Ojciec w kabriolecie

Hubert Musiał
Samochody są najważniejszym elementem męskiego ubioru i doskonałym podkreśleniem osobowości bądź jej braku - mówi aktor Paweł Królikowski.

A że on nigdy nie podąża za modą, to nie dobiera aut pod kątem skórzanej tapicerki, klimatyzacji czy alufelg z cykadełkami. Od szpanerskich, nowoczesnych samochodów aktor znany z "Rancza" i "Pitbulla" woli stare wozy.

Są może mniej efektowne, ale za to mają duszę. Dlatego w garażach jego podwarszawskiego domu stoją cztery samochody, z których żaden nie jest już produkowany seryjnie. Nie tylko Zastava 100, ale też dwie Alfy Romeo: 155 Q4 i 156 Crosswagon, oraz kabriolet Fiat Barchetta. Podobnie jak skuter Osa i motorower Komar, które zrekonstruował praktycznie od podstaw. Jak sam mówi, gdyby nie aktorstwo, otworzyłby własny warsztat samochodowy.

Miejski wóz powinien mieć co najmniej 300 KM, napęd na cztery koła, podniesione zawieszenie i w mniej niż 6 s przyspieszać do setki

Innym niespełnionym marzeniem Pawła Królikowskiego jest któryś z modeli czeskiej Tatry z przełomu lat 50 i 60. Od biedy Tatraplan, czyli późniejsza odmiana Tatry 600. Kiedy o niej opowiada, cytuje wierszyk, który 50 lat temu Czesi opowiadali swoim dzieciom: "Ucz se, wole, bediesz panem, budiesz jezdit Tatraplanem". Kupując auta, nigdy nie myśli kategoriami ekonomicznymi. Rzadko też rodzinnymi. Kiedy kilka lat temu kupował Barchettę, wszyscy patrzyli na niego jak na wariata albo wyliniałego playboya. Kompletnie na to nie zważał: po prostu realizował swoje dziecięce marzenia...

Docenił to jego najstarszy syn Antek, który - zagadnięty kiedyś przez sąsiadów, dlaczego tata, mając dużą rodzinę, jeździ dwuosobowym samochodem - odpowiedział, że to "auto strategiczne ojca wielodzietnej rodziny". Aktor nie ukrywa, że samochody się psują. To tylko maszyny i trzeba je naprawiać, a nie rezygnować z zakupu. - Czytam książki i periodyki w różnych językach, z kłopotami, ze słownikiem w łapie. Nie przejmuję się, że samochód nie jest już produkowany. Jak upatrzę sobie samochód i stwierdzę, że "buda" do mnie pasuje, to ją kupuję - opowiada.

Auta dobiera nie tylko według klucza estetycznego, ale też ich miejskości. A miejski wóz według Pawła Królikowskiego ma co najmniej 300 KM, napęd na cztery koła, ciut podniesione zawieszenie i w mniej niż 6 s przyspieszać do setki. - Wtedy można się poruszać na zatłoczonych ulicach - śmieje się. Mówi o sobie, że jako dziecko przełomu lat 50. i 60. jest skażony... włoszczyzną.

- Zaraziłem się szaleństwem włoskich kierowców i konstruktorów, egoizmem Enza Ferrari- ego, który emanuje na całą motoryzację - opowiada. - Włosi przysłali nam te swoje zarazki razem z pierwszym transportem Fiatów w latach 30. ubiegłego stulecia, a kilkadziesiąt lat później i ja połknąłem bakcyla. Kilka lat temu poszedłem do dilera kupić malucha na kredyt i wyjechałem... Alfą. I tak już zostało. Mało tego: z biegiem lat jego "choroba" nasiliła się.

Przez lata marzył o Delcie Intergrale, ale ostatecznie zdecydował się na "coś, co jest Deltą, ale wygląda bardzo niewinnie, skromnie, wręcz żenująco: Alfę 155 Q4". Dziś ze względu na uczucie, którym darzy ten bardzo rzadki model (wyprodukowano tylko 2701 egzemplarzy jako serię homologacyjną do wyścigów szosowych), jest bywalcem nie tylko salonów Alfy Romeo, ale też maleńkich warsztatów, w których z braku nowych części szuka używanych zamienników.

