Zadbany dom, w którym państwo P. zamieszkali ok. 10 lat temu, w ogródku „bramka”, między jej ramionami wciąż rozpięty napis z kolorowej folii „Pierwsze Komunia Św.”, basenik dziecięcy, stół, krzesła i sofa przy nim, gdzieniegdzie kartonowe tuby po petardach. Jeszcze w niedzielę na dmuchanej zjeżdżalni szalały to dzieci, obok biesiadowali dorośli, w końcu syn gospodarzy świętował swoją pierwszą komunię. Jego dwa lata młodsza siostra pierwszoklasistka też się bawiła, sąsiedzi mówią, że gwarno było i głośno. Głośno było jeszcze poniedziałkowego ranka, ale tylko dlatego, że policja zjechała „na kogutach” i sygnale. Kiedy odjechali, zrobiła się cisza. Obecność mundurowych zbudziła ciekawość miejscowych, szybko dowiedzieli się co się stało. Dla wielu to był szok, bo nikt wcześniej nie zauważył, by między małżonkami istniał jakiś konflikt.
- To było zupełnie normalne małżeństwo, normalna rodzina, jak każda inna tutaj - zapewnia Józef Kujda, sołtys Zagorzyc Górnych. - Oni pracowali, dzieci chodziły do szkoły, ona pracowała w policji, on świadczył usługi budowlane koparką, albo pracował w transporcie. Nikt mi nigdy nie wspominał, by coś tam źle się działo, bo bym zgłosił sprawę do opieki społecznej. Teraz dużo mówią na temat tego, co się stało, nie wszyscy dobrze o nich mówią, ale ja widziałem, jak spacerują z dziećmi, razem pracowali w ogrodzie. Księdzu proboszczowi, z którym rozmawiałem, tez nie mieści się w głowie, co się stało.
Przyznaje, że oboje w wiejskim środowisku nie udzielali się specjalnie, ona pochodziła z Podlasku, bliżej Zagorzyc Dolnych, skąd pochodził jej mąż. I do Dolnych uczęszczali do kościoła, pewnie z sentymentu do miejsca pochodzenia. Bliższych relacji towarzyskich w Zagorzycach Górnych raczej z nikim nie utrzymywali.
- Znałem go, ma brata bliźniaka, fajne chłopaki, żadne tam rozrabiaki – zapewnia. – Tę panią też znalem, nic nie wskazywało, że coś takiego może się zdarzyć. Tylko dzieci strasznie żal. I to jeszcze w taki dzień, po pierwszej komunii syna. Żona mi dzwoni w poniedziałek rano, bo jestem strażakiem, że pełno policji we wsi i czy mamy jakiś alarm.
Nikt nie jest doskonały
Niektórzy w Zagorzycach wspominają, że państwo P. doskonałością nie byli. Owszem - ramię w ramię popijali sobie piwo w ogródku i to przy dzieciach. We wsi znany jest konflikt sąsiedzki trzy lata trwający, od kiedy pies państwa P. dotkliwie pogryzł małego synka jednego z sąsiadów.
- Wcześniej zamienialiśmy między sobą parę zdań, jak spotkaliśmy się na polu, ale od czasu tego wypadku nie utrzymujemy żadnych kontaktów - przyznaje pani Anna, babcia małej ofiary tamtego incydentu. – Wnuczek bawił się na naszym podwórku, wpadł tej ich pies i doszło do nieszczęścia. Sprawa jest w sądzie, wcale nie poczuwali się do odpowiedzialności za to, co się stało. Nie wiem, co się tam u nich działo, dzieli nas wysoki betonowy mur, ale w niedzielę była tam jakaś impreza rodzinna komunijna.
Dodaje, że widywała sąsiadów, wspólnie i zgodnie pracujących w ogrodzie.
Więcej o skutkach wypadku mówi jej syn.
- Wcześniej to były zupełnie normalne stosunki sąsiedzkie - przyznaje. - Po tym, co się stało dalej jeździmy z synem po lekarzach. Kość czaszki była złamana, kanalik łzowy przebity, od policzka przez skroń po tył głowy - rozorane.
Śledztwo w tej sprawie zostało umorzone, po protestach rodziców pokrzywdzonego wznowiono je. I Barbara i Robert P. mieli postawione zarzuty, sprawa wciąż toczy się w sądzie. Nawet dwie: karna i cywilna.
Ma wyraźny żal do sąsiadów, że unikali odpowiedzialności za krzywdę swojego syna. Inny z mieszkańców Zagorzyc zdradza, że Robert P. miał trochę „za uszami”, bo przed dwoma laty w stanie nietrzeźwości spowodował wypadek drogowy, w którym ucierpiała ciężarna kobieta, prowadząca drugie auto. Stracił prawo jazdy i wyjechał do pracy do Wielkiej Brytanii. Wszyscy podkreślają, że małżeństwo nie stanowiło patologicznej rodziny, nikt nie słyszał, by między nimi dochodziło do konfliktów. Tym większym zaskoczeniem dla nich jest zdarzenie z poniedziałkowego poranka.
Jej przyszłość w rękach sądu
To Barbara P. zaalarmowała policję o śmierci swojego męża.
- Zgłoszenie o zdarzeniu otrzymaliśmy w poniedziałek o godzinie 7.05 - precyzuje mł. asp. Agnieszka Olszowy-Szydło, rzeczniczka Komendy Powiatowej Policji w Ropczycach. - Policjanci niezwłocznie udali się na miejsce interwencji, tego samego dnia została zatrzymana przez Biuro Spraw Wewnętrznych Policji w Rzeszowie 36 - letnia policjantka. Pełniła służbę w naszej komendzie od 14 lat, w ostatnich latach w wydziale dochodzeniowo - śledczym. Została wobec niej wszczęta procedura zwolnienia jej ze służby.
Dodaje, że pod adresem zamieszkania zatrzymanej policja nigdy wcześniej nie otrzymała głoszenia i nigdy nie prowadziła interwencji, związanej w przemocą w rodzinie, wobec któregokolwiek z członków tej rodziny nie wdrożono procedury „Niebieskiej karty”. Czynności śledcze w miejscu zdarzenia prowadzili funkcjonariusze BSW. Nieoficjalnie wiadomo, że Barbara P. w chwili zatrzymania miała 1,5 promila alkoholu w organizmie. Zatrzymana na 48 godzin stanęła przed prokuratorem dopiero środowego ranka, usłyszała zarzut zabójstwa. Prokuratura zapowiada wystąpienie do sądu o objęcie podejrzanej tymczasowym aresztem.
Z zarzutem dokonania zabójstwa nie zgadza się mec. Andrzej Mucha, obrońca podejrzanej.
- Moja klientka kategorycznie nie przyznaje się do stawianego jej zarzutu – zapewnia. - Złożyła bardzo obszerne wyjaśnienia, okoliczności sprawy, w tym – w szczególności – jak doszło do ujawnienia przez nią zwłok jej męża. Jest w ogromnym szoku, to było traumatyczne przeżycie.
AKTUALIZACJA, GODZ. 15:55
Sąd przychylił się do wniosku prokuratury w sprawie tymczasowego aresztowania podejrzanej o zabójstwo. Barbara P. trafi do aresztu na trzy miesiące.