztuk z warszawskiego zoo. No i pół roku później pan zajmujący się żubrami pisze do Małgorzaty: "Szanowna Pani, nasz żubr ostatnio dziwnie się zachowuje. Atakuje traktor z sianem. Czy to może świadczyć o tym, że jego krowa jest ciężarna?".

Małgorzata po poradę poszła do Zbigniewa Krasińskiego, lekarza weterynarii, naukowca, który razem z żoną Małgorzatą od ponad 40 lat zajmuje się w Białowieży żubrami (wiedzą o nich wszystko). Ze śmiechem powiedział: "Proszę odpowiedzieć, że to pierwsza oznaka, że samica jest ciężarna". - No i za parę miesięcy dostaliśmy z RPA informację, że urodził się im cielaczek.
Innym razem dzwoni do Małgorzaty dyrektor hodowli żubrów z Leszna. Informuje, że mają nowego żubra, samiczka. Sierotka. Matka zmarła przy porodzie. I nie może wymyślić dla niej imienia. - Pojętna - nie wiadomo, skąd wpadło Małgorzacie do głowy.

- Świetnie - ucieszył się dyrektor. - Wie pani, ona rzeczywiście jest pojętna, bo zaraz zorientowała się, że nie ma matki, ale ma ojca. Łazi za nim, a on się nią opiekuje.

Kiedy ostatnio Małgorzata pojechała do Warszawy na spotkanie klasowe, koledzy załamywali ręce, że zostawiła stolicę, dała się zakopać w puszczy. Co za atrakcja - puszcza i żubry? I gdyby to jeszcze była mało zdolna. A ona taka inteligentna, bystra. Taka… pojętna!
Widać, podświadomie, razem z imieniem dała małej żubrzycy coś z siebie.

Profesor Małgorzata i Pokorny
Ostatni żubr żyjący na wolności w Puszczy Białowieskiej padł w 1919 roku. Pojedyncze sztuki ocalały w ogrodach zoologicznych w Szwecji i hodowlach niemieckich. Wtedy polscy naukowcy na sympozjum w Paryżu rzucili ideę, aby żubra restytuować. To znaczy spróbować przywrócić gatunek. Pierwsze żubry przyjechały do Białowieży w 1929 roku z Niemiec i Szwecji.

- Wszystkie żubry, jakie w tej chwili są na świecie, pochodzą od 12 ocalałych wówczas sztuk - mówi prof. Małgorzata Krasińska. I zaraz dowiaduję się, że na całym świecie jest tylko 3,5 tysiąca żubrów.

Gatunek wciąż jest zagrożony. Żubry wyhodowane są z tak zwanego chowu wsobnego, gdzie pokrewieństwo kolejnych potomków jest bardzo bliskie, więc nie wiadomo, co będzie za parę lat. Czy nie zaczną chorować?

- Na razie mają się dobrze. Choć sześć procent białowieskich samców cierpi na balanopostitis. To znaczy nekrotyczne zapalenie napletka. Przyczyny do dziś nieznane. Może to przez wsobność, a może owady coś przenoszą. Dlatego białowieskie samce nie są sprzedawane do żadnych innych hodowli na świecie. Nie dość, że chore, to na dodatek bez zdolności rozpłodowych. Samice są jak najbardziej pożądane.

Małgorzata Krasińska mieszka z mężem Zbigniewem w Białowieży. Pracuje w Zakładzie Badania Ssaków PAN. Razem studiowali weterynarię w Warszawie, potem on dostał pracę w parku jako lekarz (do tej pory pomaga w leczeniu żubrów, przy monitoringu, dba o kondycję stada). Ją interesowało krzyżowanie żubra z bydłem domowym.

- Ojcem tych żubroni był żubr o imieniu Pokorny - mówi Zbigniew Krasiński. I dodaje: - Pokorny, to był bardzo ważny żubr w życiu Małgorzaty. Choć żona nie należała do pokornych kobiet, to jednak pokora cechowała ją w pracy badawczej. To dobrze. Naukowiec powinien taki być.

W latach 70. Małgorzata Krasińska zostawiła żubronie, dołączyła do męża i zajęła się badaniem żubrów. - To było z miłości do męża, z ciekawości, czym on się interesuje - uśmiecha się. - Nasze dzieci (córka jest po leśnictwie, syn po chemii, nie chcieli mieć nic wspólnego z żubrami) narzekały, że w domu nawet chwili nie było, żeby się o żubrach nie rozmawiało. Dobraliśmy się z mężem. Puszcza nam sprzyjała, żubry opiekowały się naszym małżeństwem.

Ich małżeństwo to przykład symbiozy. Razem od 47 lat. Właśnie wrócili z Niemiec. Byli na Kongresie Żubrologów i promocji swojej książki, przetłumaczonej na niemiecki "Żubr. Monografia przyrodnicza". Książka (w 2007 roku została przetłumaczona na język angielski) jest unikalna w skali światowej, bo nikt wcześniej tak obszernie nie pisał o żubrach. Dla Małgorzaty Krasińskiej jest ukoronowaniem całego ich życia zawodowego. Święto było podwójne, bo odbierała życzenia z okazji 70. urodzin.

- Gdybym miała wybrać pracę po raz drugi, znów byłyby to żubry - kiedy Małgorzata Krasińska mówi o żubrach, w jej głosie słychać zachwyt. - Przecież to, że je odratowano z zagłady, że żubr żyje, że restytucja się powiodła, graniczy z cudem - mówi. - To największy ssak Europy. Można się go bać, można go kochać, ale nie można przejść obojętnie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na i.pl Portal i.pl