Od miesięcy bezskutecznie tropi w nich uszczelkę pod miskę olejową. - Nie jest łatwo, bo w Warszawie mam poważnego konkurenta, Tomka Karolaka, którego zaraziłem miłością do tego wozu. Dosłownie oszalał, kiedy zobaczył na tylnej klapie logo z koniczyną i usłyszał, jak gra ten silnik - 2 litry, 16 zaworów i turbina. Prywatnie jesteśmy przyjaciółmi, gadamy o wszystkim, pożyczamy sobie samochody, ale w kwestii części do Q4 ani on, ani ja nie mamy żadnych sentymentów - mówi ze śmiechem. Jego radość tłumaczy druga, rozbita Q4 stojąca w garażu.

Trzyma ją w charakterze dawcy organów. Mechaniczny bzik dopadł aktora kilka lat temu. Jak mówi z przekornym błyskiem w oku, skończył 40 lat i poczuł, że nagle się zestarzał. Doszedł do wniosku, że jako ojciec powinien swoim dzieciom zaszczepić szacunek do osiągnięć polskiej motoryzacji lat 50. i 60. i dumę z sukcesów skutera Osa i Syreny Sport na międzynarodowych wystawach.

Aby poczuły ją lepiej i mocniej, postawił na koła najpierw Komara, a potem Osę. Dla tej ostatniej na półce w garażu trzyma zapieczętowaną butelkę oleju Mixol do dwusuwów, który w czasach PRL-u można było kupić tylko na stacjach CPN. Jako Polak, były harcerz i mechanik amator Królikowski nie potrafi się pogodzić z tym, że w Polsce nie ma motoryzacji.

- Paru facetów, którym dziś się chce odebrać emeryturę, rozprzedało przemysł na drobne. A przecież mamy potencjał! - mówi. I nie chodzi mu tylko o Fiaty 600 i Fordy Ka, które produkuje się w Tychach, ale też o to, że 75 proc. załogi Skody w Mladá Boleslav stanowią polscy robotnicy, inżynierowie i menedżerowie.

Dowiedział się tego od pracującego tam bielszczanina, który kilka miesięcy temu kupił zrekonstruowanego przez aktora VW Garbusa - niechciane dziecko domowego warsztatu Królikowskiego. - Ocaliłem tego Garbatego przed złomem - wspomina. - Chociaż prawie niejeżdżony, był zardzewiały od podwozia po dach. Ale urzekł mnie warkotem swojego półrocznego silnika, więc go przygarnąłem... Przez dwa lata odbudował go od podstaw na nowych częściach i sprzedał praktycznie bez żalu. Dlaczego?

Bo - jak wyjaśnia - dla najstarszego z szóstki Królikowskich juniorów taki samochód się nie nadawał. Po pierwsze dlatego, że taki wóz jest zbyt cenny dla 19-latka. Po drugie, bo wymaga dużej troski, po trzecie zaś dlatego (co nie jest popularną wiedzą), że - jako auto, które powyżej 80 km/h jest bardzo podatne na boczne podmuchy wiatru - wymaga dość dużej wprawy w prowadzeniu.

Po dłuższej opowieści o tym, jak to Ferdynand Porsche ukradł pomysł Garbusa Czechom i praktycznie skopiował projekt pierwszego aerodynamicznego samochodu Tatra V570, Paweł Królikowski wyjawia czwarty argu- ment: okazuje się, że w odróżnieniu od większości Polaków aktor nie darzy niemieckich samochodów szczególnym szacunkiem.

- Jako konsumenci motoryzacji jesteśmy wzorcowymi przykładami syndromu helsińskiego. To nasze narodowe zapatrzenie w Volks- wageny i BMW to nic innego jak uwielbienie ofiary do kata. W 1939 r. wjechali tymi swoimi nudnymi samochodami i motorami do naszego kraju krytego strzechą i uwiedli nas tym swoim benzynowym "starwarsem" na długie lata. Efekt jest taki, że bezrefleksyjnie ufamy niemieckiej potędze do dziś. Jakbyśmy nie potrafili rozejrzeć się dookoła. A warto.

KWESTIONARIUSZ OSOBOWY

imię Paweł
nazwisko Królikowski
hobby rekonstrukcja i remont starych samochodów zawód aktor
motto: "Tyle, k...., budują dróg, a nie ma dokąd jechać". (Jan Himilsbach)

Wróć na i.pl Portal i.pl