Motoryzacyjna bessa

Krzysztof Gołata
GM
Nie powiodła się kolejna próba przekonania prezydenta Busha, że bez pomocy państwa najpierw zbankrutuje General Motors, potem Chrysler, a w 2010 roku Ford. Szefowie trzech firm postawili sprawę jasno: albo otrzymają 25 mld dolarów z planu Paulsena, albo 5 mln Amerykanów zasili armię bezrobotnych.

Prezydent Bush mówi krótko: "nie" i dodaje "nie chcemy upadku przemysłu motoryzacyjnego, ale jeżeli dzisiaj damy im publiczne pieniądze, to jutro przyjdą następni". W czasie kryzysu każdy potrzebuje pieniędzy. Prezydentelekt bardziej łaskawym okiem patrzy na te problemy. Czy General Motors może upaść? Niemożliwe, chociaż…

Amerykańskie banki cierpią na brak zaufania, źródłem kryzysu na rynku motoryzacyjnym w USA jest brak klientów. Październik był dla dealerów zza oceanu najgorszym miesiącem od czasów wojny w Zatoce Perskiej, czyli od 1991 r. Jeżeli utrzyma się obecne tempo spadku popytu, to amerykański rynek cofnie się o 25 lat. Pesymiści twierdzą, że może być jeszcze gorzej.

Wielka Trójka z Detroit (General Motors, Ford i Chrysler) zatrudnia ponad 335 tys. pracowników. Do tego dochodzi potężna armia kooperantów zatrudniająca nawet 4,5 mln pracowników. W szczególnie dramatycznej sytuacji znalazł się General Motors, którego straty w ciągu ostatnich kilku lat przekroczyły 50 mld dolarów.

W kasie kolosa na glinianych nogach znajduje się kwota ponad 16 mld dolarów. Można powiedzieć dużo, jednak na finansowanie bieżącej działalności potrzebuje on prawie 11 mld dolarów miesięcznie. Na początku przyszłego roku może zabraknąć pieniędzy na produkcję samochodów.

Czy nastąpi wówczas czas wielkiej wyprzedaży? Jak podaje "The Wall Street Journal" eksperci motoryzacyjni sugerują, aby General Motors pozbył się co najmniej ośmiu produkowanych marek.

Szefowie GM odrzucają te sugestie. Jednak GM sprzedał już swoje udziały w Subaru i Suzuki; poszukuje chętnych na zakup Isuzu i Hummera. Czyżby także Opel, Saab i Vauxhall były znowu samodzielnymi markami, a General Motors dołączył do Forda, który sprzedał już kilka swoich marek (Jaguar, Land Rover, Aston Martin) i chyba nadal planuje pozbyć się Volvo?
Dodatkowo pojawiły się spekulacje o chęci pozbycia się wszystkich udziałów Mazdy (Amerykanie sprzedali właśnie 20 z 33,4 proc. jakie posiadali). Proces łączenia firm moto-ryzacyjnych został zahamowany kilka lat temu. Rozwód Daimlera i Chrysler zapoczątkował proces odwrotny. Być może kryzys na rynku motoryzacyjnym doprowadzi do rozpadu gi-gantów i przyspieszy powrót do mniejszych firm i samodzielnych marek.

Kryzys dotyka także Toyotę, niedawnego lidera rynku samochodowego. Wszyscy japońscy producenci odczuwają skutki załamania koniunktury na największym światowym rynku, a sprzedaż Toyoty zmniejszyła się o jedną czwartą.

Szefowie koncernu szacują, że ich zyski spadną aż o ponad 60 proc. Specjalna komisja kryzysowa ma przygotować plan redukcji kosztów i opracować politykę wprowadzania nowych modeli. Podjęto już decyzje o wstrzymaniu produkcji niektórych modeli przeznaczonych na rynek amerykański.

Problemy firm z USA nie są obce także europejskim producentom, którzy ubiegają się o 40-miliardowe wsparcie z unijnej kasy. Póki co Komisja Europejska zdecydowała się wspomóc przemysł motoryzacyjny 5 mld euro w ramach "Europejskiej inicjatywy na rzecz zielonych samochodów". Pieniądze mają być przeznaczone na badania i rozwój aut przyjaznych dla środowiska.

Szczególne powody do obaw mają szefowie i pracownicy niemieckiego Opla. Dlatego też proszą rząd w Berlinie o dodatkowe pieniądze. Decyzja zapadnie jeszcze w tym roku, ale kanclerz Angela Merkel stoi przed podobnym dylematem jak prezydent Bush: przyznać budżetowe wsparcie, czy zgodzić się na znaczny wzrost bezrobocia i dlaczego wspierać branże motoryzacyjną, jeżeli inni też oczekują na pieniądze podatników?
Tym bardziej, że wsparcia chcą nie tylko fabryki Opla, ale także niemieckie oddziały Forda. "To są amerykańskie firmy", mówią Niemcy. Jaka będzie reakcja rządu w Berlinie, gdy o pieniądze z publicznej kasy poproszą Mercedes, BMW lub VW?

Dzisiaj w Europie symbolem kryzysu jest Islandia. Także motoryzacyjnego. W październiku w tym kraju sprzedano zaledwie 181 samochodów. W tym samym miesiącu sprzedaż w państwach UE i EFTA (Islandia, Szwajcaria, Norwegia i Lich-tenstein) spadła o prawie 15 proc. w stosunku do ubiegłego roku.

Na pięciu najważniejszych europejskich rynkach: niemieckim, francuskim, brytyjskim, włoskim i hiszpańskim, popyt zmniejszył się od 7,4 (Francja) do 40 proc. (Hiszpania).
Producenci i analitycy rynkowi są zgodni: przemysł motoryzacyjny przeżywa najgłębszy w swojej historii kryzys. W przyszłym roku nie będzie lepiej, a może nawet gorzej.

Wróć na i.pl Portal i.pl