Wyrokiem Sądu Okręgowego w Toruniu z 28 lutego br. parafia Matki Bożej Nieustającej Pomocy ma zapłacić skrzywdzonej toruniance 115 tysięcy zł odszkodowania. Wszystko przez karygodne zaniedbania byłego proboszcza, księdza Tadeusza P.
Dojrzała kobieta, pracując we Włoszech jako opiekunka seniorów, poznała sympatycznego mężczyznę. Ona wdowa, on wdowiec - szybko znaleźli wspólny język. Włoch oświadczył się i nie krył, że przez małżeństwo chce ją zabezpieczyć. Przed ołtarzem w kościele na Bielawach w Toruniu para stanęła w lutym 2006 roku.
Ślubu udzielał wikary. Wcześniej ówczesny proboszcz ks. Tadeusz P. zapewnił parę, że do zawarcia małżeństwa konkordatowego wystarczą dowody tożsamości i akty zgonów ich zmarłych małżonków.
Proboszcz nie poinformował stron o wymaganych dokumentach z Urzędu Stanu Cywilnego. Wbrew obowiązkowi nie zgłosił też zawarcia małżeństwa do USC - ustaliła sędzia Maria Jaworska.
- Bezsporne jest, że powódka nie posiadała zaświadczenia USC stwierdzającego brak okoliczności wyłączających zawarcie małżeństwa w formie wyznaniowej (przed ślubem-przyp.red.). Nie ma tez żadnego potwierdzenia, że ówczesny proboszcz parafii wysłał do USC zawiadomienie o fakcie zawarcia związku małżeńskiego (po ślubie-przyp.red.). Zeznał nieprawdę w celu ewentualnego uchronienia się przed odpowiedzialnością - tak postawę ks. Tadeusza P. podsumował w uzasadnieniu wyroku Sąd Okręgowy w Toruniu.
Kobieta żądała więcej
Sąd stwierdził jasno, że to zaniedbania byłego proboszcza z Bielaw naraziły toruniankę na potężne kłopoty. Gdy jej mąż Włoch zmarł w 2010 roku, została na lodzie. Okazało się bowiem, że zawarte przez nich rzekomo konkordatowe małżeństwo nie istnieje.
Polka i Włoch, zgłaszając się do proboszcza, wyraźnie prosili o ślub rodzący skutki cywilnoprawne. Jak ustalił toruński sąd, ksiądz Tadeusz P. dopuścił się trzech zaniedbań.
Po pierwsze, nie poinstruował pary, że potrzebuje od nich zaświadczenia z USC o braku przeszkód małżeńskich. Po drugie, pozwolił udzielić im ślubu zapewniając, że przedłożyli kompletne dokumenty do zawarcia małżeństwa konkordatowego. Po trzecie wreszcie, nie zgłosił przepisowo zawarcia związku w terminie 5 dni do USC. Zresztą, nie zgłosił go wcale.
Poszkodowana kobieta wyliczyła, że skoro średnia długość życia Polki to 80 lat, to należy jej się 350 tys. zł skapitalizowanej renty (włoskiej) po zmarłym mężu. Do tego zażądała 50 tys. zł zadośćuczynienia za naruszenie jej dóbr osobistych. Sąd Okręgowy, opierając się na opinii biegłego z dziedziny rachunkowości i informacjach z włoskiego ministerstwa sprawiedliwości, przyznał jej 115 tys. zł. Na tyle obliczył już utracone dochody. Naruszenia dóbr osobistych się nie dopatrzył.
Wstyd się ciągnie
Przypomnijmy, że ks. Tadeusz P. to postać okryta wyjątkową niesławą. Historia duchownego i polonistki przez kilka lat przykuwała uwagę torunian. On, proboszcz parafii na Bielawach i ona, nauczycielka z tytułem doktora, mocno zboczyli z prostej życiowej drogi. W 2014 roku zostali skazani za oszustwo bankowe. Afera wybuchła jednak pięć lat wcześniej...
W 2009 roku Ewa P. rozgłaszała, że ks. Tadeusza P. - ojca jej dziecka - porwała kuria. Duchowny rzeczywiście zniknął, ale dla kobiety i parafian. Jego przełożeni wiedzieli, że ksiądz zrzekł się probostwa i udał się do Bąblińca. Tam, w pewnym kościelnym gospodarstwie, miał prostować swoje ścieżki.
Ewa P. do kurii wystosowała jednak żądanie przywrócenia księdza parafii. Niedługo potem wybuchła prawdziwa bomba: kanclerz kurii zawiadomił prokuraturę o próbie wyłudzenia kredytu z Unii Europejskiej przez Ewę P.
Ostatecznie, po wielu sądowych przebojach, ksiądz i kobieta zostali w 2014 r. prawomocnie skazani za sfałszowanie zaświadczenia z kurii. Na jego mocy chcieli wziąć kredyt w banku w Chełmży. Ostatecznie i tak go dostali, ale na podstawie innych dokumentów.
Wyrok był łagodny: 4 miesiące więzienia w zawieszeniu na 2 lata próby i grzywny. Gdy ten zapadał, były proboszcz z Bielaw był już suspensowany. Mieszkał z Ewą P. i ich wspólną córką. Czy tak jest nadal, nie wiemy. Podobnie jak tego, czy to już koniec jego grzechów.